
W Czechach polityczne trzęsienie ziemi, na czele kraju ma stanąć człowiek, który ma w nosie establishment i UE. Na Zachodzie już rozbrzmiewa pytanie, czy – jak w przypadku Polski i Węgier – z nim również będą kłopoty, pojawiają się nawet zestawienia z prezesem PiS, a my możemy spytać, czy w ogóle Polska może mieć dla niego jakieś znaczenie. Bo tu, nad Wisłą, Andriej Babiš, były minister finansów i zwycięzca ostatnich wyborów parlamentarnych w Czechach, kojarzy się tylko z jednym. Z nazwaniem naszej kiełbasy "polskim g****m".
Do Babisza natychmiast przylgnęła łatka, że jest przeciwny Polsce, że prowadzi czarny PR przeciwko polskiej żywności. – To pragmatyk, który manipuluje opinią publiczną. Słowa, które wtedy wypowiedział nie musiały mieć związku z Polską. Jego nie interesuje polityka międzynarodowa. On posiada fabryki produkujące żywność i efekt powtórzenia tego stereotypu mógł być dla niego dobry – na zasadzie, że ludzie odwracają się od polskiego jedzenia i chętniej wybierają produkty produkowane przez jego fabryki – tłumaczy Kratochvil.
"Osobiście nic nie mam do polskich produktów. Przeciwnie, Polacy w ostatnich latach w przemyśle spożywczym dokonali wielkiego postępu. W technologiach opakowań należą do liderów w Europie i jeździmy do nich się uczyć". Czytaj więcej
Co może być teraz? Jak zachowa się przywódca ruchu ANO jako polityk najważniejszy w kraju? W momencie, gdy zagraniczne media już powoli wrzucają nas do jednego worka? O Babiszu piszą: populista, plutokrata, który stanie na czele kolejnego zachodniego kraju. A także ten, który może pociągnąć Czechy w kierunku, w którym zmierzają Polska i Węgry. Nie brak porównań do Kaczyńskiego – jedni się ich doszukują, inni wręcz przeciwnie, pokazują, że obaj nie mają nic wspólnego.
Polska – w odczuciu wielu Czechów nie jest dla nich aż tak ważna. Wiele razy o tym pisaliśmy. Teraz też stanowi mały element większego obrazu, który można streścić hasłem "Nie wiadomo, co będzie dalej", bo nie wiadomo, czego się spodziewać, również na linii Praga-Warszawa.
