Polskie filmy i seriale powinny być wyświetlane z napisami. Nie znam żadnego, przy którym nie trzeba nadstawiać uszu. Słychać wszystko, prócz aktorów. Problem istnieje, odkąd pamiętam i jest tak złożony, że nie wiadomo czy dożyjemy czasów, kiedy zamiast się denerwować, będziemy mogli po prostu oglądać film.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Daj to głośniej!", "Co on powiedział?", "Cofnij, bo nie słyszałem" – takie teksty najczęściej padają przy oglądaniu polskich filmów i seriali. Wiele z nich reprezentuje światowy poziom pod względem zdjęć, muzyki, aktorstwa, scenariusza, fabuły. Wszystkiego, za wyjątkiem dźwięku. Nawet efekty komputerowe nie zawsze są tak złe, a nie pojawiają się przecież w każdej produkcji. Co innego warstwa, którą słyszymy, a która czasem dyskredytuje dzieło. A to dlatego, że nie możemy się skupić na niczym innym, tylko irytujemy się faktem, że czegoś nie usłyszeliśmy.
Porozmawiałem z dźwiękowcami i stworzyłem listę przewinień polskiego przemysłu filmowego – pod kątem dźwięku. Przerażająca jest ilość niedociągnięć, które wpływają na odbiór dzieła i marnują wiele talentów. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, choć wiadomo, że też są ważne.
Dźwięk traktowany po macoszemu
Ilu znacie dźwiękowców filmowych bez szukania w Google'u? No właśnie. A teraz wyobraźcie sobie film bez dźwięku, który nie jest niemy. Absurd.
Wzrok to nasz główny narząd i na nim się przede wszystkim skupiamy. Dźwięk działa bardziej na podświadomość, jest bardziej abstrakcyjny. Szczególnie słychać to w filmach science-fiction. Miecz świetlny z "Gwiezdnych Wojen" nie byłby tak fajny bez swego charakterystycznego odgłosu, który jest zmyślony.
– Amerykanie potrafią zgrywać film od trzech miesięcy nawet do pół roku. Też byśmy tak umieli, ale nam nigdy nie daje się takiej szansy. My musimy udźwiękowić film w dwa miesiące, a na zgranie dostajemy 2-3 tygodnie – tłumaczy guru polskich dźwiękowców Małgorzata Przedpełska-Bieniek ze studia Sonoria. – Oczywiście są też filmy tak udźwiękowione, że chwalą nas za nie na świecie. Zawieźliśmy na zgranie "Pana Tadeusza" do Paryża. Gdy wróciłam, to nasz producent uprzedził mnie, że nie muszę zdradzać czy było dobrze, czy źle, bo francuski koproducent już zadzwonił i mówił, że tak dobrze przygotowanego filmu jeszcze nie miał – wspomina Przedpełska-Bieniek. Inżynier dźwięku przyznaje, że dostali na niego całe trzy miesiące.
Wszystko robi się "metodą oszczędnościową". Czasem szuka się też kogoś, kto zrobi coś taniej, ale nie zawsze oznacza to, że lepiej. – Nie będę mówić tytułu, ale kiedyś udźwiękowienie filmu kinowego zlecono osobie, która miała do czynienia tylko z telewizją. Okazało się potem, że dialogi są źle zsynchronizowane z obrazem. Ten człowiek nawet nie umiał tego poprawić, bo nigdy wcześniej tego nie robił. Kilka razy "przejmowałam" filmy, by poprawić dialogi – mówi inżynier dźwięku. – Znam serial, który się udźwiękawia w 5 godzin. Co można zrobić przez taki czas? Sama potrzebuję czterech godzin, żeby tylko podłożyć i zmontować muzykę do odcinka serialu "Dziewczyny ze Lwowa", nad którym teraz pracujemy. A do tego potrzeba jeszcze czasu na wybieranie tej muzyki – dodaje Przedpełska-Bieniek.
Udźwiękowienie filmu to jeden z ostatnich etapów prac. Producentów gonią deadline'y, co odbija się na efekcie końcowym. – Post-produkcja dźwięku jest przedostatnim etapem przy realizacji całego filmu. Potem zostaje tylko korekcja kolorów, która zazwyczaj jest robiona z automatu – mówi realizator dźwięku do reklam, filmów i dokumentów, Paweł Szygendowski.
– Zawsze na to brakuje czasu i pieniędzy. Ale nie jest to reguła. Są filmy dopracowane dźwiękowo. Nie ma przecież dzieł kultowych ze słabym dźwiękiem. Polska też ma wiele filmów naprawdę na światowym poziomie, wystarczy prześledzić tytuły nominowane i uhonorowane Polską Nagrodą Filmową – Orłem. One są selekcjonowane i wybierane przez profesjonalistów – mówi Piotr Knop, operator dźwięku Toya Studios, wcześniej pracownik Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi, autor dźwięku do ponad czterdziestu fabuł i realizator zgrania do ponad stu filmów.
Tegorocznego Orła za dźwięk dostało małżeństwo Hamelów za "Wołyń". Niestety nie mam w domu high-endowego sprzętu ze wzmacniaczem lampowym i mniej więcej połowa dialogów była dla kompletnie niezrozumiała. Sam sobie jestem winny, ale to za chwilę.
Źle napisane dialogi
Od producentów, przechodzimy do reżyserów, którzy też mają swoje za uszami. – Dużo zależy od treści dialogu i montażu filmu – tłumaczy Piotr Knop, koordynator Toya Studios. – Czasem wchodzimy w scenę, w połowie rozmowy i po wypowiedzeniu kilku słów, nadal nie wiadomo o czym rozmawiają aktorzy. To dekoncentruje widza, który nie jest w stanie nadążyć za dalszą treścią. Gdybyśmy byli jakoś wprowadzeni, to nie byłoby problemu ze zrozumieniem, bo wiedzielibyśmy czego się spodziewać – mówi doświadczony dźwiękowiec.
Trudno się powstrzymać od porównań polskiego kina do tego zza oceanu. Ono jest traktowane jako niedościgniony wzór. Aż strach pomyśleć jakby brzmiały dialogi z "Pulp Fiction", gdyby były udźwiękowione w polskim stylu. – W kinie amerykańskim, które jest najlepiej udźwiękowione ze wszystkich, dialog jest szalenie ważny. Jeśli do siebie nie strzelają i się nie biją, to gadają. Dlatego też robią to dobrze – tłumaczy Paweł Szygendowski. U nas zwłaszcza te artystyczne filmy leżą pod względem dialogów. – W "Idzie" przeoczyłem kilka kwestii, bo ich po prostu nie dosłyszałem. Szkoda, bo trudno mi przez to ocenić i docenić ten film – przyznaje.
Polscy reżyserzy często mają wizję, którą niestety tylko oni rozumieją. I słyszą. – Amerykańskie kino to kino producenckie, my mamy kino reżysera. Czasem to dobrze, a czasem źle. Mam np. wersję "Amadeusza" producencką i reżyserską. Ta pierwsza jest lepsza. Producent kazał popodcinać sceny, wyrzucić coś. U nas to przede wszystkim reżyser decyduje. On oczywiście chce, jak najlepiej dla swojego filmu, ale np. jest przywiązany do jakichś dialogów, my mówimy, że są niezrozumiałe, a on na to, że tak miało być, bierze za to odpowiedzialność i tak zostaje – mówi Małgorzata Przedpełska-Bieniek ze studia Sonoria.
Nadnaturalizm
Teatr to ojciec kina. Początkowo aktorzy grali tak, jak na scenie. W latach 70-tych reżyserzy odeszli od tego, na rzecz czasem przesadzonego realizmu. Ma być jak w życiu. Aktorzy filmowi mają brzmieć "normalnie", a nie pięknie i głośno artykułować zdania jak w teatrze. Stąd wszelkie przejęzyczenia, zła intonacja, błędy językowe, wady wymowy i wszystko, co jest naturalne w życiu, wielu reżyserów przenosi na ekrany. Nie każą tego poprawiać, tylko ma być jak jest.
– Nie znam wszystkich języków, ale nie spotkałem się jeszcze na świecie z filmami, które są przepychane... z błędami w dialogach. Nie mam większych zastrzeżeń do aktorów, ale czasem jestem w szoku, gdy reżyser nie każe powtarzać sceny, gdy ktoś "zabulgocze", czy zje sylabę i leci to do montażu. To jest dla mnie niepojęte. To tak jakby ktoś się wywrócił w scenie pościgowej – mówi Paweł Szygendowski. A w studiu trudno coś z tym potem zrobić.
– Dlaczego ten aktor bełkotał? Bo mu kazałem mówić naturalnie – tak mi odpowiedział kiedyś reżyser. Chodzi o to, by aktor mówił i naturalnie, i miał dobrą dykcję. A aktor zrobi to, co mu się każe, ale nie wszyscy reżyserzy się zgadzają na postsynchrony – zapewnia Małgorzata Przedpełska-Bieniek. Postsynchrony to forma dubbingu, w której to aktorzy dogrywają jeszcze raz swoje kwestie w studiu, kiedy słabo się nagrały na planie. Nie wszyscy to praktykują, bo trudno jest drugi raz odtworzyć tę samą emocję. Często to jednak konieczność, która potem razi, gdy oglądamy film. Słychać, że dźwięk jest ze studia. Ale lepsze to niż, gdyby nic nie było słychać.
Wychodzi na to, że dźwięk w zagranicznych filmach jest zupełnie nierealistyczny, bo słychać ludzi mówiących z daleka lub cicho szepczących. W polskim kinie jak jest scena w głośnym klubie, to nie usłyszysz co do ciebie mówią – tak jak w rzeczywistości. To oczywiście ironia, ale jak bardzo charakterystyczna dla rodzimego przemysłu filmowego. Z kolei wszelkie mlaśnięcia czy pocałunki słychać lepiej niż wybuchy granatów.
Bełkoczący aktorzy
Aktorów w filmie i serialu nie słychać z dwóch powodów: albo kazał im tak reżyser, albo po prostu niechlujnie mówią. Niestety, teraz by grać, nie trzeba mieć perfekcyjnej dykcji. To bardzo różni świat filmu od świata teatru.
Nawet jeśli aktor ma faktycznie problemy z wymową, to można to powtórzyć, spróbować inaczej. Tutaj też duża rola dźwiękowców, więc czasem złe brzmienie, to również ich zasługa. – Wielokrotnie robiłem doświadczenie z reżyserami, bo to on oni są najczęściej autorami dialogów – wyjaśnia Piotr Knop z Toya Studios. – Reżyser myśli, że wszystko jest zrozumiałe, bo zna wszystko na pamięć, więc nie widzi takiego problemu. To ja, jako realizator dźwięku, muszę powiedzieć, że widz się pogubi, w innym wypadku to będzie wina właśnie dźwiękowca. Jeśli spotykam się z oporem, to biorę przypadkowego przechodnia, stawiam przed głośnikiem i puszczam mu trudną do zrozumienia scenę. W 90 procentach nie zrozumie, co do niego mówią. Tylko tak czasem mogę przekonać reżysera, że coś musi być powiedziane lub zmontowane inaczej, a konkretny dialog bardziej wyeksponowany.
Są reżyserzy, którzy niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawią, że dialog brzmi świetnie, nawet gdy go nie słychać. – Jest scena w "Pożegnaniu z Afryką", gdy bohaterka opowiada historię i wchodzi muzyka. Nie wiemy, co mówiła, ale mamy wrażenie, że to miało być coś wspaniałego. Czasem więc takie działanie jest lepsze niż tysiąc słów – tłumaczy Małgorzata Przedpełska-Bieniek. Trudno jednak powiedzieć, czy w polskich produkcjach niesłyszalny dialog zawsze był celowym zagraniem.
Szeleszczący język polski
Język polski jest w czołówce najtrudniejszych języków świata. Pewnie niewielu z was zdaje sobie sprawę, że jest wyzwaniem również dla filmowców. – W naszym języku szeleszczące spółgłoski mają ogromne znaczenie. Np. "ś", "dź" mają charakter ostrego szumu. Jeśli cichy dialog będzie mieć te spółgłoski i będzie wyeksponowany, to zabrzmi nieprzyjemnie, wręcz fatalnie. Jest mnóstwo narzędzi i sposobów na to, by tłumić takie spółgłoski, aby było to zrozumiałe i nie bolały od nich uszy. To też leży w kompetencji realizatorów dźwięku i jest do opanowania – tłumaczy Piotr Knop.
– Mamy najwięcej sybilantów ze wszystkich języków indoeuropejskich, czyli tych wszystkich głosek szeleszczących. One automatycznie podbijają tło. Jak kręciłem film w Brazylii, to śmiali się z naszego języka szeleszcząc foliówkami – śmieje się Paweł Szygendowski.
Odtwarzanie na słabym sprzęcie
Co z tego, że dźwiękowcy staną na wysokości zadania, jeśli oglądamy film lub serial na laptopie? Zawsze "podziwiałem" ludzi, którzy tak słuchają muzyki. Przecież te głośniczki nie mają basu, a więc sama piosenka jest spłaszczona. Podobnie jest z filmami. Nawet kina mają dużo na sumieniu.
– System trzeba konserwować i okresowo sprawdzać. Kiedyś kina musiały mieć certyfikat i mogły go stracić, teraz w dobie cyfryzacji nie ma już takiego wymogu. W życiu udźwiękowiłam sporo filmów i śmiano się, że w kinach będą wieszać moje zdjęcie z napisem "Tej pani nie obsługujemy", bo wszyscy wiedzieli, że potrafiłam wparować do kabiny i spytać o test Dolby – śmieje się Małgorzata Przedpełska-Bieniek. Filmy są zgrywane w różnych formatach dźwiękowych, ale nie zawsze to, co widz ogląda, jest w dobrej wersji. Jednak nigdy nic nie będzie brzmieć doskonale, gdy oglądamy to na smartfonie.
– To też kwestia dobrego miksu, czyli tego jak się ten dźwięk w studio wyszlifuje. Na reżyserii dźwięku powtarzano mi, że dobry dźwięk będzie dobrze brzmieć i na laptopie, i na profesjonalnym sprzęcie. To dotyczyło muzyki, ale można to też przełożyć na film – tłumaczy Paweł Szygendowski. – W zagranicznych studiach mają też zwykłe głośniczki komputerowe, by odsłuchać jak brzmi coś, co ma w domach większość odbiorców – dodaje. Nie do końca zgadza się z tym Piotr Knop z Toya Studios. – Zgranie do odsłuchu na laptopie i na sali kinowej to zupełnie różne zgrania, przede wszystkim pod względem dynamicznym - czyli różnicy pomiędzy najcichszymi i najgłośniejszymi dźwiękami.
Jeśli sytuacja z branży muzycznej przeniesie się do kinowej, kwestie wygłaszane przez aktorów mogą być jeszcze gorzej słyszalne. – Fatalną rzeczą, która może nam grozić, jest "loudness war" w miksie kinowym: my zgrywamy filmy coraz głośniej - kiniarze puszczają je coraz ciszej – mówi operator dźwięku Piotr Knop.
"W Hollywood budżet na dźwięk to 10% całości, u nas to 5%. Mamy więc tyle sprzętu i tylu ludzi, na ile nam starczy pieniędzy. Czasem to wystarczy, ale czasem są sceny przy których przydałoby się tego więcej. Np. sceny z Jimem Carreyem w filmie "Kłamca, kłamca" były naszpikowane sprzętem nagrywającym, on w każdym dublu mówił coś innego, musieli mieć to nagrane na kilku mikrofonach, z rożnymi poziomami, by potem mieli z czego brać dźwięk."
Paweł Szygendowski
Realizator dźwięku
"Kiepsko u nas jest tak ogólnie z inżynierią dźwięku. Od lat mamy dostęp do wszelkich nowinek technicznych, a jakoś nie umiemy ich wykorzystywać. Edukacja na uczelniach wyższych na specjalizacji realizacji dźwięku na planie filmowym to sprawa zupełnie świeża. Dawniej wiedza i niewiedza były przekazywane z ust do ust, z planu do planu, zatem złe nawyki również na przestrzeni lat się cementowały w świadomości dźwiękowców. Poza tym, i tak nikt nie przykłada większej wagi do dźwięku. Nasz pion to jest ten, który ma przede wszystkim nie przeszkadzać. Taki symbol to "Nóż w wodzie", kiedy Romanowi Polańskiemu nie podobały się głosy dwóch z trzech aktorów. Reżyser sam zdubbingował Zygmunta Malanowicza."
Piotr Knop
Operator dźwięku
"Niezwykle ważne jest płynne przejście pomiędzy istotnym dialogiem, a tłem, gwarem. Są kwestie, które są powiedziane niewyraźnie, ale są zrozumiałe. Np. w filmach Patryka Vegi dialogi są ważne, ale nie wszystkie. Tomasz Oświeciński ma teksty pełne wulgaryzmów i czasem nawet jeśli do końca nie zrozumiemy co mówi, rozumiemy sens wypowiedzi. Prawidłowa realizacja dźwięku powinna wyeksponować istotne treści - czasem nawet pojedyncze słowa - których treść jest kluczowa dla zrozumienia sceny. O to się walczy z reżyserem."
Małgorzata Przedpełska-Bieniek
Inzynier dźwięku
"Dawno, dawno temu, kiedy byłam asystentką operatora dźwięku, robiliśmy film, w którym grała Barbara Brylska. I bez względu na to czy ona krzyczała, czy szeptała, to wydzielała taką samą energię. Patrzyłam na mierniki - wysterowanie dialogu było identyczne. Jest coś takiego jak szept sceniczny, który usłyszą nawet ostatnie rzędy teatru, ale trzeba to też umieć. Kiedyś pokłóciłam się z jednym aktorem, gdy poprosiłam go by mówił głośno i wyraźnie. On się obraził i dalej mówił pod nosem. Potem sam się przekonał, że nie miał racji, gdy przyszedł do studia na postsynchrony i sam siebie nie mógł zrozumieć, więc miał spory problem."
Piotr Knop
Operator dźwięku
"Aktorzy teatralni czasem mają nawet problemy z graniem, bo mają mówić naturalnie, a nie głośno i wyraźnie. Ale i tak, dzięki swojemu doświadczeniu brzmią dobrze. Realizowałem "Quo Vadis" 18 lat temu temu. Bardzo duża część dialogów była między Jerzym Trelą a Pawłem Delągiem. Ten pierwszy na postsynchronach dograł jedynie kilkanaście słów, a drugi niemal całą swoją rolę powtórzył w studiu .Jerzy Trela należy do tych aktorów, których każde słowo -emocjonalnego krzyku jak i szeptu jest zrozumiałe, trudno byłoby znaleźć taki przykład aktora młodego pokolenia."
Małgorzata Przedpełska-Bieniek
Inżynier dźwięku
"Angielski jest dużo łatwiej zrozumiały, nawet przy głośnych efektach. Języki szeleszczące jak hiszpański, polski, czeski wymagają większego odstępu między dialogiem a efektami, żeby cokolwiek zrozumieć. Kiedyś Disney próbował sam zgrywać dubbingi. Polska firma tylko nagrywała głosy. Gdy wrócił do nas film, to nic nie można było zrozumieć. Kolega leciał specjalnie do Ameryki by skonsultować, co oni źle zrobili. Jest takie urządzenie jak DSR, które wycina wszelkie szelesty i świsty i Amerykanie wycięli po prostu wszystkie szelesty w polskiej wersji. Kolejna historia jest z Francji gdy zgrywano film "V.I.P." Juliusza Machulskiego. Była tam kwestia "Pan to musi mieć szczęście w miłości". Francuzi myśleli, że to jakieś zniekształcenie i trzeba było wytłumaczyć, że tak brzmi nasz język."
Małgorzata Przedpełska-Bieniek
Inzynier dźwięku
"– Dźwięk jest teraz niezwykle skomplikowany ze względu na format w jakim się go powinno odtwarzać czyli np. 5.1. Dlatego w kinach powinny być bardzo dobrze nastrojone i ustawione urządzenia odtwarzające. Jeśli coś jest nie tak, to choćby dźwięk w filmie był perfekcyjny, to będzie źle brzmieć. Co z tego, że w kinie jest napisane "Dolby Atmos" lub "Dolby Digital THX" jeśli jest źle wszystko zestrojone? Pamiętam taką dramatyczną projekcję "Pana Tadeusza" gdy Kolberg odezwał się w prawym tylnym głośniku."
Piotr Knop
Operator dźwięku
"Żeby film zrobił na nas wrażenie, składa się na to wiele rzeczy. Zrozumiałość dialogów jest wśród nich, ale nie jest też najważniejsza. Zajmuję się dźwiękiem jeszcze od czasów kiedy nagrywało się go na taśmy. Realizator musiał mieć ogromną wiedzę i wyobraźnię, być przygotowany artystycznie i technicznie. Musiał np. przewidzieć jak dźwięk się zmieni po wyprodukowaniu kopii. Doceniam możliwości jakie daje komputeryzacja. To zupełnie inna epoka. Jak wynalazek druku. Prawdziwe możliwości dla dźwiękowców zaczęły się właśnie dzięki komputerom, ale trzeba znać podstawy. Nowa gwardia z kolei myśli, że wszystko da się zrobić w programie. Nawet gdy mikrofon zostanie źle przypięty aktorowi lub ekipa hałasowała na planie. To potem wychodzi w post-produkcji."
Piotr Knop
Operator dźwięku
"Rozwój techniki realizacji muzyki - szczególnie rozrywkowej, tzw. "loudness war" - doprowadził do tego, że utwór od początku do końca jest wysterowany do maksymalnego poziomu, czyli dynamika zbliża się zera, co w miksie kinowym jest niedopuszczalne; w miksie „laptopowym" mogłoby tak być - wtedy wszystkie dialogi byłyby równo, maksymalnie wysterowane i zrozumiałe nawet przy cichym odsłuchu, a większość naszej naszej pracy przy delikatnych efektach i atmosferach dźwiękowych byłaby niepotrzebna. Ważną cechą odsłuchu kinowego jest standardowy poziom i charakterystyka częstotliwości, w kinie wybuch bomby może być wielokrotnie głośniejszy od dialogu (nie tak jak w życiu, ale też nie tak w laptopie), może też zagrać subtelna cisza."