Brzmi to trochę jak pracownicza utopia, ale jest jak najbardziej realne. Chociaż w Valve pracuje około 300 osób, to nie ma tam szefów. Pracownicy wszystko robią sami. I to już od 1996 roku. Ich system najwyraźniej się sprawdza, bo Valve odmienił oblicze elektronicznej rozrywki i nie ma zamiaru zwalniać. "To przyszłość gospodarki" – twierdzi prof. Andrzej Blikle.
Firma, w której nie ma szefa. Firma, w której wszyscy jesteście równi i wszystko dogadujesz tylko ze współpracownikami. Nawet to, jakie będziecie mieć pensje na koniec miesiąca i kto ma pracować przy jakim projekcie. Pracownicza utopia czy organizacyjny horror? Okazuje się, że to pierwsze, bo Valve już od 1998 roku jest jednym z najważniejszych graczy na rynku producentów gier komputerowych.
Szefa nie trzeba
Valve zostało założone w 1996 roku, przez Gabe'a Newella i Mike'a Harringtona, w Waszyngtonie. Ten pierwszy to dziś jedna z najbardziej znanych osób w branży. Już wtedy, prawie 20 lat temu, "Zawór" nie miał szefów. Newell i Harrington stawiali na współpracę i motywację pracowników. Opłaciło im się – w 2003 roku zrewolucjonizowali rynek elektronicznej rozrywki.
Jak pisze "The Wall Street Journal", w Valve nie ma menadżerów ani przypisanych projektów. Jest za to trzystu pracowników, którzy wszystko robią sami. Nawet biurka mają na kółkach, by mogli je swobodnie przemieszczać po siedzibie firmy i formować się w zespoły. Jedynym "szefem" jest założyciel Gabe Newell.
Rządzi kolektyw
Jak to działa? To proste: wszystkie decyzje podejmuje się kolektywnie. Ma przyjść nowy pracownik? Cały zespół dyskutuje o jego przyjęciu, podobnie sprawa wygląda z wyrzucaniem. Trzeba wypłacić pensje na koniec miesiąca? Wszyscy głosują (nie wolno na siebie!) na to, kto w danym miesiącu najlepiej spisał się w pracy. W zależności od tego, każdy potem dostaje swoją działkę. Pojawia się nowy projekt do zrobienia? Pracownicy sami dzielą się wszystkimi obowiązkami – opisuje "WSJ".
W Valve taktyka ta sprawdza się już od początku. Raptem w dwa lata po założeniu firmy, w 1998 roku, Newell i jego ludzie wypuścili "Half-Life". Świetnie przyjęta przez
recenzentów, kochana przez graczy, dla rzeszy fanów kultowa. Do "H-L" powstały liczne modyfikacje, w tym jedna z najbardziej znanych gier multiplayer: Counter Strike.
A przede wszystkim, w 2003 roku, "Zawór" stworzył Steam – platformę dla graczy online, która zawiera bodaj wszystko, czego gracz może potrzebować. Obecnie Steam to jeden z największych systemów dystrybucji cyfrowej gier, który wypiera nie tylko klasyczną, "pudełkową" sprzedaż, ale też pozostaje niedoścignionym wzorem dla innych firm oferujących taką usługę. Ich pracę doceniło 40 milionów użytkowników na całym świecie. Jak widać, brak szefowania się opłacił.
Nie dla każdego?
Krytycy takiego systemu zarządzania wskazują, że tak można prowadzić tylko firmę "kreatywną". W produkcji miałoby nie być już miejsca na "anarchię". Okazuje się, że ta krytyka jest bezpodstawna. W USA bowiem największy producent przetworów pomidorowych, Morning Star, też stosuje taką metodę.
– Funkcjonują znakomicie, choć nie ma tam żadnych menadżerów – mówi nam prof. Andrzej Blikle, znany biznesmen i autor książki "Doktryna Jakości" opisującej podobne systemy zarządzania. – W MS raz na rok pracownicy ustalają, w specjalnym dokumencie, co będą robić i to robią – opisuje prof.
Blikle.
Praca oparta o hierarchię szefostwa dziś jest już, de facto, archaiczna – przynajmniej na Zachodzie. – Ta struktura, którą mamy dziś w większości firm, pochodzi z armii XIX wieku. Była dobra, gdy trzeba było zarządzać osobami bardzo słabo wykwalifikowanymi – wyjaśnia prof. Blikle. Słabo wykwalifikowanymi, czyli takimi, którzy często nawet nie potrafili pisać i czytać. Dzisiaj, jak podkreśla nasz rozmówca, mamy do czynienia z pracownikami o zupełnie innym poziomie wykształcenia. I z tego powodu potrzebne są nowe rodzaje strategii zarządzania ludźmi. – Menedżment powinien już tylko zajmować się strategią – wskazuje prof. Blikle.
Wyzwania, a nie wady
Czy w takim razie zarządzanie bez szefów ma jakieś wady? Według "Wall Street Journal" – owszem. Przede wszystkim, dłuższy czas podejmowania decyzji. Przy czym zależy to od rodzaju pracy i decyzji, bo jak mówi nam prof. Blikle, w przypadku producentów brak hierarchii może nawet przyspieszać proces decyzyjny. – Na przykład, gdy dostawca z tej firmy musi ustalić coś z odbiorcą jej produktów. Wówczas wiele decyzji może zapadać bez udziału szefa lub szefów – przekonuje senior znanego rodu.
– Ogólnie to, co nazywamy wadami, w takim systemie są po prostu wyzwaniami – podkreśla prof. Blikle. Tak jest, na przykład, z konfliktami. W zwykłej firmie, gdy dojdzie do sporu pracowników, najczęściej rozstrzyga go szef. Ale gdy szefa nie ma, wówczas pracownicy muszą radzić sobie sami. Firmy "nowoczesne", by uniknąć długotrwałych problemów, po prostu szkolą swoich ludzi z zakresu negocjacji i rozwiązywania konfliktów. – I wtedy taki spór zostaje naprawdę zażegnany. Gdy decyduje szef, jedna strona czuje się przegrana, a druga wygrana, konflikt de facto trwa dalej, tylko nikt o nim oficjalnie nie mówi – dowodzi słuszności "bezkrólewia" prof. Blikle.
Szef niepotrzebny, lider tak
Należy przy tym pamiętać, że brak szefa nie oznacza braku lidera. "Przywódcy duchowi" bowiem będą zawsze potrzebni. – Ale nie po to, żeby rozstawiać po kątach. Lider musi motywować, poddawać w wątpliwości, zachęcać innych do zadawania pytań, organizować burzę mózgów, zmuszać do zastanawiania nad danymi kwestiami i dyskutowaniem nad nimi – stwierdza Andrzej Blikle.
Ewidentnie jednak należy rozróżniać "szefa" od "lidera". Ci pierwsi w firmach są zbędni, ci drudzy – niezbędni, ale też tylko na etapie projektu.
Przyszłość gospodarki
– Taki styl zarządzania to przyszłość dla gospodarki – ocenia prof. Andrzej Blikle. – To filozofia, która zakłada, że człowiek jest uczciwy, inteligentny i pracowity, tylko trzeba dać mu szansę się tym wykazać.
Oczywiście, wymaga to od pracodawcy zaangażowania w postaci szkoleń z wielu rzeczy i stałego informowania pracowników o wynikach – podkreśla profesor.
– Ale też taka praca jest bardziej atrakcyjna dla samego pracownika – dodaje od razu nasz rozmówca. Pracownicy "bez szefa" mają mniej stresu, są bardziej zmotywowani, lepiej ze sobą współpracują, a do tego czują, że mają wpływ na firmę. Czy trzeba czegoś więcej? Tak – powszechnego wdrożenia tej pionierskiej jeszcze metody. Nie można jeszcze wyrokować co do jej pełnej skuteczności, ale póki co, Valve i Morning Star udowadniają, że brak hierarchii popłaca.
Ta struktura, którą mamy dziś w większości firm, pochodzi z armii XIX wieku. Była dobra, gdy trzeba było zarządzać osobami bardzo słabo wykwalifikowanymi.