Barack Obama wymienia ambasadora USA w Polsce. Zamiast Lee Feinsteina, Polaka z pochodzenia i współpracownika Hillary Clinton, w Warszawie pracować będzie Stephen Mull, który pomagał wprowadzać Polskę do NATO. Skąd ta zmiana? I czy wyjdzie nam na dobre?
Oświadczenie, które dziś rano do polskich redakcji rozesłała ambasada USA, zaskoczyło komentatorów. "Prezydent Obama ma zamiar nominować Stephena D. Mulla na kolejnego ambasadora USA w Polsce" - napisali urzędnicy. Do listu dołączyli krótką wypowiedź poprzedniego ambasadora - Lee Feinsteina, który mówi, że praca w naszym kraju była "honorem i przywilejem".
Kim są obaj dyplomaci? I co zmiana oznacza dla naszych relacji z USA? Kiedy z prośbą o komentarz w sprawie zmiany zadzwoniliśmy do prof. Zbigniewa Lewickiego, szefa Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, ten nie krył zaskoczenia. Jego zdaniem, tak nagłej zmiany ambasadora nic nie zapowiadało. – Nie znam przypadku, żeby ogłosić mianowanie nowego ambasadora, zanim urzędujący zaczyna się żegnać – przyznał. – To bezprecedensowa sprawa.
Podobnie uważa politolog z Vistula University w Warszawie, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. – Oświadczenie ambasady nie zawiera nawet najsłabszego sygnału co do powodu zmiany – przyznaje.
Polski, ale kontrowersyjny
Sam ambasador Feinstein też nie dawał po sobie niczego poznać. Ledwie kilka dni temu obszerny wywiad z nim i jego żoną Elaine Monaghan opublikował dwutygodnik "Viva". Para przekonywała w rozmowie, że uwielbia tutejsze życie i nawiązała tu wiele "fajnych, normalnych" przyjaźni. Sam ambasador zdradził nawet, że podczas mistrzostw Europy wtopił się w tłum polskich kibiców.
- Ubrałem się jak wszyscy wokół - w spodnie koloru khaki i czerwony podkoszulek z napisem "Polska Euro 2012" - powiedział dla gazety.
Nic dziwnego. Lee Feinstein ma bowiem polskie korzenie - dziadkowie urodzili się w Tarnopolu, jako poddani monarchii austro-węgierskiej. - Gdy pierwszy raz przyjechałem do Warszawy, uderzyły mnie podobne smaki i zapachy potraw. Podobne do tych, które w naszym rodzinnym domu przygotowywała babcia - mówił dla "Vivy".
Skąd Feinstein wziął się w dyplomacji? Absolwent uniwersytetu w Georgetown, przyznaje, że polityka pociągała go zawsze, ale sprawy międzynarodowe nabrały dla niego większego znaczenia, kiedy obserwował wydarzenia w Europie w czasie zimnej wojny. Fascynacja przyniosła efekty. Feinstein został jednym z doradców Madeleine Albraight, później zajmował się polityką zagraniczną także w gabinecie senator Hillary Clinton. – Kiedy odpadła z wyścigu o nominację, zacząłem pracować dla ówczesnego senatora Baracka Obamy – powiedział Feinstein w "Vivie".
Obama wybory wygrał i Feinstein został przez niego nominowany ambasadorem w Polsce. Grzegorz Kostrzewa - Zorbas przyznaje w rozmowie z naTemat, że Feinstein nie wyróżnił się jednak jako ambasador. - Brał udział w przygotowaniu dwóch zauważalnych wydarzeń. Po pierwsze zajmował się wizytą prezydenta Baracka Obamy w Polsce. Po drugie prawdopodobnie miał wkład w uzyskanie sprostowania w formie listu po tym, jak prezydent Obama powiedział o polskich obozach śmierci - ocenia amerykanista.
Kostrzewa Zorbas zwraca jednak uwagę, że Feinsteinowi nie udała się jedna, bardzo istotna dla Polaków kwestia. – Wciąż nierozwiązana jest sprawa wiz – zauważa.
Inni komentatorzy przypominają, że w 2009 roku, przeciwko nominacji Feinsteina protestowały ultrakonserwatrywne środowiska polonijne, które zarzucały mu to, że chciał wymóc na Polsce zadośćuczynienie za mienie zagrabione ofiarom holokaustu.
Czy to mogło być przyczyną zwolnienia Feinsteina z funkcji? Tego nikt nie potwierdza. Osoby związane z dyplomacją przyznają jedynie, że odwołanie miało związek z "oceną jego pracy". Ich zdaniem "zaognił sytuację dyplomatyczną".
Zawodowy dyplomata
Teraz Feinsteina zastąpi zawodowy dyplomata Stephen Mull. Podobnie jak poprzednik skończył uniwersytet w Georgetown i zaczynał karierę w służbie dyplomatycznej w 1982 roku. Pełnił funkcję m.in. zastępcy szefa misji w ambasadzie USA w Dżakarcie, pracował także w RPA.
Mull był już na misji w Polsce. Pełnił funkcję radcy do spraw politycznych i wojskowych, biorąc udział w przygotowaniach Polski do wejścia w struktury NATO. Aleksander Kwaśniewski nadał mu za to Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi. W 2003 George W. Bush mianował go ambasadorem USA na Litwie, funkcję sprawował do 2006.
– Mianowanie go oznacza fachową wiedzę i otwarte spojrzenie na świat. To go pozytywnie wyróżnia – przekonuje Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. – Dzięki wieloletniemu doświadczeniu w naszym kraju ma dużą wiedzę o sprawach polskich. Trzeba przypomnieć, że był radcą politycznym, czyli numerem "3" w ogólnej hierarchii w ambasadzie, a politycznie - numerem "2".
– Mull zna ludzi, nie ma ambicji politycznych, jest dobrym dyplomatą, urzędnikiem departamentu stanu - ocenia przyszłego ambasadora prof. Lewicki. – Z pewnością ucina spekulacje, które zawsze się wiążą z mianowaniami politycznymi – dodaje.