Bez "Kevina samego w domu" Polacy nie wyobrażają sobie świąt. Ale czy zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby historia chłopca i jego wojen ze złodziejami wydarzyła się naprawdę? Skutki byłyby makabryczne, a "Kevin" zamiast komedią familijną powinien być horrorem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Życie to nie film, więc nie próbujcie robić tego, co bohater kultowego bożonarodzeniowego obrazu. Chyba że chcecie mieć kogoś na sumieniu. 8-latek działał w obronie koniecznej, ale jego pułapki dawały mu też sporo satysfakcji. Gdy włamywacze cierpieli katusze, on się szyderczo śmiał i kombinował, jak im jeszcze dopiec. Ta stresująca sytuacja z sympatycznego malucha zrobiła niemal seryjnego mordercę. Z ofiary stał się oprawcą jak mysz Jerry dla kota Toma i Struś Pędziwiatr dla kojota Wilusia.
Kevin morduje w Nowym Jorku W serwisie Buzzfeed pojawiła się 3 lata temu lista 25-ciu "prawdopodobnych śmierci" z pierwszej i drugiej części filmu. Niektóre były pewnie przesadzone. Nikt przecież nie umiera od dotknięcia rozgrzanej do czerwoności klamki. Dlatego postanowiłem zweryfikować wszystko po kolei z profesor Ewą Gruzą, prawniczką i kryminalistykiem z Uniwersytetu Warszawskiego.
Na początek żelazko, które spadło z wysokości ok. 3,5 metra wprost na twarz Marva.
Możemy przypuszczać, że w świecie niefilmowym przestępca poniósłby śmierć, a w najlepszym przypadku miał wstrząśnienie mózgu i połamaną czaszkę. – Podam kontrprzykład sprzed kilku lat. Pilotowi śmigłowca wypadł jakimś cudem klucz francuski. Zleciał z ogromnej wysokości i uderzył w głowę małej dziewczynki. Ale nie centralnie w czaszkę, tylko zsunął się, powodując jedynie jej pęknięcie. Dziewczynka przeżyła i ma się dobrze do dziś. W przypadku żelazka, które spadło prosto na twarz, Marv ma jednak większe szanse na śmierć, niż wyjście cało z tej sytuacji – mówi prof. Ewa Gruza. Podobnie jak po przyjęciu kilku cegieł na twarz...
– W tej scenie Marv też ma bardzo małą szansę na przeżycie. Cegły lecą z wysokości mniej więcej drugiego piętra i znów lądują prosto na jego twarzy. I to bardzo celnie – przyznaje specjalistka. Już samo od samego patrzenia i głuchego dźwięku uderzenia boli głowa.
Żelazko i cegła nie są aż tak ciężkie jak worek z cementem lub gipsem. Marv został przygnieciony przez ok. 50-cio kilogramowym ciężar, który spadł na niego również z wysoka. Powinien trafić bezpośrednio do kostnicy, ale żyje dalej i kontynuuje zemstę na maluchu.
W poniższym fragmencie widzimy dwa potencjalne zgony. Bo i trzeba przyznać, że druga część krwawych przygód Kevina jest bardziej śmiercionośna.
W pierwszej scenie Marv najpierw jest rażony prądem, a nawet na chwilę przemienia się w kościotrupa! – Jeśli miał gumowe buty, to mogło go mocno popieścić i sponiewierać wewnętrznie. Mamy przecież przypadki ludzi, którzy przeżyli porażenie prądem np. Jaś Mela, który jednak stracił rękę i nogę. Więc w przypadku Marva trudno jest powiedzieć, że mógł zginąć na 100 proc. – przyznaje ekspertka z UW.
Zaraz po tym jest już scena definitywnej śmierci. – Jeśli w sedesie jest łatwopalna substancja, a Harry wsadza tam płonącą głowę, to po eksplozji powinien dołączyć do grona aniołków. No może akurat niekoniecznie aniołków – zapewnia prof. Gruza. – Tu nie ma innej opcji, przecież następuje wybuch. Po wszystkim powinno zostać po nim jedynie spopielone ciało – dodaje. Gdy włamywacze puszczają płonącą linę i spadają z dużej wysokości, również powinni ponieść śmierć na miejscu. A przynajmniej Harry, który spadł na plecy.
Szczęście w nieszczęściu
Pozostałe sceny nie grożą już pewną śmiercią, ale i tak są niebezpieczne. Wszystko zależy od szczęścia bohaterów, a ci, jak widać, mają go na kilogramy. W obu filmach nieśmiertelne złodziejaszki często zaliczają poślizgnięcia i upadki na plecy czy brzuch. – Trzeba by mieć dużego pecha, by w taki sposób zginąć. Stałoby się tak, gdyby uderzyli podstawą czaszki o ziemię. W najgorszym przypadku może to spowodować uszkodzenie kręgosłupa – przyznaje prof. Gruza. – Przed śmiertelnym uderzeniem w potylicę raz Harry'ego ratuje gruba czapka, a Marva czasem... sam Harry – dodaje. Belki i puszki, którymi obrywają, mogłyby im połamać kości twarzoczaszki, ale wyszliby z tego w jednym kawałku.
Jedną wywrotkę na oblodzony chodnik miał sam Kevin. Wstał jak gdyby nigdy nic.
Obrona konieczna, która poszła za daleko
Harry i Marv mieli pecha, bo trafili na przebiegłego urwisa, ale i dużo szczęścia, bo wielokrotnie ominęli bliskiego spotkania z Ponurym Żniwiarzem. Kevin wykorzystał fakt, że napadli go mało rozgarnięci złodzieje i wyżył się na nich, po części to pewnie była zemsta za dokuczanie ze strony starszego brata. Odreagował, urządził świąteczną masakrę i stał się bohaterem w swoim domu. Odparł przecież atak złodziei. Czy mały oprawca przesadził? Z perspektywy widza przecież kibicujemy mu w znęcaniu się nad napastnikami. Co więcej, gdyby spojrzeć na to oczami Temidy, również wszystko uszłoby mu na sucho.
Kevin w pierwszej części filmu ma 8 lat, a w drugiej jest o rok starszy. Tak więc jest nieletni i z perspektywy prawa niewinny. – W Polsce do 13. roku życia nie ponosi się odpowiedzialności karnej (w USA do 10. - red.), ani nawet poprawczej. Jedynie rodzice usłyszeliby zarzut niewłaściwej opieki nad dzieckiem – tłumaczy prawniczka. – Jeśli byłby starszy, to skala jego pomysłów przekracza obronę konieczną. Możemy użyć siły współmiernej do siły ataku. A Kevin, jak wiemy, mocno przesadzał przy odparciu włamania. Do tego wiele pułapek zastawił wcześniej, więc z pełną świadomością planował zamachy. Nie byłoby to więc traktowane jak obrona konieczna.