Dobra, podkręciłem trochę tytuł. Nie teściów, tylko przyszłych teściów. Nie całe święta, tylko na Wigilię. Ale cała reszta się zgadza. Przy okazji spadło tyle śniegu, że nawet sprawdziłem napęd na cztery koła. A to wszystko w Skodzie Octavii, która ma milion zalet i jedną, gigantyczną wadę. Skoda Octavia - nawet w takiej wersji - po prostu nie powinna tyle kosztować.
Każdy facet lubi samochody. Jak już nie ma o czym gadać, zawsze zarzucam ten temat w rozmowie z przyszłym teściem. On na co dzień korzysta z auta w pracy i sam ma jeszcze dwa swoje samochody, a ja, no cóż, testuję je.
I już widziałem ten błysk w jego wieku, kiedy podjechałem białą jak śnieg Octavią na jego podwórko. Chociaż trochę się zlała z otoczeniem, bo na mój przyjazd całe Suwałki zasypało. Nie wspomniałem, że teść mieszka w Suwałkach, prawda? Kiedy w całym kraju lał deszcz, tam trwała zamieć śnieżna.
Śnieg? Poproszę więcej
I to pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła w testowanej Skodzie. Jeśli spojrzycie na zdjęcia, to zapewne widzicie, że nie wygląda ona do końca jak taka "typowa Octavia". Duże felgi, opony o niskim profilu, reflektory w technologii Full LED. W środku z kolei jest tapicerka z łączonej skóry naturalnej oraz alcantary. O co chodzi? To najbogatsza wersja Laurin & Klement. Zrobiona tak, żebyś poczuł się lepiej niż… w Skodzie.
Dlatego na pokładzie miałem też napęd 4x4. Ten sprawdził się zjawiskowo. Niedawno redakcyjny kolega sprawdzał śnieżne możliwości Kodiaqa oraz Karoqa w dalekiej Finlandii, ja miałem na Suwalszczyźnie swoją namiastkę – bo kiedy tylko napadało śniegu, zamiast skryć się przy kominku, od razu ruszyłem pojeździć. I po wielu zasypanych drogach jechałem jako pierwszy – to ja robiłem czarny ślad, nie starałem się go trzymać.
Co można zrobić w takich warunkach? Wiadomo co – wejść w zakręt i docisnąć gaz do podłogi. I tu zaskoczenie – Octavia radziła sobie doskonale. Znaczy się jechała tam, gdzie miała, a nie leciała prosto do rowu. Doskonale wiem, że dla 99 proc. polskich kierowców w 99 proc. sytuacji ten napęd na obie osie się w Octavii po prostu nie przyda, ale działa. Doskonale.
– Kolega zrobił tak samo w swoim aucie. Dachował – zauważył przytomnie teść w trakcie moich popisów, bo był obecny na pokładzie. Swoją drogą po fakcie dowiedziałem się, że pod warstwą śniegu najpewniej był zmrożony lód. Tym większe słowa uznania.
Więcej do jazdy nie trzeba
I chyba nikogo teraz nie zaskoczę, jeśli napiszę, że na suchym asfalcie testowana Octavia radziła sobie doskonale. Jeździła w zasadzie jak każda Skoda, czyli dość neutralnie, ale była bardzo pewna w różnych warunkach. Pikanterii dodała jednostka w testowanym egzemplarzu. Dwulitrowy diesel rozpędza się do setki w przyzwoite 7,6 sekundy, generuje 184 KM i 380 Nm. To zdecydowanie więcej niż potrzeba w takim aucie. A właściwie w każdym, kto chce się po prostu bezpiecznie i sprawnie poruszać. W świątecznej trasie – a przejechałem około tysiąc kilometrów – nie zawiódł mnie ani razu. Wyprzedzanie było płynne i pewne, a zastosowany 6-stopniowy automat DSG żwawo zmieniał biegi.
Na plus zaskoczyło mnie także spalanie. Przy płynnej, spokojnej jeździe po trasie krajowej udało mi się zejść do 4,5 litra na sto kilometrów. Na autostradzie można się z kolei zmieścić w sześciu. Świetne wyniki.
Zalety tego auta można wymieniać w zasadzie bez końca. Bo na pokładzie był wielki ekran dotykowy (taki sam, jaki możecie zamówić choćby w Volkswagenie Arteonie), elektronicznie sterowany mechanizm różnicowy, podgrzewane fotele, tempomat, asystent ruszania na wzniesieniu, milion elektronicznych systemów odpowiadających za bezpieczeństwa podczas jazdy. O takich rzeczach jak klimatyzacja dwustrefowa czy komplet czujników nie ma co nawet się rozpisywać. Wszystko jest. Na dodatek jak w całej grupie VW auto można skroić pod własne potrzeby dzięki rozbudowanemu konfiguratorowi.
Na dodatek w aucie jest – tak jak to zawsze było w Octaviach – zaskakująco wygodnie. Czeski przebój zawsze był większy od innych aut w segmencie i nie inaczej jest teraz. Octavią podróżuje się wygodnie zarówno z przodu, jak i z tyłu. Zresztą, trzeba zauważyć, że oko błysnęło nie tylko przyszłemu teściowi, ale i teściowej. Ta bowiem domagała się miejsca z przodu samochodu. Daremnie, ale mimo wszystko. A zważywszy na fakt, że mama mojej narzeczonej ma problemy z rozróżnieniem dwóch samochodów, które posiadają (a to auta różnych marek), to naprawdę dużo.
Cena nie czyni cudów tym razem
Tylko cóż z tego wszystkiego, jeśli typowy klient Skody, jeśli już szuka Octavii, to takiej mniej więcej sto tysięcy tańszej.
– To ile to auto może być warte? – zapytałem teścia.
– No, jak tak się przyglądam wyposażeniu, to pewnie ze 150, 160 tysięcy – odpowiedział po pierwszych chwilach w samochodzie.
– 180 – odpowiedziałem po cichu.
Nic już nie skomentował. Dopiero po chwili, kiedy zacząłem dopytywać, uznał, że za tak wyposażoną Skodę, gdyby pieniądze nie stanowiły żadnego problemu, byłby w stanie wydać 110, 120 tysięcy. Ale to dopiero dwie trzecie wymaganej kwoty.
I tak reagowali wszyscy. Narzeczona, choć Octavią zauroczona, zareagowała na cenę śmiechem. Zdziwiony był także mój redakcyjny kolega z działu MOTO. – Sto tysięcy to jest wszystko, co można dać za Octavię – uznał.
I taka właśnie jest Skoda Octavia w wersji Laurin & Klement. To doskonale wyposażone, komfortowe auto, które jednocześnie straciło swój największy atut, żeby nie powiedzieć tożsamość. Octavia jest hitem nie dlatego, że może być w niej wszystko, jak w testowanym egzemplarzu, ale dlatego, że daje z siebie dużo za relatywnie niewiele. Tym bardziej, że nie ma cudów – nawet najbardziej wysmakowana skóra na fotelach i kierownicy nie zmienia faktu, że na desce rozdzielczej czy drzwiach są te same plastiki, co w tańszych wersjach. A lewarek od skrzyni biegów jest zaopatrzony w groteskowy napis "DSG 4x4". Tak żeby każdy wiedział, co w Octavii siedzi.
Czy więc Octavię brać? I tak, i nie. Jeśli chcemy wydać 180 tysięcy na Skodę, lepiej chyba po prostu pomyśleć o Superbie. A jeśli chcemy Octavię, to może lepiej wybrać to, czego naprawdę potrzebujemy i dzięki bardzo rozbudowanemu (jak w całej grupie VW) konfiguratorowi stworzyć auto marzeń w trochę normalniejszej cenie. Po prostu za tę kwotę można kupić coś od bardziej prestiżowej marki. Wlepianie w każdy możliwy kąt oznaczenia wersji Laurin & Klement (w środku naliczyłem bodaj sześć razy) nic nie zmieni w tej kwestii.