Wszedłem na coraz bardziej popularne w Polsce Aliexpress, wybrałem absolutnie najtańsze produkty, jakie można tam kupić i... złożyłem zamówienie. Najdroższy nie kosztował więcej niż pół dolara, a sporo z nich to wydatek rzędu kilku-kilkunastu centów. Chciałem sprawdzić, jak daleko można posunąć się w absurdzie darmowej wysyłki i zrozumieć ten mechanizm. W taki oto sposób z drugiego końca świata ktoś wysłał mi: pojedynczy guzik, etui na okulary, niewielką druciana szczoteczka, wisiorek i parę rzeczy, które nawet nie wiem, czym dokładnie są.
Nie mogę wyjść z podziwu, że zamówiony przeze mnie przed kilkoma tygodniami guzik (jeden guzik!) przyszedł dziś do mnie z Chin. Nie byłoby w tym nic niesamowitego, gdyby nie fakt, że wspomniany guzik, a wraz z nim m.in. malutka druciana szczoteczka, szmaciane etui na okulary, czy okropny metalowy wisiorek w kształcie podkówki z koniczyną, pojedynczo były warte od kilku do kilkudziesięciu amerykańskich centów (ceny na AliExpress są podane w dolarach). Co ważne, każde zamówienie miało gwarantowaną darmową wysyłkę i zostało złożone oddzielnie u innych sprzedawców. Mimo to komuś opłacało się nadać przesyłkę z tymi właściwie bezwartościowymi gracikami, zaangażować do tego ludzi i wysłać to "do jakiejś Polski".
Chciałem pociągnąć to "mini śledztwo'. Wysłałem kilka pytań do sprzedawców, ale większość z nich pozostała bez odzewu. Lepiej poszło mi w przypadku czatu. Kilku sprzedawców zbyło mnie ogólnikami, natomiast jeden stwierdził, że skala sprzedaży pozwala im na taki model biznesowy. Zwrócił też uwagę, że są to paczki, które idą dość długo (do kilkudziesięciu dni). Poza tym rzadko kiedy zdarzają się tak indywidualne zakupy, jak te moje. Zazwyczaj są to hurtowe ilości. Niektórzy z handlarzy zabezpieczają się ustalając minimalną ilość zamówionych sztuk.
– Trudno jednoznacznie wypowiadać mi się na temat opłacalności biznesu kogoś innego, ale myślę, że mimo wszystko powodów można znaleźć dość sporo – odpowiada na moje pytanie ekspert YouLead, Marek Molicki, zajmujący się tematyką e-commerce. – Po pierwsze koszt wyprodukowania towarów jest nadal w Chinach bardzo niski. Drugi element to darmowe przesyłki, na które mogą pozwolić sobie chińscy sprzedawcy m.in. ze względu na pomoc rządu. Trzeci element to efekt skali. Warto pamiętać, że na chińskiej platformie zakupów dokonują nie tylko klienci indywidualni, ale też osoby, które kupują większe ilości towaru, który później odsprzedają w innych miejscach. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę tylko te trzy czynniki, to biznes zaczyna wyglądać całkiem sensownie. Pan zastanawia się nad opłacalnością wysłania do Pana jednego guzika o niskiej wartości rynkowej, ale już przedsiębiorca, od którego Pan kupił, widzi takich zamówień np. 100 000. Przyzna Pan, że stawia to biznes w nieco innym świetle – wyjaśnia Molicki.
Zainteresowanie internetowym handlem transgranicznym stale rośnie. Z raportu "E-commerce w Polsce 2017. Gemius dla e-Commerce Polska" wynika, że już 16 proc. (w roku 2016 było to zaledwie 10 proc.) ogółu przebadanych internautów zadeklarowało korzystanie z zagranicznych sklepów. Co ciekawe, aż 26 proc. osób, które w ciągu 6 miesięcy przed dniem badania dokonało zakupów, spontanicznie wskazywało właśnie na AliExpress.
Jak wynika z raportu, zakupy w zagranicznych serwisach i sklepach internetowych stanowią 16 proc. ogółu zakupów internetowych. – Z prognoz ekspertów wynika natomiast, że już w 2020 r. handel transgraniczny będzie stanowił 1/3 całego e-handlu. Jest to ważny sygnał dla e-sklepów z ambicjami dotarcia do szerszej grupy odbiorców, poza granicami Polski. Już dziś trzeba się na to przygotowywać. Z drugiej strony natomiast, sprzedawcy, którzy zdecydują się nadal działać wyłącznie lokalnie, będą musieli liczyć się z nową konkurencją, która pojawi się ze strony zagranicznych graczy, w tym również światowych gigantów e-handlu, takich jak np. chińska platforma AliExpress – mówi w raporcie Joanna Pieńkowska-Olczak z PayU.
– Alibaba jest poważnym światowym graczem i wiele wskazuje na to, że pozycja ta będzie coraz mocniejsza – dopowiada Marek Molicki. – Chiński gigant nie zadowala się wyłącznie handlem internetowym, ale podobnie jak Amazon walczy o pozycję na rynku sprzedaży tradycyjnej. Świadczy o tym współpraca z Auchan, czy wcześniejsza inwestycja w markety budowalne oraz wiele innych aktywności firmy z Chin. W Polsce AliExpress ma się bardzo dobrze i wiele wskazuje na to, że grono fanów będzie rosnąć. I wcale nie musi wykonywać spektakularnych ruchów, efektownego wejścia, bo i bez tego zainteresowanie platformą należącą do Jacka Ma liczone jest w milionach polskich internautów – prognozuje Molicki.
Kupujących za pośrednictwem "chińskiego smoka" nietrudno odnaleźć. Facebookowe grupy z kluczowym AliExpress w nazwie liczą po kilkaset tysięcy członków, z najliczniejszą "Aliexpress Polska" na czele. Do grupy, w której członkowie wymieniają się swoimi doświadczeniami i recenzjami zakupionych produktów należy ponad 452 tysiące osób. Czy zatem polskie Allegro powinno czuć się zagrożone? Doskonale znany Polakom sklep internetowy już teraz skupia w serwisie wielu sprzedawców, którzy w imieniu kupującego zamawiają wybrany towar z Chin. Dla zamawiającego byłoby jednak o wiele wygodniej, gdyby mógł zamówić towar bez pośrednika i marży, którą narzuca.
– Zamiast obawiać się ekspansji AliExpress, Amazona czy kogokolwiek innego warto odpowiedzieć sobie na pytanie co robię lub mogę zrobić lepiej, żeby klienci chętnie u mnie kupowali – radzi polskim dystrybutorom Marek Molicki. – Jeśli jedyną odpowiedzią jest niższa cena, to obawiam się, że takiej walki wygrać się w dłuższej perspektywie nie uda. Ale jeśli sklep ma przemyślaną strategię, to przynajmniej jest w stanie podjąć walkę. Warto też pamiętać o już istniejących nawykach klientów, które nie zmieniają się w ciągu jednego dnia. Last but not least: działanie na konkurencyjnym rynku to nie jest ani nic nowego, ani zarezerwowanego dla e-commerce. Przecież w branży online nie brakuje innych światowych gigantów, z którymi lokalne firmy potrafią skutecznie konkurować – kończy.