
Reklama.
O "fiasku nagonki na Bartłomieja Misiewicza" poinformował redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz. Jego tweeta udostępnił sam Bartłomiej Misiewicz, tym samym wracając na Twittera po prawie równo czterech miesiącach nieobecności, nie licząc wczorajszego tweeta poświęconego gali boksu. Misiewicz napisał, że dziękuje wszystkim, którzy w niego nie zwątplili i nie dali się nabrać na kolejnego fake newsa mającego go zdyskredytować.
Sprawa dotyczy spotu promującego MON przed szczytem NATO w Warszawie pt. "MON – Bezpieczeństwo", promującego resort obrony i umowy z TVP w zakresie emisji filmów reklamowych, jaką Misiewicz miał podpisać w 2016 r. Najwyższa Izba Kontroli przeprowadziła rutynową kontrolę budżetową. Zakwestionowała dwie umowy (dot. produkcji i emisji spotu) o łącznej wartości 651,7 tys. zł, na jakie MON miało zaciągnąć zobowiązania, dotyczące spotu. Zdaniem NIK, kwoty tej nie było w planie finansowym resortu. Pieniądze zostały uwzględnione w planie wydatków MON dopiero po fakcie.
Mimo to Rzecznik Dyscypliny Finansów Publicznych tłumaczy, że środki finansowe cały czas znajdowały się w budżecie ministerstwa obrony, o czym ma świadczyć "niezwłoczne dokonanie korekty planu finansowego i zaklasyfikowanie środków".
Misiewicz poprosił wcześniej rzecznik dyscypliny finansów publicznych o przedłużenie terminu na wyjaśnienia w tej sprawie, czego jednak nigdy nie zrobił. Mimo to rzecznik umorzyła postępowanie w tej sprawie. Uwzględniła wyjaśnienia MON, że wydatki były niezbędne ze względu na organizowany w ubiegłym roku szczyt NATO w Warszawie. Ponadto, zdaniem rzecznik, czyn nie wywołał negatywnych skutków finansowych.