
Reklama.
Jeśli spodziewacie się pocałunków pod jemiołą, śniegu po pas, Mikołaja z białą brodą, pięknie opakowanych prezentów i lekkiej historii z happy endem, to nie wybierajcie się na "Cichą noc". Bo to wyprawa do Polski B. Akcja pełnometrażowego debiutu Pawła Domalewskiego toczy się w ponurej i brzydkiej wsi Pęglity (warmińsko-mazurskie). Leje tu deszcz, łatwo zakopać się w błocie. Ani śladu śniegu, mimo że jest Boże Narodzenie. Adam, w rolę którego wciela się genialny Dawid Ogrodnik, niczym syn marnotrawny wraca z pracy w Holandii. W komisie wynajmuje najlepsze auto, płaci gotówką i rusza do rodzinnego domu. Ceglany budynek nadal niszczeje, dziadek nadal nie trzeźwieje. Słowem: czas się tu zatrzymał i nic na lepsze się nie zmieniło. No może poza jednym: ojciec od dwóch miesięcy nie pije. Wielopokoleniowa rodzina w pośpiechu przygotowuje się do improwizowanej Wigilii. Kobiety gotują, dzieci oglądają "Kevina w Nowym Jorku". W tym roku alkohol ma nie zepsuć kolacji. Tego strzeże matka (Agnieszka Suchora). Przez okno wylewa wódkę. W powietrzu czuć już nadchodzącą katastrofę.
Adam nie zachowuje się jakby był częścią rodziny. Bardziej niż świętowaniem zainteresowany jest domem dziadka. Chce go sprzedać i na zawsze wyrwać się z marazmu, stać się kimś lepszym. W tym ma mu pomóc własna firma w Holandii. Ale ten symboliczny dziadkowy dom jest jedynym dorobkiem całej rodziny, w której od lat nikomu nic się nie udaje. Wszyscy harowali, wyjeżdżali na Zachód, ale to rodziło tylko kolejne problemy. Niczego się nie dorobili, zgorzkniali i stracili nadzieję.
Adam nie chce powielać schematów, nie chce być jak swój ojciec (w rolę którego wciela się Arkadiusz Jakubik). Chce być za to obecny w życiu dziecka, którego spodziewa się jego dziewczyna. I faktycznie, jest inny niż pozostali członkowie rodziny. Jest uosobieniem nadziei i odwagi, której wszystkim w domu na prowincji brakuje. Chce na obcej ziemi poczuć się człowiekiem. Podobnie zresztą, jak przed laty jego ojciec. I tu rozgrywa się kluczowa scena filmu. "Myślałem, że za granicą będę się wreszcie czuł człowiekiem, nie tylko Polakiem. Ale po latach dotarło do mnie, że właśnie tam jestem najbardziej Polakiem, a dopiero tu, w Polsce, mogę być człowiekiem. Mogę, ale czy jestem? – rzuca postać grana przez Arkadiusza Jakubika.
Wódka i krew leją się podczas wigilijnej wieczerzy. Porównanie do kina Wojciecha Smarzowskiego nasuwa się właściwie od razu. Ale u Domalewskiego ta wieś nie jest groteskowa, to brzydkie, ale i oswojone miejsce. To dla reżysera powrót do domu, do świata, który dobrze zna, w którym się wychował. – Fascynuje mnie zamykanie fabuły w konkretnym i ograniczonym czasie. Wieczór wigilijny, ze swoim przebiegiem i naturalną dramaturgią rozgrywającego się w jego trakcie rytuału, jest doskonałym tłem dla filmu – mówił Domalewski.
Film zasłużenie otrzymał siedem statuetek na 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Należą się brawa za genialne dialogi (i rubaszne żarty wujka), zbudowanie prawdziwej rodziny, bohaterów z krwi i kości, którzy są aż do bólu autentyczni. A widz bardziej niż zwykle ma poczucie, że jest jednym z nich: siedzi za stołem, przysłuchuje się kłótniom. I w problemach rodziny stworzonej przez Domalewskiego bardziej lub mniej dostrzega te własne.