Dopiero rozmowa z niespełna 40-letnim Bartkiem z Warszawy – na poły bezdomnym, mającym kąt w wynajętej piwnicy – otworzyła mi oczy. Przez długi czas oszukiwałem się, że dając bezdomnemu bułkę czy parę groszy, robię dobrze. Nic bardziej mylnego. Pomagając ludziom bez dachu nad głową, zapewniałem im kolejne bezproduktywne lata spędzone na ulicy. Nie oznacza to, że pomaganie jest złe, ale działajmy z głową.
13 lat temu w wypadku samochodowym zginęli moi rodzice. Ale ułożyłem sobie życie. Poznałem kobietę, która po latach mnie zostawiła. Nie mieliśmy mieszkania własnościowego. Narzeczona wynajmowała je od znajomych, bez umowy. Pewnego dnia zmieniła zamki i powiedziała, że to koniec.
Tak po prostu? Co się wydarzyło?
Pracowałem na Poczcie Polskiej. Poszedłem na czteromiesięczne zwolnienie z powodu genetycznej zakrzepicy. Kiedy wróciłem do pracy, podziękowano mi, bo mam trzy dziury w nogach. Byłem na zwolnieniu, ponieważ nie dawałem rady. Bolały mnie nogi. Dlatego z powodu utraty pracy wyjechałem do Gdańska, gdzie handlowałem balonami z helem. Dobry zarobek, mimo że robiłem to na zlecenie innych. Spędziłem tam dwa miesiące. Wtedy zaczęło się coś psuć między mną a narzeczoną. Wyczuwałem to w naszych rozmowach telefonicznych.
Możesz zdradzić, co było przyczyną rozpadu związku?
Byłem z o 12 lat ode mnie starszą Ukrainką. Strasznie się w niej zakochałem. Ona też przez pierwsze lata była bardzo we mnie zakochana. Wydzwaniała po kilkanaście razy dziennie. Pamiętam, że mnie to wkurzało. Ale czemu związek się rozpadł? Kobieta miała już swoje lata – była przed pięćdziesiątką – i nie zapewniłem jej odpowiedniego bytu. Przede wszystkim domu. Przez prawie 9 lat tylko wynajmowaliśmy. Mam wrażenie, że nie dałem jej poczucia stabilizacji.
Straciłeś nagle kobietę i mieszkanie. Co się wówczas w tobie zadziało?
Załamałem się. Przez pięć dni nic nie jadłem, piłem tylko wodę. Schudłem. Płakałem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. No, ciężko, ciężko było. Później jakoś... nie wiem, już nie pamiętam. Szedłem i poprosiłem kogoś o pieniądze. Ludzie zaczęli je dawać i tak się zaczęło. Zobaczyłem, że to przynosi zyski.
Nie wolałeś znaleźć pracy?
Trudno z klatki schodowej czy z piwnicy, w której się żyje, znaleźć sobie pracę. To nie jest takie proste. Pieniądze, które zarobiłem wcześniej, dałem narzeczonej na mieszkanie, bo nie wiedziałem, że ona odejdzie. Pospłacaliśmy też długi. Zostało mi 100 złotych w kieszeni. Jak za te pieniądze coś wynająć?
RODZINY SIĘ NIE WYBIERA
Rodzina nie starała ci się jakoś pomóc?
Nie mam rodziny.
No jak to? Każdy ma jakąś rodzinę.
Nie mam. Ciotka się do mnie nie odzywa już od paru lat. Moje babcie nie żyją, dziadkowie nie żyją. O rodzicach wspominałem.
Nagle rzuca cię partnerka, nie masz więcej mieszkania, a ponadto pracy. Myślę, że w takim momencie rodzina pomaga, na przykład w szukaniu zajęcia zarobkowego. Naprawdę nikt z rodziny ci nie pomógł?
Kontakt urwał się przed tym, jak zostałeś bezdomnym czy dopiero po twoim wylądowaniu na ulicy?
Przed tym, jak zostałem bezdomnym.
Możesz zdradzić, dlaczego relacje rodzinne się nie ułożyły? Zawiniłeś raczej ty czy twoja rodzina?
Trudno powiedzieć. Wszystko zadziało się trochę może z mojej winy. Pożyczyłem pieniądze od rodziny i ich nie oddałem. Ale nie były to duże kwoty – 1000 czy 1500 złotych. Przestano się do mnie odzywać, ja przestałem się odzywać i kontakt się urwał. Jakoś tak wyszło, bardziej może z mojej winy.
"WSIĄKŁEM W ULICĘ"
Mam wrażenie, że z jednej strony miałbyś szansę – w obecnej sytuacji na rynku, zwłaszcza w Warszawie – znaleźć pracę, ale z drugiej jest ci ciężko, bo uległeś pod naporem problemów.
Wsiąkłem trochę w to życie. Bo to już trwa ponad trzy lata. Faktycznie, można wsiąknąć w tę bezdomność, ulicę. Można wsiąknąć. Ja wsiąkłem. Rozmawiałem już z niejedną osobą o tym problemie i ja rzeczywiście wsiąkłem. To znaczy fizycznie nie mogę pracować, to na pewno, bo mam dziury w nogach.
Ale mógłbyś pracować w sklepie?
Tak, na przykład w sportowym, bo znam się na sporcie. Wiem wszystko o piłce nożnej. Sprzedawałem też truskawki i inne owoce. Nie byłoby problemu ze sprzedawaniem.
Wspomniałeś o wsiąknięciu w ulicę, w bezdomność. Powiedz mi, jak było na samym początku, gdy wszedłeś w świat bezdomnych?
Na początku wstydziłem się tego, co robię. Płakałem po nocach. Że ja – rodzice magistrzy po AWF chcieli dla mnie dobrze, byłem z dobrego domu – żebrzę. Nienawidzę tego słowa. Proszę ludzi o pieniądze. Bolało to, bolało bardzo. Przez jakieś pół roku. Nieraz musiałem wypić setkę wódki, żeby to robić. Żeby usiąść na schodach i prosić o pomoc. Wstydziłem się tego i bałem.
Z jakimi reakcjami się spotkałeś?
Bywało różnie. Jedna kobieta, na oko po czterdziestce, która szła z dzieckiem, powiedziała: "co się martwisz – i tak ci zgnije i odpadnie noga". Byłem w takim szoku, że przez 5 minut dochodziłem do siebie. Zatkało mnie. Albo usłyszałem: "zmień miejsce, jak umierasz". Bo z rowerem szedł jakiś gościu, a ja siedziałem na schodach. Są też ludzie, którzy pomagają i mówią: "nie patrz na innych, bo ci, którzy cię obrażają, sami są nieszczęśliwi". Niektórzy nawet pluli i mówili, że mam "krokodyla" (nazwa narkotyku, powodującego gnicie ciała – przyp. red.). "Coś sobie wstrzykiwałeś, to się nie dziw, że ci nogi gniją czy odpada skóra" – słyszałem. Miałem też tak, że ktoś mi wlał wodę lub śmieci do kubka albo wrzucił peta.
Rozumiem, że proszenie o pomoc pozwala jako tako przetrwać. Ile pieniędzy przeciętnie w ciągu dnia otrzymuje bezdomny?
To zależy, mam chore nogi, więc jest mi łatwiej. Bezdomny, który nie jest chory, na pewno dostaje mniej ode mnie. Dostaję 50-100 złotych dziennie. Ale muszę tyle leków kupować – maści, opatrunków. A poza tym jakieś jedzenie.
Czy prosisz tylko o pieniądze, czy też o jedzenie?
I o to, i o to. Nigdy nie odmówiłem jedzenia. Nawet jeżeli miałem go za dużo, to oddawałem je innym bezdomnym.
Jasne, ale czy nie masz wrażenia, że bezdomność to pułapka? Skoro jest wygodnie, to po co zmieniać sytuację? Bo 50 czy 100 złotych niektórzy zarabiają w ciągu dnia pracy.
Ktoś mi już tak powiedział. Że tobie tak wygodniej.
Czy nie jest tak, że nie masz motywacji, by szukać pracy, bo na ulicy masz pewne wsparcie? A to sprawia, że można w sumie przetrwać.
Inaczej troszeczkę. Tak bardzo załamałem się odejściem narzeczonej, że życie straciło dla mnie sens. Załamało mnie to, że nie mam nikogo, że jestem sam. Nie mam na przykład z kim pogadać wieczorem.
"JESTEM Z PRAGI: NIE DAM SOBIE W KASZĘ DMUCHAĆ"
Jak ci się ułożyły kontakty z innymi bezdomnymi?
Na początku było ciężko. Początkowo mnie gonili, ale jestem z Pragi (dzielnica Warszawy uważana za niebezpieczną – przyp. red.), więc się nie dałem.
Dlaczego cię gonili?
Bo byłem nowy i wpieprzałem się niektórym. Ale jestem jeszcze w miarę młody, jestem z Pragi i nie dam sobie w kaszę dmuchać. Poszarpałem się ze dwa razy i dostałem szacunek od tych bezdomnych. Mam teraz swoje miejsce i nikt nie może mi go zająć. Ale nie utrzymuję kontaktów z innymi bezdomnymi. Tylko "cześć, cześć, co słychać?" i odchodzę. Nie piję z nimi alkoholu, nie przesiaduję w ich towarzystwie.
Z kim więc się trzymasz? Widziałem, że rozmawiałeś z ulotkarzem.
Tak, często rozmawiam z ulotkarzami. Oni mnie znają, mają do mnie szacunek, zawsze się przywitają. Zawsze odejdą, kiedy trzeba, żebym coś "zarobił". Są w porządku, naprawdę.
A jakbyś z tą chorą nogą musiał tak stać jak ci ulotkarze, rozdając ulotki? Dałbyś radę?
Nie, byłoby mi ciężko. Co, gdybym musiał usiąść? Oni by tego nie zrozumieli. Ktoś by mnie przyciął, że siedzę i rozdaję. Zaraz by mnie wyrzucili z pracy. Kiedy pracowałem, nie mogłem powiedzieć o swojej chorobie. Brałem wtedy po sześć Ketonali (bardzo mocny lek przeciwbólowy – przyp. red.) dziennie. Rozwalałem sobie tak wątrobę, ale inaczej nie mógłbym dać rady. Był okres, że w ten sposób pracowałem w ochronie na dworcach – na wschodnim, na centralnym. Nikt nie wiedział, że choruję.
Wczoraj przyjechała pani z urzędu i zapytała, czy nie potrzebuję noclegowni. Ale noclegownie są tragiczne. Robaki, brud, syf, można wszy złapać, a na dodatek cię okradają. Ja tam nigdy nie pójdę. Wolę spać na klatce niż w noclegowni. Byłem tam raz. Wszedłem i wyszedłem – i mi wystarczy.
A jak jest z jedzeniem dla potrzebujących?
Rozdają jedzenie pod centralnym. Chyba ze dwa razy w tygodniu, w środy i czwartki o godzinie 19 czy 20. Ale wtedy często mnie już nie ma, bo przeważnie dostaję jedzenie od ludzi. Kupuję też sam produkty. Mam piekarnik w piwnicy. Tę piwnicę przygotowałem jak pokój, nie biegają w niej żadne szczury. Płacę za nią 50 złotych tygodniowo. To piwnica znajomego. Mam tam wersalkę, wewnątrz jest ciepło. Brak telewizji, ale korzystam z odtwarzacza DVD i małego telewizorka, więc mogę obejrzeć jakiś film. Teraz odkładam na wynajem mieszkania, daję pieniądze sąsiadce.
Długo już mieszkasz w tej piewnicy?
Przynajmniej z półtora roku.
Czyli nie jesteś tak do końca bezdomnym.
No tak, ale kto by chciał mieszkać w piwnicy? Tylko taka różnica, że nie śpię pod gołym niebem. Zdarzało się jednak, że spałem na klatkach w miejscu, gdzie się wychowywałem. Bo tam znali mnie sąsiedzi i wiedzieli, w jakiej jestem sytuacji. Dlatego nikt nie dzwonił po policję czy straż miejską. "Przytulałem się" do kaloryfera, sąsiadka wynosiła mi jakiś koc. Przykrywałem się nim i tak spędzałem noce.
PRZEMIANA
Chciałbym, żebyś spojrzał na siebie sprzed tych kilku lat, kiedy żyłeś normalnie, i porównał z obecnym obrazem siebie. Czy bardzo się zmieniłeś?
Wtedy potrafiłem bardziej kochać, doceniać miłość. Ważyłem prawie 100 kilogramów, a obecnie ważę ponad 70. Co jeszcze? No na pewno brakuje mi miłości, ale teraz to odrzucam. Jakoś to wypieram. Nie potrafię zaufać kobiecie. Po tym, co mi zrobiła narzeczona. Błagałem ją na kolanach, dzwoniłem, prosiłem, mówiłem, że zrobię wszystko. Zostałem za bardzo zraniony.
Na pewno zaszły pewne zmiany w twoim charakterze.
Byłem dobry dla ludzi, to się nie zmieniło. Zawsze pomagam wszystkim, jak mogę. Nie jestem agresywny – nic się pod tym kątem nie zmieniło. Jestem teraz za to bardziej samotny. Uciekam od innych, żyję samotnie jak dachowiec. Stałem się obojętny na ludzi. Przestałem wstydzić się tego, co robię. Wsiąkłem.
Wspomniałeś mi w rozmowie prywatnej, że ukrywasz przed 16-letnim synem, że żyjesz jak bezdomny.
Ukrywam prawdę przed synem, który coś podejrzewa. Syn od poniedziałku do piątku przebywa w Warszawie, a na weekendy zabiera go matka – partnerka z pierwszego związku. Bierze go odkąd kuratorka zabroniła mi nad nim opieki. Wychowywałem go, ale kiedy trafiłem na ulicę, to nie dało już rady. Albo dom dziecka, albo weźmie go matka. W końcu wzięła go matka. Od poniedziałku do piątku jest w bursie. Chodzi do szkoły, a w bursie ma zapewnione nocleg i wyżywienie.
Syn ma 16 lat, często przebywa w Warszawie. Nie obawiasz się, że zobaczy, jak prosisz o pieniądze albo że doniesie mu o tobie kolega?
Obawiam się. Obawiam się tej chwili. Ale on przeczuwa, że kręcę coś w centrum, dlatego je omija.
Dla mnie to trochę dziwne, że do tej pory się nie zorientował.
No właśnie też się dziwię, że jeszcze się nie zorientował, ale chyba czegoś się domyśla. Nie wiem, czy jakiś kolega mu nie chlapnął. On po prostu nie powie mi tego w oczy. Pytał się mnie ostatnio, co robię. Mówię: "nie powiem ci dokładnie, kręcę coś w centrum, ale nie jest to związane z łamaniem prawa". Może dlatego nie zapuszcza się w te rejony.
DAWNE BŁĘDY
Czy miałeś kiedykolwiek problemy z prawem?
Tak. Byłem karany za wymuszenie pieniędzy, kiedy miałem chyba 18 lat.
Możesz o tym opowiedzieć?
Oj, to była głupota. Stałem z kolegą i szedł jakiś chłopak, a nam brakowało do piwa 5 złotych. Podszedł do niego kolega, powiedział "dawaj 5 złotych" i strzelił go w michę. I za to dostaliśmy we dwóch wyrok. On dostał trochę wyższy, bo miał zły wywiad środowiskowy. Dostałem 2 lata w zawieszeniu na 3 lata, a do tego kuratora sądowego.
Czy przydarzyło ci się coś jeszcze, jeśli chodzi o przekraczanie prawa?
Była jeszcze jedna sytuacja. Raz zabrałem ojcu kartę bankomatową i wypłaciłem 200 złotych. Pieniądze zwróciłem, ale on i tak zgłosił sprawę na policję. Dostałem miesiąc do odrobienia w ramach prac społecznych.
Poza wynajęciem mieszkania, masz jeszcze jakieś plany na przyszłość?
Chciałbym przede wszystkim poznać jakąś kobietę, żeby nadała mi sens życia. To na pewno. I znaleźć pracę. Ale muszę mieć kobietę. Muszę mieć kobietę.
Musisz zdawać sobie sprawę, że na ulicy raczej nie poznasz kobiety.
Wiem o tym. Ktoś mi już powiedział, że na schodach nie znajdę miłości. Albo jakąś"patologię", której nie chcę. Nigdy nie byłem z żadną "patologią" i ja nie byłem "patologią". Mogę być bezdomnym, ale nigdy nie będę menelem.
Powiedziałeś, że kobieta mogłaby nadać sens twojemu życiu. Czy nie uważasz, że mając pracę i syna, a do tego jakieś zainteresowania – wspomniałeś o sporcie – życie ma już spory sens? Czy nie warto na razie iść chociaż w tę stronę?
Dla syna poszedłem do lekarza, zacząłem leczyć nogi, żeby jeszcze nie umierać. To faktycznie. Zacząłem coś robić, bo już mi było wszystko jedno. Wcześniej rzuciłem leczenie, przez co moje kończyny zaczęły gnić. Ale teraz chodzę do specjalisty, byłem już parę razy w szpitalu. Robię coś ze sobą – przynajmniej w zakresie zdrowotnym.
A jak inni bezdomni? Czy nie starają się zmienić życia na normalne?
Obawiam się trochę. Ale zawsze liczę, że przyjdzie taki dzień, że moje życie się zmieni. To na pewno. Dziwne jest dla mnie to, że nikt nie chciał mi pomóc przez trzy lata w centrum Warszawy – stolicy Polski, gdzie obok mnie przechodzą aktorzy, biznesmeni. Nie mówię o pieniądzach. Ci ludzie mają kontakty, mają wszystko. Nikt nie chciał mi pomóc jakoś inaczej, niż tylko gotówką czy podaniem strony internetowej z adresem księży, którzy pomagają bezdomnym.
Bezdomni, którzy już zostają na ulicy, to duży problem społeczny. Dając im bułkę czy pieniądze, powodujesz, że ich sytuacja zawsze pozostanie taka sama. Jeśli więc chcesz pomóc Bartkowi – bohaterowi tego wywiadu – proponując mu pracę czy pomoc psychoterapeutyczną, skontaktuj się z nami pod następującym adresem e-mailowym: piotr.burakowski@natemat.pl