
Reklama.
– To, co się tu dzieje, to skandal niebywały – zaczyna swoją opowieść pani Julia - Polka, która utknęła w Wielkiej Brytanii. Miała wczoraj odlecieć z Luton do Warszawy, ale z powodu śnieżycy jej samolot nie wystartował. Oczywiście nie tylko ona znalazła się w takiej sytuacji – na lotnisku były tysiące ludzi, którzy zostali pozostawieni samym sobie. – Nikt nic nie mówi. Nie ma przedstawiciela Wizzaira, którą to linią miałam lecieć do Polski, a jak pojawia się na chwilę, to i tak niczego nie potrafi nam konkretnego powiedzieć. W przypadku innych linii wcale nie jest zresztą lepiej – opowiada co się działo na lotnisku wczoraj wieczorem.
Pani Julia miała odlecieć porannym samolotem około godziny 6 rano. – Był śnieg. Tu nikt nie jest przygotowany na takie warunki. To co się teraz dzieje to prawdziwy paraliż. Nie odlatują samoloty, nie odjeżdżają autobusy, samochody tkwią w korkach na autostradach – relacjonuje nasz rozmówca. – Skandalem jest też to, że na dobrą sprawę nikt nie informuje o prawdziwej sytuacji – dodaje pani Julia.
Luton nie ma podgrzewanego pasa startowego, dlatego nieustannie padający śnieg jest dla służby nie lada wyzwaniem. – Wiem, że udało się wypuścić jakiś samolot do Lublina i jeszcze gdzieś. Ale ten do Warszawy nie odleciał. Nie odleciały też dziesiątki innych, na tablicy wszystkie loty były wyświetlane jako opóźnione lub odwołane. Gdy w końcu przy moim pojawiła się informacja o odwołaniu, udałam się do biura informacji. Przed okienkiem stały tysiące ludzi – opowiada Polka, która utknęła w Luton na lotnisku.
– Nikt się nami nie interesował. W okienku informacji siedziała jedna osoba, która w dodatku niewiele wiedziała. Czasem pojawiała się druga, patrzyła na kłębiący się tłum zdenerwowanych pasażerów i szybko chowała się gdzieś na zapleczu – twierdzi pani Julia. Ona sama też stała w tłumie i próbowała się dowiedzieć, czy jej lot w końcu się odbędzie, czy nie. W hali byli starsi ludzie, którzy przyjechali w odwiedziny do dzieci mieszkających na terenie Wielkiej Brytanii. Były rodziny z dziećmi. Byli wreszcie ludzie, którzy nie znają dobrze języka i przez to jeszcze bardziej zagubieni wobec chaosu, który panował na lotnisku w Luton.
Pani Julia siedziała na lotnisku do godziny 23. – Nikt nie zaproponował ani wody, ani czegoś do jedzenia, zostaliśmy pozostawieni sami sobie. W końcu dowiedzieliśmy się, że nasz lot ostatecznie został odwołany i możemy iść do domu. Jakiego? W Warszawie? Czy do hotelu? Tego już nikt nie doprecyzował – opowiada rozgoryczona rozmówczyni. – Mieliśmy po prostu opuścić lotnisko. Nikt nie zaproponował voucheru na pokój w jednym z pobliskich hoteli, po prostu mieliśmy sobie pójść.
Zresztą opuszczenie lotniska też nie było łatwe. Wszystkie autostrady dojazdowe były zablokowane przez samochody które utknęły w korkach. – Nikt tu nie był przygotowany na taką sytuację. Zima nie tyle zaskoczyła drogowców co po prostu sparaliżowała transport. Nie jeździły autobusy, nie jeździły pociągi. Mnie samej udało się opuścić Luton jedynie przy pomocy znajomych – twierdzi pani Julia.
Na jej szczęście Luton nie obsługiwało lotów w obie strony, ani nie wypuszczano samolotów w powietrze, za nielicznymi wyjątkami, ani nie pozwalano na lądowanie, odsyłając na inne lotniska. Dzięki temu miała gdzie spać. – Pojechałam do mieszkania, w którym miała mieszkać pewna Polka. Tyle że ona utknęła w Polsce, a ja w Wielkiej Brytanii. Inaczej nie wiem, co by było – przyznaje.
– Moje szczęście, że kupowałam bilet przez pośrednika, z ubezpieczeniem. Napisałam już reklamację i czekam na zwrot pieniędzy za lot, który nie doszedł do skutku. Ale do Polski wracać będę wracać już innymi liniami. Mam dość po tym, jak mnie potraktowali przedstawiciele tej linii w Luton – wyjawia nasza rozmówczyni. Pani Julia tym razem ma odlecieć z lotniska w Heathrow, najpierw do Brukseli, dopiero potem do Polski. – Wszystko jedno, jestem już tak zdesperowana, byle wyrwać się z Wielkiej Brytanii w kierunku Polski, to już będzie dobrze.