To zdecydowany krok prokuratora, który być może pozwoli wreszcie ustalić, jak wyglądał wypadek Beaty Szydło w Oświęcimiu. Jak na razie, postępowanie w tej sprawie pozostawia bowiem więcej pytań, niż daje odpowiedzi.
Prokurator Regionalny w Krakowie przychylił się do wniosku Prokuratury Okręgowej – podaje Onet. Przedłużono więc śledztwo w sprawie wypadku z udziałem byłej premier Beaty Szydło w Oświęcimiu do 10 kwietnia. Pierwotnie miało ono potrwać do 10 lutego. Śledczy wyjaśniali, że "powodem skierowania wniosku jest konieczność przeprowadzenia uprzednio zaplanowanych czynności procesowych".
Taka decyzja prokuratora wydaje się trafna, biorąc pod uwagę problemy, które nastręcza zbadanie, co działo się w Oświęcimiu.
Piętrzące się problemy
10 lutego 2017 roku limuzyna, w której podróżowała ówczesna premier, uległa wypadkowi w Oświęcimiu. Zadziwiające jest to, że do dziś nie sposób poznać kluczowych szczegółów zdarzenia. Wystarczy przypomnieć, że nadal nie wiadomo, z jaką prędkością jechał pojazd w momencie wypadku. Przedstawiciel koncernu Audi i Volkswagen Group Polska poinformował, że rejestrator w samochodzie nie zapisał jej w momencie, gdy doszło do feralnego zdarzenia.
Co więcej, komputer limuzyny, którą jechała Beata Szydło nie zapisał informacji o tym, czy sygnalizacja dźwiękowa była włączona. Producent wyjaśnia, że system archiwizuje tylko dane o awariach. Limuzynę wyposażono w dodatkowy rejestrator danych wypadku UDS. Jest to charakterystyczne urządzenie w pojazdach przeznaczonych dla przedstawicieli władz. Problem w tym, że wciąż nie udało się odszyfrować zapisanych w nim danych.
Bez informacji o prędkości rządowej kolumny czy ewentualnym braku sygnałów dźwiękowych, prokuratura ma związane ręce. Takie dane są niezbędne do odtworzenia przebiegu wydarzeń i przypisania odpowiedzialności za wypadek.