
"Ona mówi do mnie tak: – Pierdolnij mnie, proszę, pierdolnij" – jeśli tak zaczyna się książka pióra naczelnego tabloidu, którą poleca sam Patryk Vega, to wiem, że będę się dobrze bawić. "Toksyna" to patolektura gwarantująca zryw w statystykach poziomu czytelnictwa w Polsce. I to koniec jej zalet.
"– Ty kurwo bita, ty lamo osrana. Do kogo pyszczysz? Ci zaraz wyjebię w te ząbki, to się złożysz jak domino. Wypierdalaj i mi tu żadnych fiku-miku nie rób, bo poznasz zaraz gniew mocarstwa studni."
Narratorem i głównym bohaterem książki jest Sławciu - warszawski koks do zadań specjalnych, który sam nazywa się "śmieciem". Jest takim twardzielem, że katuje kobiety, Arabów, a nawet dziecko na wózku inwalidzkim (które zresztą dostaje cudownego ozdrowienia). Tak jak nerdy mają swoich komiksowych superbohaterów w pelerynach, tak niektóre typy spod ciemnej gwiazdy pewnie marzą o tym, by być jak on. Sławcia wyobrażam sobie z wyglądu i sposobu mówienia jak Artura Szpilkę, ale jego "złote myśli", które poznaje czytelnik, przywodzą na myśl porady samozwańczego "kołcza" z internetu - Jakuba Czarodzieja.
”I czysta wściekłość, nienawiść, kiedy kopałem jakiegoś Araba, który zaczepił mnie kiedyś z dwoma innymi też chudymi Arabami i chcieli mnie bić na Mokotowie; jak ja nienawidzę tych brudasów walących łbami w podłogę pięc razy dziennie i ich prymitywnej agresji. Dlaczego myśleli, że ich trzech wystarczy na warszawskiego koksa?”
"To była rasowa klacz. Lekko narowista. Silna i wybiegana. Spragniona wielce trudnej gonitwy. Wkładająca w nowy bieg całe serce i całą dupę. Świadoma swoich walorów i świadomie ich używająca. Z dobrym twardym cycem, z dobrym umięśnionym pośladem. Bóg by mi nie wybaczył, gdybym narzekał na to właśnie pierdolenie. Kiedy brałem ją od tyłu i z całej siły swoją wielką łapą złapałem i ścisnąłem za kark, tak że ślady będzie nosiła jeszcze kilka dni, zaczęła szczytować i drzeć mordę."
"I Kasia podeszła do mnie, a ja się ze śmiechu już skręcałem, a obserwował nas cały McDonald przy ulicy Wałbrzyskiej przez szybę i zaczęła się ze mną całować, a ja złapałem za dupę i tą dupą oparłem o szybę. (...) A tę jej śliczną dupę, a była w krótkiej spódniczce i stringach, rozmaśliłem na szybie, żeby publiczność tłumnie zgromadzona skonstatowała, jak bardzo w życiu mieszają się style i mieszają gatunki, jak na imprezie trunki. Co było nazbyt chyba efekciarskie, dziecinne wręcz, może tandetą jechało, kiczem takim z "Dziewięć i pół tygodnia". Lecz nie mogłem się powstrzymać."
Książka przypomina strumień świadomości , a narracja jest bardzo dynamiczna. Wciąga, bo ciekawi nas, co za kolejną chorą wizję autor nam teraz przedstawi. Nie jest źle napisana, choć występują powtórzenia wyrazów nieraz w kilku zdaniach z rzędu. Po prostu epatuje pretensjonalnymi wulgaryzmami oraz patologicznymi scenami. Próżno tu szukać głębszych przemyśleń czy innych wątków, które wyjaśnią sens powstania tej powieści - no chyba, że to non-fiction. W sumie nie wiadomo, o co w niej chodzi, bo skaczemy miedzy różnymi epizodami z barwnego życia Sławcia. Bohater bierze sterydy i narkotyki (nazywa je "Proszkiem nieśmiertelności"), jednak myśli, które kołaczą mu się w głowie, porównania, metafory, kolejne zdania i historie są podawane tak bez ładu i składu, że raczej nie bierze kokainy, lecz mefedron z serwisu ogloszenia24.pl.
”Naprawdę ją zraniłem, tę samą kobietę, która dopiero co mówiła, śmiejąc się o ruchaniu w dupę. Naprawdę żałowałem, że zraniłem jakąś dziewczyną z jakichś blokowisk grochowskich, którą poznałem parę minut temu. Kobietę, która wkrótce wkrótce okaże się moim prywatnym kurwoaniołem. Kobietę, która wiele mnie nauczy. Kobietę, która będzie umierała na moich rękach. A ja będę krzyczał, żeby nie. Żeby nie. Żeby, kurwa, nie ważyła się umierać. I nagi, ze sterczącym chujem, będę biegał po hotelu i krzyczał. Ale to jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz.”
Filmy Patryka Vegi przyciągnęły przed srebrne ekrany miliony widzów, a od kilku lat kina zaliczają ciągły wzrost frekwencji, zwłaszcza jeśli chodzi o polskie filmy. Za to kontrowersyjnemu reżyserowi i innym twórcom komedii romantycznych należy się szacunek. Podobnie ma się sprawa "Toksyny", która przyczyni się do tego, że czytelnicy, normalnie stroniący od książek, przysiądą do lektury. Takie "dzieła" z pewnością są potrzebne, bo choć same w sobie reprezentują wartość zerową, to przyczyniają się do rozwoju kultury w szerszym kontekście. Paradoksalnie nie odstraszają, ale zachęcają do sięgnięcia po coś więcej.
