Lubię samochody elektryczne. Są bardzo "żywiołowe" i "bezpośrednie". Nie inaczej jest z elektrycznym Smartem Fortwo w wersji Electric Drive, jazda którym to zaskakująca przyjemność. Z drugiej strony samochód elektryczny w Polsce to nadal duże wyrzeczenie – i niestety w przypadku tego auta widać to bardzo mocno.
Jest mały, zwinny, szybki i ekologiczny. Tak najprościej można opisać zalety Smarta Fortwo z napędem elektrycznym, jeśli pominiemy pewne wady, do których przejdę później. I przy okazji jest praktycznie nie do odróżnienia od spalinowej wersji. Widzicie zdjęcia? Smart Fortwo Electric Drive wygląda po prostu jak... Smart. Testowaną wersję od "tradycyjnego Smarta" można odróżnić właściwie tylko dzięki szalonemu lakierowi – połączeniu czarnego malowania z zielonym niemalże zdjętym żywcem z Mercedesa AMG GT (na pewno widzieliście go w tym kolorze chociaż na zdjęciach).
I kiedy piszę, że jest podobny do spalinowego, to mówię serio. Nawet wtyczka do ładowania jest tam, gdzie powinien być wlew paliwa. Silnik elektryczny jest tam, gdzie był "tradycyjny", czyli z tyłu, pod malutkim bagażnikiem. Smart jest oczywiście też malutki – ma całe 2695 mm długości. Od pierwszej generacji urósł o 20 cm, a i tak na parkingu wygląda karykaturalnie. Choć jakiś brzydki to w zasadzie nie jest. Z drugiej strony niektórzy twierdzą, że Smart Fortwo to nie samochód, tylko krewniak wózka golfowego. Rzecz gustu.
Wymiary tego auta najlepiej czuć w środku, ale to żadna niespodzianka. Dwa miejsca, przed głową szyba czołowa, tuż za nią... ta tylna. Swoją drogą tutaj też trudno zauważyć różnice względem spalinowych modeli. Czyli jest w miarę ergonomicznie, pozycja za kierownicą jest tak samo wysoka i... nadal porażają plastiki. W miejscu, gdzie spodziewalibyście się obrotomierza, są dwa zegary. Jeden pokazuje ilość energii w użyciu, a drugi poziom naładowania. To właściwie jedyna nowość.
Ruszam. A raczej... próbuję ruszyć. Dla kogoś, kto nigdy nie jeździł elektrykiem, to może będzie oczywiste, ale ja naprawdę musiałem pomyśleć, co muszę zrobić. Żeby włączyć Smarta Fortwo Electric Drive, trzeba... przekręcić kluczyk w stacyjce. Tak, nie ma żadnego przycisku typu "Start Engine" czy coś takiego. W elektryku to naprawdę dziwne, no ale tak jest. Przekręcacie do końca w prawo i... już. Auto jest włączone.
Jak się jeździ? Zaskakująco przyjemnie. Smart generuje moc 81 KM oraz 160 Nm. Niewiele, a producent twierdzi, że samochodzik przyspieszy do setki w 11,5 sekundy. Bez szału, ale... to auto bezwzględnie do miasta. A w miastach się takich prędkości nie rozwija. Natomiast z miejsca do 50 km/h "smarcik" jest po prostu demonem. To samo, kiedy powoli toczymy się po ulicach i nagle chcemy przyspieszyć.
To ciężko wytłumaczyć na papierze komuś, kto nigdy nie jechał elektrykiem. Ale po pierwsze – nie ma tu żadnej skrzyni biegów, więc nie ma żadnej redukcji. Po drugie – z racji pełnego momentu obrotowego dostępnego zawsze Smart (jak każdy inny elektryk) nie przyspiesza, tylko katapultuje się. Kiedy do tej setki zaczynamy się zbliżać oczywiście łapie zadyszkę, ale kogo to obchodzi w mieście. Spod świateł Fortwo Electric Drive nie rusza, tylko odjeżdża z impetem. Ale uwaga: jest NAPRAWDĘ twardo. Omijajcie większe dziury, bo można zgubić zęby.
Samochodzik zapewnia więc zaskakująco dużo doznań w trakcie jazdy. Równie emocjonujące bywa manewrowanie, bo w końcu mówimy o aucie, które zawraca na niecałych siedmiu metrach. Wiele aut, którymi jeździmy na co dzień, potrzebuje dwa razy więcej przestrzeni. Samochód jest tak zwrotny, że aż dziwny. Nie ma manewru, którego nie da się w nim wykonać. Ze swojego miejsca w garażu podziemnym każdym autem wyjeżdżam na dwa razy, ponieważ tuż obok mam podjazd na powierzchnię. Zawsze wygląda to tak: ruszam w lewo z miejsca parkingowego, cofam, skręcam w lewo do wyjścia. W tym maleństwie po prostu robiłem nawrót i wyjeżdżałem. Fortwo kręci się w miejscu. Dosłownie.
Także zrobienie koperty na mieście jest banalne. A w razie potrzeby zawsze można zaparkować prostopadle tam, gdzie inni parkują równolegle. Przecież to Smart. W okresie przedświątecznym dobitnie przekonałem się, jak ten samochód potrafi ułatwić miejskie życie. Ludzie krążą po centrum, szukają miejsc parkingowych, a ja po prostu... zawsze gdzieś się wciskałem.
Wspaniale, nie? Nie do końca. Na początku tekstu napisałem, że Fortwo Electric Drive to samochód mały, zwinny, szybki i ekologiczny. Ale nie dodałem, że bywa strasznie upierdliwy i irytujący.
Podstawowym problemem tego auta jest zasięg. Nie aut elektrycznych, tylko tego konkretnego Smarta. Sam jeździłem samochodami na prąd, które miały kilkaset kilometrów zasięgu i pozwalałem sobie nimi nawet wyruszyć w trasę (bo wiedziałem, że będę miał się gdzie doładować w drogę powrotną). Teoretycznie Smart powinien wytrzymać na jednym ładowaniu nawet 150 kilometrów, ale zimą wszystko, na co mogłem liczyć, to sto kilometrów. Jeden procent baterii na jeden kilometr. Słabo.
Powiecie, że sto kilometrów to dużo, przecież to auto do miasta. I tak, i nie. W Warszawie w ciągu dnia "stuknąć" setkę to naprawdę nie problem. Tu coś załatwisz, tam podjedziesz, najlepiej omiń korki obwodnicą i... pozamiatane. Dlatego Smart ForTwo Electric Drive nie może być jedynym autem w rodzinie, nawet jeśli nigdy nie wyjeżdżasz poza miasto. Po prostu przyjdzie dzień, w którym się przeliczysz.
Ja się przeliczyłem. Jak każde auto elektryczne, Smarta możemy ładować za pomocą szybkiej ładowarki "na mieście", równie szybkiego wallboxa, którego można zamontować na ścianie własnego garażu, lub ze zwykłego gniazdka. Oczywiście ładowanie z gniazdka trwa całą noc, ale to w zasadzie żaden problem, bo telefony przecież też tak ładujemy. Po prostu wstajesz i auto jest gotowe do drogi.
Gorzej, jeśli nie masz dostępu do gniazdka w domu. Zostaje ładowanie na mieście. Stacji ładowania oczywiście w Warszawie jest bardzo mało, a w wielu miejscach Polski to zupełna egzotyka, ale to inna historia. Zasięg nie poraża, więc wiedziałem, że ładowanie mnie nie ominie. Skorzystałem z tego samego punktu ładowania "co zawsze", czyli z ładowarki Innogy na Wybrzeżu Kościuszkowskim w Warszawie. Zaraz koło Syrenki. Zaparkowałem, wpiąłem się i poszedłem z narzeczoną na spacer.
Minęło dwie i pół godziny. Samochód powinien naładować się do końca w 3-4 godziny, więc oczekiwałem solidnej dawki prądu. Zdążyliśmy zobaczyć iluminację świąteczną, zjeść coś, a Smart podładował się o jakieś... 20 procent. Przez ponad dwie godziny. Kiedy o tym powiedziałem w Mercedesie, wszyscy byli co najmniej zaskoczeni. Wniosek: Smart potrafi być kapryśny, jeśli chodzi o ładowarki. A może nie było prądu...
W efekcie nagle musiałem drżeć o stan naładowania auta. I wtedy zaczynają się kalkulacje, bo musiałem jeszcze trochę tym autem pojeździć. Mogłem podróżować z włączoną klimatyzacją, ale wtedy zasięg spada o kilkanaście kilometrów – a w tym aucie to dużo. Więc może lepiej trochę zmarznąć. Ale wtedy momentalnie parują szyby, przecież to zima i bardzo mokry dzień. I tak raz włączałem klimatyzację, a raz wyłączałem...
Nie zrozumcie mnie źle – Smart Fortwo Electric Drive to naprawdę fajne auto. Daje naprawdę dużo frajdy z jazdy, zwykłe Smarty nie mają nawet do niego podejścia. Z racji na wymiary i przeznaczenie to samochód stworzony do tego, żeby być na prąd. Ale jeśli nie macie dostępu do garażu z gniazdkiem, a bardzo chcecie mieć Smarta, to... chyba jednak na razie kupcie spalinowego. Tym bardziej, że Fortwo Electric Drive kosztuje (w najsłabszej wersji wyposażeniowej) niemal 100 tysięcy złotych. Zwykły Smart jest dwa razy tańszy. Te sto tysięcy to naprawdę dużo, zwłaszcza że mówimy o mimo wszystko mocno plastikowym aucie z dwoma miejscami.
Prawda jest taka, że żeby Electric Drive zwrócił się, trzeba nim przejechać ponad sto tysięcy kilometrów i to przy założeniu, że ładujemy "za darmo" – czyli nie z własnego gniazdka, tylko na mieście. Które, jak zauważyłem wyżej, nie zawsze się sprawdza. Tak więc to świetne auto. Jak macie swój garaż, swój prąd i "zapasowe" auto i masz po prostu kaprys na elektryka (sam mam). Jest fajnie, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo.