Zwykle jest tak, że rozwozi kilkadziesiąt paczek dziennie. Na miesiąc przed świętami ta liczba rośnie, by na kilka dni przed gwiazdką osiągnąć apogeum. - Są dnie, kiedy zapominam jak się nazywam i choć w sumie lubię swoją pracę, to co roku w grudniu mówię dość - mówi Andrzej Zawistowski, kurier, dla którego własnie zaczął się najgorętszy okres w pracy.
Jeszcze się mieszczą w samochodzie. Ale z każdym dniem będzie teraz coraz więcej. Za dwa tygodnie drzwi się nie domkną.
Ile czasu dziennie musi pan poświęcić na ich rozwiezienie?
To zależy, od tego, w którym rejonie akurat pracuję. W jednym tak na prawdę wystarczają 3-4 godziny, co się nie zmieściło w drzwiach wiozę na punkt i gotowe. Na osiedlu na którym dziś jeżdżę nie jest już tak dobrze, tu praca potrwa do 18. A to i tak mało.
Ludzie wysyłają tak wielkie rzeczy, że się w drzwiach nie mieszczą?
To takie powiedzenie, znaczy tyle, że nikt nam drzwi nie otworzył.
To chyba częsty problem, prawda? Wy jeździcie w godzinach pracy, ludzi w tym czasie nie ma w domach.
I tak i nie. Własnie na tym drugim rejonie jest sporo lokali w których mieszkają starsi ludzie, to jakieś domy wielopokoleniowe, dziadkowie, rodzice i dzieci. Albo biura. Tam wydaję wszystko praktycznie bez dogrywki, czasem tylko trzeba wystawić awizo i odwieźć paczkę na punkt, w którym adresat będzie mógł sobie sam odebrać. Ale rzeczywiście tam, gdzie mieszkają ludzie w tak zwanym wieku produkcyjnym paczki na ogół oddajemy na punkt, bo ciężko za dnia zastać adresata w domu. Albo tylko udaje, że go nie ma.
Jak to udaje, nie zależy mu?
Przykład z dziś. Dzwoni telefon, okazuje się, że to klient. Wie z trackingu (śledzenie przesyłki - red.), że dziś ma przyjść paczka, a on jak raz siedzi z chorym dzieckiem w domu i tłumaczy mi, że to wielkie pudło to własnie prezent dla małej i ona nie może zobaczyć kuriera, bo pryśnie cały mit o Świętym Mikołaju.
I co wtedy pan robi?
A są różne opcje... Czasem mówię, że za pół godziny będę tu i tam, a człowiek "idzie do sklepu po chleb i mleko", czyli podjeżdża i odbiera paczkę. Albo od razu prosi mnie o wystawienie awizo, tylko tak, żeby domofonem nie dzwonić. Albo przekierowuje paczkę do paczkomatu i odbiera kiedy mu wygodniej.
Często to się zdarza?
W grudniu to bardzo często. Serio. Normalnie mam pół samochodu wypełnionego paczkami, teraz jest zauważalnie więcej, w dodatku zwiększają się gabaryty. Szczególnie te zagraniczne jakieś duże są i wiadomo, że w środku są jakieś rzeczy, które pewnie trafią pod choinkę. Czasem śmieję się, że jestem jak ten Święty Mikołaj, z tą różnicą, że grzeczne dzieci same zapłaciły za prezenty. Bez większej przesady pewnie można powiedzieć, że w grudniu trzy czwarte tego co noszę to przyszłe prezenty.
Skoro jesteśmy przy pieniądzach, to pewnie część z tego jest za pobraniem. Nie strach potem jeździć z taką kasą?
Kiedyś było gorzej. Dziś ludzie chyba przekonali się do płatności elektronicznych, są PayPal i PayU i jest coraz mniej paczek wydawanych za pobraniem. Ludzie nie chcą dopłacać dodatkowej lasy, jeśli można bezpiecznie płacić przez internet.
Ja zawsze biorę "za pobraniem", bo odkryłem, że wtedy szybciej dochodzi do mnie zamówiony towar.
Nie od pana pierwszego to słyszę. Ale to nie od nas zależy, my dostarczamy to, co ktoś do pana wysyła i nie ma tu żadnych priorytetów.
To co z tym pobraniem, ma pan jakiś sejf w samochodzie?
Nie, wystarczy mieć oczy dookoła głowy i odrobinę rozsądku.
Jak pan został kurierem?
Przypadek. Pracowałem w sklepie, później byłem kucharzem w pizzerii. Potem otworzyli w pobliżu sieciówkę, tańszą. Wie pan jak to jest, zły pieniądz wypiera dobry, tańszy produkt wypiera lepszy, droższy. Mój padre uznał, że zamyka biznes i zostaliśmy na lodzie. Z jednym kelnerem stwierdziliśmy, że kupujemy dostawczaka i będziemy kurierami. Spłaciłem go po roku, on znów pracuje w knajpie, a ja wciąż jeżdżę.
Ile już lat?
W marcu będą cztery.
Nie znudziło się panu?
Są chwile, gdy mam dość. Zawsze w styczniu obiecuję sobie, że to był ostatni grudzień, ale potem przychodzą miesiące gdy jest mniej roboty, człowiek odpocznie, wypocznie i jakoś nie rezygnuje.
Ciężka praca?
Odpowiem tak: nie dla każdego. Kondycję trzeba mieć . I nerwy. Wjeżdżam na osiedle, kilka budynków, w każdym kilka klatek. Dwa budynki z windą, to luzik, do tego pięć budynków bez windy. I trzeba biegać po tych schodach, nie ważne, z paczuszką czy wielkim pudłem. Niektóre są w miarę lekkie, inne ważą po kilkanaście kilogramów. Jedna klatka, dwie paczki, w drugiej nic, w trzeciej cztery. Potem następny budynek, znów trzy paczki. A tu jeszcze dzwoni gość, który czeka w domu, zaraz ma jechać na spotkanie, miałem u niego być przed południem, a już jest za kwadrans dwunasta i mnie nie ma. Za to jest afera. Ledwie powiem że będę za 5 minut i rozłączę, bach: następny telefon.
Kiedyś chciałem pogonić kuriera i dzwoniłem do centrali, ale nie chciano mi podać do niego telefonu.
Rzeczywiście DHL i któraś jeszcze firma dba o zachowanie prywatności swoich kurierów. Ale te telefony i tak są, tylko wszystko przechodzi przez centralę. Klient się piekli, więc "panienka z okienka" dzwoni do kuriera, ten mówi kiedy będzie i ta informacja leci potem do zdenerwowanego klienta, który nie dość, że czeka na paczkę, to jeszcze nie może się dodzwonić do kuriera. Pewnie dlatego moja firma i kilka innych udostępnia telefony do dostawców. Centrala ma spokój, a i nam wbrew pozorom ułatwia to pracę, bo można na przykład dogadać się w sprawie tych tajnych przesyłek.
Podobno listonosz zawsze puka dwa razy. A kurier?
Teraz się nie puka, teraz są domofony. A tak poważniej to różnie bywa. niektórych klientów znam, wiem, że mogą być w domu. Jak nie ma, to dzwonię i sprawdzam, zdarza się, że będzie za pół godziny albo za godzinę.
I co wtedy?
Albo umawiam się, że jak będę wracał to wpadnę, za jakiś czas. Albo mówię, gdzie będę za godzinę.
I w grudniu znajduje pan czas, żeby dwa razy chodzić do tego samego lokalu?
No nie bardzo. W grudniu to ja nie znajduję czasu, żeby zrobić jeden obchód.
A nie kusi, żeby po prostu wystawić awizo, wrzucić do skrzynki, a cały towar zawieźć na punkt? Listonosze często podobno tak robią.
Nie możemy, uzasadniona skarga sprowadzi kontrolę i kłopoty, można wylecieć.
Czyli co? Nadgodziny?
Wspomniałem już, że czasem czuję się jak Święty Mikołaj?