"To jest zupełnie inny PiS" – to tylko jedna z różnic, jaką wymienia Kazimierz Marcinkiewicz proszony o ocenę aktualnego zamieszania na scenie politycznej. 11 lat temu z woli Jarosława Kaczyńskiego musiał on odejść ze stanowiska premiera, zastąpił go wtedy osobiście prezes PiS. Dziś z woli tego samego prezesa fotel szefa rządu ma opuścić Beata Szydło.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Skojarzenia nasuwają się same – wtedy też od pewnego czasu słowo "rekonstrukcja" było powtarzane z ust do ust. W połowie lipca 2006 r., po niecałym roku kierowania Radą Ministrów, Kazimierz Marcinkiewicz został odwołany ze stanowiska. Funkcję premiera objął wówczas Jarosław Kaczyński, zaś były szef rządu został komisarzem Warszawy i kandydatem na prezydenta stolicy. Teraz Beatę Szydło po ponad dwóch latach na czele Rady Ministrów miałby zastąpić wicepremier Mateusz Morawiecki. Ona sama zaś miałaby podążyć ścieżką Marcinkiewicza i powalczyć o prezydenturę w stolicy. Kazimierz Marcinkiewicz w rozmowie z naTemat przekonuje jednak, że te podobieństwa są jedynie pozorne.
Panie premierze, zna Pan z autopsji to wszystko, co teraz dzieje się wokół premier Szydło? Podobieństw jest sporo...
Nie, ja nie widzę zbyt wielu podobieństw między tym, co działo się wtedy i tym, co mamy teraz. To jest zupełnie inny PiS. To jest zupełnie inny Kaczyński. I to są zupełnie inne relacje pomiędzy prezesem PiS a premierem.
Do mediów przenikały wtedy informacje o konfliktach między panami na tle decyzji personalnych.
Podstawowa różnica polega na tym, że ja byłem prawdziwym premierem i naprawdę kierowałem Radą Ministrów. To ja układałem ten rząd w dużej mierze według swojego pomysłu – może nie w większości, ale jednak. Jarosław Kaczyński nie wkraczał wówczas w decyzje rządowe.
Dziś jest zupełnie inaczej – większa część rządu wszelkie decyzje podejmuje na Nowogrodzkiej u Jarosława Kaczyńskiego, bez udziału pani premier. To jest różnica podstawowa. Po drugie – ja nie przeżywałem takich upokorzeń, jakie są fundowane Beacie Szydło. Przypomnę, że ona jest wiceprezesem PiS-u, ja nie byłem wiceprezesem tylko członkiem Komitetu Politycznego, a jednak na wszystkich najważniejszych spotkaniach PiS-u zawsze byłem obecny. Również na tym, na którym zostałem poproszony o złożenie dymisji. Natomiast Beata Szydło nie jest zapraszana nawet na spotkania kierownictwa partii, na których omawiane są decyzje rządowe.
Ona jest upokarzana w sposób taki, powiedziałbym, przykry. Ja nie lubię tego, co Beata Szydło robi w rządzie, uważam ją za szkodnika, ale jednak szkoda mi jej jako człowieka, że jest w tak beznadziejny sposób traktowana.
A jednak na konferencji, na której ogłaszana była decyzja o dymisji, parokrotnie podkreślał Pan, że nie da się wbić klina pomiędzy Pana a prezesa PiS.
O Boże... Zawsze się tak mówi, no... To jest taka sztampowa wypowiedź, którą należało wygłosić w momencie, kiedy jakoś tam się dogadaliśmy.
Ja nie stanąłem przeciwko niemu, chociaż rozważałem taką decyzję. Uznałem, że mam za mało jednak szabel. Potrzebowałem, o ile pamiętam, około 60 osób a znalazłem niecałe 50. Chodziło o to, żeby wyrwać je z PiS-u i odbić atak Jarosława Kaczyńskiego razem z Platformą Obywatelską. To się nie udało, w związku z tym złożyłem dymisję i dostałem propozycję bycia komisarzem Warszawy (wakat na stanowisku prezydenta stolicy wynikał z tego, że Lech Kaczyński został prezydentem RP – przyp. red.)...
...a potem kandydatem na prezydenta Warszawy. I to jest podobieństwo z dzisiejszą sytuacją, choć na razie mamy wyłącznie nieoficjalne informacje.
Ja nie wierzę, żeby Beata Szydło była kandydatem PiS-u na prezydenta Warszawy, dlatego, że ona przegra z kretesem. Ją przecież z Warszawą nic nie łączy, ona cały czas mieszka daleko stąd. Warszawiacy na takie rzeczy się nie nabiorą. Ja też nie byłem warszawiakiem i – fakt – wtedy też się na to nie nabrali. Choć przypomnę, że wygrałem w pierwszej turze.
Jestem pewien, że kandydatem PiS-u na prezydenta Warszawy będzie albo Patryk Jaki, albo Stanisław Karczewski. Nawet PiS przeprowadza badania, których wyników nie ujawnia, aby sprawdzić, który z tych dwóch kandydatów byłby lepszy.
Jeśli nie kandydowanie na prezydenta Warszawy – to jaki los czeka panią premier?
Pewnie na razie Beata Szydło będzie po prostu posłanką a potem będzie startować do Parlamentu Europejskiego.
Nie wystąpi przeciw prezesowi, co Pan rozważał przed laty?
Nie, nie... Absolutnie. Ona miała szansę to zrobić i jak sądzę miała taką propozycję latem ze strony prezydenta Andrzeja Dudy, żeby wspólnie trochę pograć. Ale ona się na to nie zdecydowała. Wydaje mi się, że po prostu jest zmęczona już rządzeniem, tymi wszystkimi układami, wojnami buldogów, tym, że wszystko odbywa się poza nią. Ona jest tylko twarzą tego rządu i pewnie z tego powodu musi odejść. Dlatego też uważam, że raczej jednak premierem nie zostanie Mateusz Morawiecki lecz Jarosław Kaczyński.