Co roku przed Bożym Narodzeniem ich domy wyglądają niczym ze zdjęć, które przed laty wysyłała ciotki z Ameryki. U nas święta były szare, a na ich fotografiach choinki uginają się pod ciężarem pięknych ozdób czy świecących lampek. Można było nacieszyć oko. I teraz też można, choć czasami lepiej je przymknąć. Wielu Polaków swoje domostwa i ogrody obwiesza kilkoma tysiącami kolorowych światełek. Ubierają choinki, ustawiają renifery, Mikołaje, bałwany, anioły, gwiazdki, szopki, a w nich figurki Maryi, Józefa o wysokości 1,7 metrów. – Moja żona Maryjce oddała swoją suknię ślubną – chwali się Antoni Duszeńko, który od 19 lat na święta przyozdabia swój dom.
W grudniu nad Polkowicami w woj. dolnośląskim pojawia się łuna światła. Prawie każdy dom przyozdobiony jest światełkami, bombkami, iluminacjami świątecznym, a nawet szopkami z Maryją i Józefem wielkości człowieka. – To im weszło w krew. Kupili światełka i z roku na rok je wywieszają. To trochę taka sąsiedzka rywalizacja. Każdy chce być najlepszy. Poza tym, trzeba przyznać, że nagrody są naprawdę poważne. Zwraca im się chociaż za prąd – słyszę w Polkowicach. Od kilkunastu lat mieszkańcy tego miasta rywalizują w konkursie burmistrza o tytuł najładniej udekorowanej posesji. Jurorzy przed ogłoszeniem werdyktu surowym okiem patrzą np. na kolorystykę i wielkość dekoracji świetlnej czy wykorzystanie energooszczędnych źródeł światła. Do miasteczka zjeżdżają autobusy pełne ludzi, którzy chcą nacieszyć oko widokiem świątecznych dekoracji. – Bardzo dużo ludzi przyjeżdża i przychodzi oglądać ustrojone domy. Niekiedy policja musiała interweniować, bo nie szło przejechać ani przejść – mówi nam Kazimierz Ozga, który od 19 lat dekoruje swój dom.
Gdzieś tak 50 tysięcy lampek
Dom Ozgów mieni się różnymi kolorami. – W ogrodzie mam szopkę, a za stojące w niej figurki w zeszłym roku dałem 1 500 złotych. Mam też Mikołaja, dużego bałwana, sam robię gwiazdy, śnieżynki takie. Dach wężami okładam – wylicza Kazimierz. O śnieżynkach przypomina mu żona. Dom i ogród ozdabia razem z synem. Zaczynają 15 listopada. – I świecimy do 15 stycznia, bo to są koszta – mówi Ozga. Inspiracje czerpie zewsząd: a to sam na coś wpadnie, a to gdzieś podpatrzy.
– To człowieka wciąga. To już teraz jrest jak uzależnienie – szczerze przyznaje Kazimierz Ozga, który w tym roku swój dom udekorował prawie 50 tysiącami lampek. Dla niego to już tradycja, którą pielęgnuje nieprzerwanie od 18 lat. To właśnie wtedy burmistrz miasta ogłosił konkurs na najładniej oświetloną posesję. – Cały czas mamy pierwsze miejsce, dla nas nie ma konkurencji. Razem z sąsiadem to jesteśmy prawie najwięksi. Moja córka też, ale ma mniejszą posesję... – chwali się.
Kazimierz co roku dokupuje nowe lampki. – I tak się w to człowiek zaangażował. Co bym zrobił z tymi światełkami, gdybym ich nie zawiesił? Mam zawalony cały strych – przyznaje. A koszty są niemałe, zwłaszcza jak przechodzi się na ledowe lampki. – 5 metrów ledowych lampek to prawie 250 zł – wylicza Ozga.
A i energia droga. – To tak mniej więcej około tysiąc złotych – uściśla Ozga. Zaraz uspokaja swoje wyrzuty sumienia i dodaje, że zawsze burmistrz trochę dorzuci. Bo jak się wygra w konkursie, który organizuje, to za pierwsze miejsce można dostać 700 złotych. – Raz do roku się to robi – podkreśla Kazimierz. A tyle radości można innym ludziom sprawić. Dekoracja Ozgów ściąga przed ich dom tłumy.
67 tysięcy lampek
Wszystko zaczęło się od podróży na Zachód. Wiktoria Duszeńko w Niemczech zobaczyła pięknie przyozdobiony dom i zapragnęła, by i jej w Polkowicach tak się na święta zaświecił. – Do brata pojechała, zobaczyła tam i kilkanaście lat już na okrągło to robimy – mówi nam Antoni Duszeńko. Żona wymyśla, a on z synami musi to wszystko realizować. I tak w ich ogrodzie stoi np. szopka, a w niej Józef i Maryjka na 1,7 metrów. – Żona sama wszystko szyje. Na przykład Maryjka ma suknie ślubną mojej żony – opowiada Antoni Duszeńko. Zaznacza, że przed ich domem wszystko oprócz dwóch reniferów zostało ręcznie przez nich zrobione.
– Ten 2,5-metrowy anioł też ręcznie robiony. Nic nie ma kupnego – zarzeka się Duszeńko. W tym roku zawiesili około 67 tysięcy lampek. – Jedziemy już piąty tydzień. Przybywają do nas autokary ludzi. Mamy nawet grupę z Poznania. Zawsze są tak pod wieczór. Musimy z nimi iść i poopowiadać – mówi Antoni Duszeńko.
Na noc gaszą dekorację. Kiedyś w drugi dzień świąt podpalił im się dach.
Czasami bywa gorzko: – W tamtym roku obsmarowali nas, że zamiast ubierać ogród na święta, to powinniśmy dać na Caritas albo gdzieś tam – mówi Antoni. I nie chce powiedzieć, ile płaci za energię. – To by było dla ludzi za dużo – ucina.
Ponad 40 tysięcy lampek
Stanisław Miller potrzebuje 1,5 miesiąca, żeby przygotować świąteczną dekorację swojego domu w Gryfinie (woj. zachodniopomorskie). Już stracił rachubę i dokładnie nie wie, ile światełek w tym roku zawiesił. Szacuje, że ponad 40 tysięcy diod. – Trzy miesiące w roku trzeba odjąć na lampki – wylicza Stanisław. Przeważnie ściąga je w lutym. I kilka razy podkreśla, że jego dekorację trzeba zobaczyć na żywo, bo ani na zdjęciach w gazecie, ani na filmach w telewizji nie wyglądają tak, jak w rzeczywistości. Miller swój dom na święta dekoruje od kilku lat. – W samym TVN-ie pokazują mnie od pięciu lat. Tylko w zeszłym roku nie pokazali przez to zamieszanie w Sejmie.
Oprócz dziennikarzy jego świąteczne dekoracje chcą zobaczyć zwyczajni Kowalscy. – Są osoby, które przyjeżdżają z bardzo daleka. Są też stali bywalcy, którzy wynajmują sobie busa i przybywają – zaznacza Miller.
Stanisław z Gryfina kiedyś nie mógł sobie wyobrazić biało-niebieskiej choinki. – Nie ma tego, czego u mnie nie ma – mówi. Dziś najbardziej dumny jest z oświetlenia drzewa orzecha, jodły, choć – jak zaznacza – świerki też są piękne. – Orzech jest zupełnie inaczej ubrany. Ma też bombki. Są różne dekoracje, nie ma koloru, który nie jest ładny. Na noc Stanisław wyłącza wszystkie światełka. – W nocy nie ma ludzi, którzy to oglądają. A po co świecić i wyrzucać pieniądze ? – pyta. Kiedyś usłyszał, że jego dom jest za bardzo pstrokaty. – Ale teraz ludzie się chyba przyzwyczaili, że taki wariat musi być na tej ulicy – dodaje.
Siedzimy w domciu, rodzinka, pełno gości, a tu ludzie przychodzą i mówią, że się dach pali. Na dachu mamy węże świetlne i po prostu węże się zapalili. To jet guma, więc jak się "rozhajcowało".
Stanisław Miller
Na początku dekorowałem dom dla samego siebie. I zaczęli mnie namawiać, żeby coś gdzieś zgłosić, bo tak ładnie wygląda. Najgorzej było za pierwszym razem. Jeżeli człowiek chce się z takim czymś pokazać, to jest bardzo trudno. Dzwoniłem do mediów i chyba ze dwa lata nie dostawałem żadnej odpowiedzi. Dopiero później ktoś przyjechał i pokazali we wszystkich telewizjach.