
Nie od dziś ekonomiści biją na alarm, wieszcząc wzrost liczby upadłości polskich przedsiębiorstw w tym roku. Zaczyna pojawiać się coraz więcej dowodów na ten czarny scenariusz. Tym razem wniosek o upadłość złożyła firma "Bomi", zarządzająca siecią sklepów z produktami z wyższej półki. Czy patrzymy na zmierzch "delikatesowego rynku"?
Drobni wierzyciele posiadający do 15.000 zł wierzytelności otrzymają od spółki 100 proc. spłaty zadłużenia. Dla wierzycieli powyżej 15.000 zł zarząd spółki przewiduje częściową redukcję wierzytelności i spłatę pozostałej części rozłożoną w czasie w zależności od rodzaju dostawcy - czytamy w oświadczeniu spółki. CZYTAJ WIĘCEJ
Rynek delikatesowy jest niełatwym polem do działania. – Jest ciężko, tak jak wszędzie. Ale my nie narzekamy, odnotowaliśmy kilkunastoprocentowy wzrost, sprowadzamy niektóre towary na wyłączność – mówi naTemat Jerzy Mazgaj, prezes konkurencyjnej "Alma Market S.A".
Podobnego zdania zdaje się być Jakub Krawczyk, zajmujący się analityk z Departamentu Zarządzania Aktywami Skarbiec, który na łamach trójmiejskiego portalu orzekł, że przeinwestowanie jest główną przyczyną upadku delikatesów.
Zarząd "Bomi" przyjął zbyt optymistyczne założenia swojego modelu biznesowego i przeinwestował, finansując się w dużej mierze długiem. W okresie zwalniającej gospodarki i problemów sektora bankowego, wiele przedsiębiorstw nie radzi sobie pod ciężarem kredytów, które trzeba na bieżąco obsługiwać. CZYTAJ WIĘCEJ
Sentyment pozostanie
– "Bomi" były kultowymi delikatesami. Szkoda, że ogłosiły upadłość. Swego czasu często do nich jeździłam, nawet 10 lat temu. Oferowali produkty niedostępne w innych sklepach - lody "Haagen Dazs", ekskluzywne kawy – wymienia Grażyna, 32 letnia mieszkanka Warszawy. – Było tam dość drogo, to prawda, ale jak się chciało zrobić dobrt obiad czy wystawną kolację dla znajomych, kupowało się w "Bomi". Choć muszę przyznać, że od kilku lat nie robiłam u nich zakupów – dodaje Grażyna.
