„Wasze ulubione kino zamknięto? Odwołano oczekiwaną premierę? Ambitny klub z sąsiedztwa splajtował? Napisz do nas o tym!” od wczoraj "Gazeta Wyborcza" nawołuje do tworzenia mapy kulturalnych strat. Roman Pawłowski zachęca do zbiorowej terapii, wylewania łez i wykrzykiwania bólu. Czy jednak złamywanie rąk to słuszna metoda? I czy rzeczywiście nad kulturą trzeba zapłakać?
Kulturalna zapaść. Straty. Cięcia. Teatry nie mają gdzie grać. Zamknięto muzeum i nie dofinansowano ciekawego projektu kulturalnego. Na łamach Gazety od żalu jest aż gorzko. Tu nie wychodzi, tam nie dają, a wszystko jak zwykle bez sensu. Najlepiej więc usiąść i ponarzekać. Powybierać co ciekawsze „spalone” inwestycje, po prześcigać się w co tragiczniejszych kąskach, załamać ręce nad Kerezem i Warlikowskim.
Co z tego, że połowa społeczeństwa wciąż nie wie kim oni są, ważne, że im nie wychodzi, a powinno. Przygotowana wraz z innymi europejskimi dziennikami „Mapa kulturalnych strat” to pomysł osobliwy. Zamiast motywować do działania, rodzi frustracje, zamiast krzepić, rodzi poczucie bezsensu. Bo po co działać, kombinować, wymyślać, skoro i tak nie dostaniemy pieniędzy, urzędnicy nas zjedzą, a publiczność nie dopisze, bo wiadomo, że od dawna już kulturę ma w poważaniu. Do takich przynajmniej wniosków można dojść czytając pierwsze „kryzysowe donosy”.
Oczywiście medal ma zawsze dwie strony. Pomysł spojrzenia na kulturę w dobie kryzysu może być zaczątkiem ważnej dyskusji. Dopuszczenie do głosu artystów, pracowników, menadżerów, może zaowocować rozmową, na którą od dawna czekaliśmy. Obawiam się jednak, że ton w jakim napisany został artykuł Pawłowskiego może przynieść inne rezultaty. Wywoła falę żalu i frustracji. Być może mylę się w tej kwestii, choć podane w artykule przykłady utwierdzają mnie w przekonaniu, że jednak mam rację. Mapa dopiero się tworzy, więc trudno już ją ocenić. Ocenie natomiast może podlegać idea, która przyświeca całej akcji. Czy kryzys rzeczywiście niszczy kulturę? I czy naprawdę mamy nad czym załamywać ręce?
Zgadzam się, że zerwanie umowy z Kerezem jest posunięciem co najmniej wątpliwym. Fakt, że Warlikowski i Jarzyna nie mają gdzie grać, też zbytnio mnie nie cieszy, ale świat się na tym nie kończy. Równolegle w kulturze dzieją się jednak rzeczy warte odnotowania.
Może więc zamiast zabierać się za klęski i porażki, spojrzeć na sukcesy. Ostatni rok w nie obfitował. Co więcej, kilka decyzji, które wydawały się pozornie dla kultury niszczące, obroniło się. Głośne przejęcie przez Słobodzianka dyrekcji w Dramatycznym. Media apelują, artyści histeryzują. A środowisko? Wcale nie uważa, że decyzja była zła. Kontrowersyjna na pewno, ale wcale nie skazana na porażkę. Odebranie koncesji znanej klubokawiarni Chłodna 25. Znów lament i krzyki, że zamykają kulturę. Klub działa od kilku miesięcy bez alkoholu i ma się świetnie. Wcale się nie zamknął. Dalej są w nim koncerty, spotkania, dyskusje i pokazy filmów, mimo że wielu wieszczyło rychły koniec. A sprawa z Białowąs i jej filmem „Big Love”? Było oburzenie krytyki. I słusznie, bo dzięki tej marnej produkcji rozgorzała ważna dyskusja o metodach finansowania przez PISF. Odkładana przez tyle lat, za sprawą krnąbrnej reżyserki, nabrała sensownego kształtu.
Cóż, złe dobrego początki. Nie trzeba zresztą koncentrować się na kontrowersyjnych posunięciach żeby nabrać trochę wiary. Wystarczy spojrzeć kilka miesięcy w tył. Zobaczyć otwarcie Centrum Jerozolima, gdzie pokazuje się niezależną sztukę. Odwiedzić świeżo wyremontowane Muzeum Narodowe. Przyjrzeć się repertuarowi Teatru Studio, gdzie od niedawna rządzi Agnieszka Glińska, i poeksperymetnować w spektakularnym Centrum Nauki Kopernik. W planach jeszcze otwarcie Muzeum Historii Żydów Polskich i wzornictwo w Koneserze. Kryzys niszczy, ale też mobilizuje. Rozmawiałam ostatnio z Dobrila Denegri, dyrektorką toruńskiego CSW, która wyznała mi, że cieszy się, że jej dyrektorowanie przypadło na taki czas. Musi kombinować, działać kreatywnie i szukać wyjść w miejscach, gdzie pozornie ich nie ma. Efekt? Imponujący. W końcu tania sztuka, nie znaczy zła, o czym może świadczyć ostatnia wystawa w CSW, na której królował performens. Jak przyznała Denegri: "tanie, efektowne i dobre"
Cenię inicjatywę Gazety Wyborczej. Kocham kulturę i zależy mi na niej, ale nie mogę zaakceptować mapy kulturalnych strat. Dyskutujmy, rozmawiajmy, sprzeczajmy się. Pikietujmy pod zamkniętym kinem i podpisujemy apele, ale w dobrej wierze. Nie po to żeby napisać, jak ostatnio Poniedziałek na swoim blogu, „HGW do bufetu!”, ale po to żeby zrozumieć procesy i zastanowić się. Kultura nie jest w kryzysie. To my mamy z nim problem.