Można powiedzieć, że to historia jakich wiele w niejednej firmie. Zwyczajna, ludzka, która może dotknąć każdego. Jednego dnia niemal noszą cię rękach, chwalą na każdym kroku, dostajesz nagrody za zasługi. A potem nagle zaczynasz czuć, że coś jest nie tak. Nadal masz świetne wyniki i dajesz z siebie wszystko, ale wokół pojawiają się szepty. A potem bach. Słyszysz, że wasze drogi muszą się rozejść, że ktoś inny jest na twoje miejsce. Standard? W tej firmie było niemal identycznie. Znacie podobne historie?
Dyrektor tej firmy był uwielbiany od samego początku. Jego poprzednik zupełnie się nie sprawdził. Szastał majątkiem firmy i zamiast ją rozwijać, pogrążał coraz bardziej. Dlatego w nowym szefie pokładano wyjątkowe nadzieje, a on niemal od pierwszych chwil udowadniał, że dobrze wybrali.
"To nagroda za odwagę i konsekwencję"
Od początku szedł jak burza, wymienił kadry, zawarł nowe kontrakty, wdrażał nowe projekty, firma zaczęła piąć się w górę i wyprzedzać przeciwników. Raz, gdy wrócił z międzynarodowej konferencji, sam prezes koncernu przywitał go na lotnisku kwiatami i gratulował. Były nagrody i słowa uznania. We wrześniu 2017 roku został wybrany Dyrektorem Roku. Z tej okazji zorganizowano wielki, korporacyjny, show.
– Brawo za tę decyzję. Cechą pana dyrektora jest umiejętność kierowania zespołami. Potrafi wziąć odpowiedzialność za grupy kapitałowe, co jest potrzebne dla dobra naszej branży – usłyszał. Padły też słowa o tym, że potrafi być wytrwały, zdeterminowany i niezłomny w dążeniu do celu. – To nagroda za odwagę i konsekwencję – powiedział zastępca prezesa na wielkiej gali z udziałem setek przedstawicieli koncernu.
A on, zadowolony, odpowiedział: – To jest nagroda dla całej firmy, dla całego naszego koncernu.
Tak bardzo się z nią identyfikował.
"Dziękuję, że nie zawiodłeś"
Wszystko szło świetnie. Dyrektor wyrobił sobie nie tylko markę, ale przez wiele miesięcy zdołał stworzyć sztab ludzi, którzy poszliby za nim w ogień. Nikt głośno nie ośmielił się go skrytykować. Był związany z "górą", utrzymywał z nią nawet przyjacielskie kontakty.
– Dziękuję, że nie zawiodłeś. Że się tego podjąłeś i w trudnych warunkach to prowadziłeś. Wszystkie przedsięwzięcia były prowadzone przez ciebie z wielkim sukcesem i chciałem skorzystać z okazji, by za to podziękować – tak wylewnie dziękował mu niedawno prezes zarządu. Ale ileż razy słyszał podobne słowa? Na każdym kroku go doceniano. Miał prawo czuć się jak korporacyjna gwiazda.
I nagle okazuje się, że coś dzieje się za jego plecami. Klasyka. – Nic nie wiem. Jakieś decyzje są podejmowane poza mną. Nie podoba mi się to, nie wiem co się dzieje – doskonale pamiętam słowa znajomej, która w taki sposób straciła kiedyś pracę. Będąc od kilku lat na kierowniczym stanowisku w jednej z korporacji. Szanowana, lubiana, z zasługami dla firmy i świetnymi wynikami. Ale od pewnego czasu czuła, że coś się święci, że jest spychana na bok.
– Bez mojego udziału zwolnili jednego z pracowników. Nikt mnie nie zapytał o zdanie. Od tego czasu czułam, że coś jest nie tak. Że nie o wszystkim jestem informowana. Czułam się, jakbym po cichu była zaszczuwana – mówiła. W ciągu dwóch miesięcy firma na jej miejsce zatrudniła nowego człowieka. "Cieszę się, że stworzyliśmy świetny zespół i udało nam się zrealizować wiele fantastycznych projektów" – napisała na pożegnanie.
Ile można wytrzymać takiego upokorzenia
Tu było podobnie. Nagle pojawiły się plotki, że prezes rozgląda się za kimś nowym, w firmie zaczęto szeptać, ktoś zasugerował, że jego zastępca jest na to stanowisko lepszy...Te pogłoski krążyły już od kilku tygodni i nic. Nikt nie potwierdził, nikt nie zdementował, a on musiał żyć w napięciu. Narażony na ludzkie spojrzenia i komentarze pod hasłem: "Chcą się go pozbyć".
Jak długo – zwyczajnie, po ludzku – pracownik może wytrzymać taki stres? Upokorzony, ubezwłasnowolniony niemal, zależny od decyzji innych? Jak musi się czuć?
Gdy pogłoska wyszła poza mury firmy, dyrektora zaczęli brać w obronę nawet inni ludzie z branży. Tak nieludzkie wydało się to traktowanie. "Nie ma najmniejszego sensu przedłużać tego przykrego widowiska, zwłaszcza że jest ono bardzo upokarzające dla pana dyrektora, a on sobie niczym nie zasłużył na takie potraktowanie na odchodnym" – tak zaczęto komentować tę historię.
Musiał czuć się z tym źle. Każdy by się czuł. Nikt nie chciałby znaleźć się na jego miejscu, bez względu czy go lubił, czy nie. A także na to, że patrzył jak w firmie zwalniają innych i cicho to akceptował.
Całkowicie się poświęcił
W pewnym momencie on sam napisał do pracowników: "Bez względu na wszystko najważniejsza jest firma". A potem ktoś podsłuchał, jak powiedział, że może w najbliższych dniach jeszcze go nie zwolnią...Jeden z pracowników zauważył też, że podczas dużej imprezy firmowej w księdze pamiątkowej nie było jego podpisu...Takie pełzające upokarzanie człowieka, który całkowicie poświęcił się dla korporacji, a nawet naraził dla niej swoje dobre imię.
Niczym premier Beata Szydło. Bo jej historia właśnie tak wygląda. Od bohatera do...
Chyba, że sama szefowa rządu zabierze teraz głos i wszystkich swoją opinią zaskoczy. Wywracając wszystkie korporacyjne skojarzenia do góry nogami. Ale na to nie ma co raczej liczyć.