Jest ich 229, wszystkie identycznie ubrane od stóp do głów, z identycznymi walizkami. Gdy pojawiły się na terytorium Korei Południowej, wyglądały jak klony albo prawdziwa armia, równo i miarowo, jedna za drugą, maszerując przed fotoreporterami. Widzieliście wcześniej cheearleaderki z Korei Północnej? Teraz będzie świetna okazja. Właśnie przybyły na Południe, gdzie będą zagrzewać do boju koreańskich olimpijczyków i już zrobiły niezły show. Dla nich to podróż życia – z kraju, z którego przecież nie tak łatwo wyjechać.
Przyjechały autokarami. Przekroczyły strefę zdemilitaryzowaną, która dzieli oba kraje, w punkcie na północ od Seulu i moment ten dokładnie został odnotowany. Gdy wysiadły, świat oszalał. Razem z nimi przyjechali jeszcze dziennikarze, 26-osobowa drużyna taekwondo oraz przedstawiciele północnokoreańskiego komitetu olimpijskiego z ministrem sportu na czele. To w sumie 280 osób, ale nikt nie ściągnął na siebie takiej uwagi, jak one.
Cheerlederki maszerują z walizkami, przechodzą przez punkt graniczny, nawet nie spojrzą na boki, gdy przechodzą obok "zachodnich" sklepów, myją ręce w publicznej toalecie, machają do fotoreporterów, rozdają uśmiechy południowokoreańskim dziennikarzom. Wszystkie momenty z chwili postawienia stopy na ziemi odwiecznego wroga zostały uwiecznione.
Bo i nie często jest okazja, by takich gości z tamego świata oglądać. No i całe widowisko z ich udziałem także. W Pjongczangu, gdzie 9 lutego rozpoczną się zimowe igrzyska, dosłownie przywitano je jak gwiazdy.
Ideologia nie mniej ważna od urody
Można powiedzieć, że to prawdziwa elita. "Armia piękności" – tak są nazywane. Kobiety, które przeszły niezłą selekcję pod wieloma względami. Urody na pierwszym miejscu, ale też pochodzenia i siły ideologicznych przekonań. W różnych źródłach można przeczytać, że mają niewiele ponad 20 lat, są "stosunkowo wysokie", czyli mają ponad 163 cm. Zostały wybrane spośród studentek najlepszych uczelni, muszą pochodzić z dobrych rodzin, nie mają żadnych kuzynów za granicą.
To jedna z nielicznych grup, której – oprócz niektórych polityków i sportowców – w Korei Północnej pozwala się wyjeżdżać za granicę. Dla wielu to przygoda życia, o jakiej przytłaczająca większość Koreańczyków może tylko śnić.
Żona Kim była cheerleaderką
Przywódca Korei Północnej musi mieć do nich pewną słabość. Jego żona, Ri Sol Yu, też była cheerlederką, występowała podczas mistrzostw lekkoatletycznych w Incheon w 2005 roku, a cztery lata później poślubiła dyktatora. To był czas, gdy młody dziewczyny z Północy faktycznie trzy razy wyjechały na imprezy sportowe na Południe (wcześniej w 2002 i 2003 roku), ale potem – z powodu wzmożonego napięcia między obu krajami – nastąpiła długa przerwa, aż do teraz. Ich powrót ma służyć ociepleniu, gdyż podczas olimpiady mają kibicować zarówno Koreańczykom z Północy, jak i z Południa., choć cały czas i tak jest gorąco.
Liczba cheerleaderek na ogół znacznie przekraczała liczbę sportowców, ale tak się właśnie uważa – że to one są tu ważniejsze, bo i tak cały świat patrzy głównie na nie. Zresztą nawet organizatorzy olimpiady zacierają ręce, licząc, że właśnie z ich powodu lepiej będą się sprzedawały bilety. Już nawet teraz widać było, jak dziennikarze je obskoczyli, a one z uśmiechem odpowiadały, że im miło, ale szczegółów pokazu nie zdradzą.
Za dużo opowiedziały
Podobno przed wyjazdem z Korei przechodzą solidne szkolenie jak się zachowywać i jak być lojalną wobec kraju. Nie zawsze się to sprawdzało. Podobno w 2005 roku, po powrocie z Korei Południowej, grupa cheerleaderek opowiedziała, co widziała za granicą. Do dziś krążą wieści o tym, że 21 kobiet zostało z tego powodu wysłanych do obozu pracy.