Do zdarzenia doszło w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, ale dopiero teraz informacja o tym, że na trasie z Morskiego Oka upadł koń, dotarła do aktywistów z Fundacji Viva!. Oni nie mają wątpliwości, że doszło do złamania prawa, dlatego deklarują, że natychmiast zawiadomią prokuraturę. Są też właściwie pewni, dlaczego doszło do tego zdarzenia. Miało ono bowiem miejsce tego samego dnia, gdy na trasie pojawiły się takie tłumy, że dzień zakończył się przepychankami pseudoturystów, których zaskoczył zmrok.
W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia po godzinie 17.00 TOPR dostał zgłoszenie, że
grupa turystów utknęła na trasie z Morskiego Oka do Palenicy Białczańskiej. Doszło do przepychanek, bo kilkadziesiąt osób oczekiwało, że zostaną zwiezieni na dół saniami ciągniętymi przez konie. Skończyło się to tak, że szli pieszo, a drogę oświetlał im radiowóz. Zanim jednak w górach zapadła ciemność, na tej trasie doszło do wypadku.
Do Fundacji Viva zgłosił się świadek, który widział, jak
koń transportujący turystów na trasie do Morskiego Oka przewrócił się, ciągnąc wyładowany pseudoturystami wóz. Furman nie przerwał jednak kursu i kiedy koń w końcu wstał – załadował ponownie wóz turystami i kontynuował jazdę. Tymczasem fiakrzy mają obowiązek o każdym takim przypadku zawiadomić TPN. Do Tatrzańskiego Parku Narodowego żadna informacja o tym zdarzeniu jednak nie dotarła.
Fundacja zapowiada, że o wypadku zawiadomi prokuraturę. Żąda też od władz TPN, aby odebrały licencję furmanowi, którego koń upadł na trasie. Szef Fundacji zwraca uwagę, że koń ten ciągną nie sanie, lecz wóz, mimo iż droga była zaśnieżona. – Chcemy wyjaśnienia, dlaczego na ośnieżonej trasie konie musiały ciągnąć wozy, zamiast dużo lżejszych sań, którymi można przewozić tylko 8 pasażerów, a nie 12, jak to jest w przypadku wozów – mówi Cezary Wyszyński.