Ledwo media obiegła informacja o tym, że w czwartek po południu mężczyzna podpalił się przed Pałacem Kultury w proteście wobec PiS, a w internecie już zaczęły pojawiać się teorie spiskowe rozpowszechniane przez zwolenników partii.
Jedni twierdzą, że w tragedię zamieszani są lewicowi radni, którzy byli świadkami zdarzenia. Inni lansują teorię "tajemniczej" gaśnicy, która "nagle" pojawiła się na miejscu. Są też tacy, który opowiadają, że manifest mężczyzny, podobnie jak głośniki, z których płynęła piosenka "Kocham wolność" Chłopców z Placu Broni, zostały podrzucone przez media lub polityków opozycji. O spiskowe teorie redakcja naTemat pyta Paulinę Piechnę-Więckiewicz, warszawską radną z Inicjatywy Polskiej, która była świadkiem tragicznego zdarzenia.
Czytała pani, że jest zamieszana w samospalenie mężczyzny?
Co?!
Prawicowa część Twittera aż huczy od plotek. Internauci piszą, że to nie był przypadek, że pani i Tomasz Sybilski z IP byliście na Placu Defilad akurat wtedy, gdy mężczyzna stanął w płomieniach. Sugerują, że jesteście w to zamieszani.
Pozwę każdego, kto będzie sugerował, że w jakikolwiek sposób przyczyniłam się do tego tragicznego wydarzenia. To odrażające, że komuś w ogóle przyszło do głowy to, że to miałaby być "ustawka".
Dlaczego była pani na Placu Defilad?
Naprawdę trzeba to wyjaśniać?
A czytała pani komentarze w internecie?
Bo pracuję w Pałacu Kultury. Właśnie tam obradują warszawscy radni. O 14:40 skończyła się Rada Warszawy, potem poszłam coś przekąsić do restauracji Trojka, która jest w Pałacu. Następnie miałam spotkanie w sprawach związanych z samorządem. Wszystko jest na monitoringu. Wyszłam z budynku z Tomaszem Sybilskim ok. 16:30 no i wtedy... zobaczyłam coś, czego nikt nie chciałby zobaczyć.
Od początku wiedziała pani co się dzieje?
Nie. Widziałam, że pali się na parkingu. Myślałam, że pali się samochód lub coś koło samochodu. Potem zauważyłam, że ludzie krzyczą i biegają. Wtedy pobiegliśmy z Tomkiem w tym kierunku i okazało się, że pali się człowiek. Świadkowie próbowali go ugasić.
I tu pojawia się teoria tajemniczej gaśnicy. Część prawicowych internautów kpi, że przechodnie noszą gaśnice w torebkach i plecakach. Inni wprost piszą, że szybkie uruchomienie gaśnic to dowód na to, że samospalenie jest efektem spisku.
To się działo na parkingu. Każdy samochód jest obowiązkowo wyposażony w gaśnicę, a poza tym gaśnice mają też strażnicy z pobliskich budek. Nie ma w tym nic tajemniczego. Te wszystkie plotki i teorie spiskowe są odrażające. Nawet nie wiem, jak to skomentować. Chyba tylko tak, że każdy sądzi po sobie.
A co z głośnikami i manifestem politycznym mężczyzny? Część zwolenników partii rządzącej twierdzi, że zostały podrzucone przez media lub opozycję, przy czym wymieniają różne nazwy redakcji i partii.
Bzdura. Gdy przybiegliśmy na miejsce tragedii, wokół leżały rozrzucone kartki. Z głośnika leciała piosenka "Kocham wolność", a potem nagrane apele, by go nie gasić i jakiś tekst mówiony.
Treść listu?
Nie wiem. Byłam w takim szoku, że nie rozróżniałam słów.
Zostawmy teorie spiskowe. Co pani sądzi o samej tragedii?
Ten mężczyzna zaryzykował swoje życie i zdrowie, bo chciał wyrazić swoje wartości i wybrał tę metodę jako sposób zamanifestowania swojego patriotyzmu. Uważam, że to niewłaściwa droga. Żałuję, że nie wybrał innej. Mógł przyłączyć się do opozycji i wspólnie pracować z nami nad tym, by zaszła zmiana. Niestety zdecydował, że zrobi sobie krzywdę. Apeluję do wszystkich: nie róbcie tego. Są inne metody.
Część dziennikarzy prosi, by nie traktować tej tragedii jako aktu politycznego.
A jak inaczej można to traktować? Przecież ten mężczyzna jasno i wyraźnie napisał, że miał motywacje polityczne.
Inni mówią, by o tym nie rozmawiać, nie komentować treści manifestu.
Jak można o tym nie mówić? W centrum Warszawy w biały dzień podpalił się człowiek protestujący przeciwko władzy. Władza powinna zastanowić się nad tym, jaką atmosferę tworzy w kraju.