"Lista chodzi – tak było, jest i będzie" – podkreśla od razu na wstępie rozmowy proboszcz parafii św. Bartłomieja Apostoła w Chęcinach pod Kielcami, gdy dzwonię do niego mówiąc, że wierni skarżą się na tę praktykę. Dziwi się przy tym, że komuś to przeszkadza. Mówi, że za poprzedniego proboszcza lista od domu do domu krążyła co miesiąc. Teraz jest puszczana w obieg o wiele rzadziej. Ale i tak niektórzy mieszkańcy mają już tego dość.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
W nagłówku: "Ofiary na kościół – 2018". Poniżej nazwa ulicy lub części miasta. A dalej to już tylko lista kilkudziesięciu imion i nazwisk. Obok wpisanego numeru domu jest natomiast rubryczka na wpisanie ofiarowanej kwoty oraz na podpis. Wszystko to opatrzone parafialną pieczęcią. Gdy pan Kazimierz otrzymał tę listę od sąsiada, widniało już na niej parę podpisów wraz z wpisanymi sumami. – Różnie dają, jedni 100 zł, inni 50 zł. Czasem ktoś 30, 20. I każdy widzi, kto ile dał. Lub widzi, że sąsiad nie dał nic – opowiada.
Koperta coraz grubsza
Taka lista to już w Chęcinach tradycja. Zresztą nie tylko w samych Chęcinach – do parafii należy też sporo okolicznych wsi. Ksiądz nie musi się fatygować do każdego domu. Przekazuje jednej osobie, a ta podaje dalej i dalej. Tylko na kartkach przybywa podpisów, a koperta robi się coraz grubsza. Gdy lista obejdzie wszystkie domy wymienione w spisie, ostatni z mieszkańców zwraca ją do kościoła. A ponieważ wszystko jest spisane i pokwitowane, nie ma problemu z tym, ile powinno być w kopercie – gdyby coś zniknęło, łatwo byłoby ustalić, w którym domu kogoś zaswędziały ręce.
Ta lista właśnie jest w obiegu, puszczona została przed paroma dniami. Aby zbiórka szła sprawniej, na kartce wymienione są np. wyłącznie domy po prawej stronie ulicy, aby sąsiedzi nie musieli sobie podawać koperty "zygzakiem". Każdy widzi, ile dał poprzednik. Każdy może przeliczyć, ile jest w środku – żeby czasem nie było, że u niego zginęła jakaś suma. – Były takie przypadki, że ktoś tam tych pieniędzy nie dał. Nie wpłacił, nie podpisał się. No i było to potem wyczytane na mszy – opowiada pan Kazimierz.
"I po co to komu?"
Przyznaje, że jednak zdarza się to bardzo rzadko. Raczej wszyscy dają. – Każdy sobie myśli: 'nie dasz, będą ci robić problemy'. Przyjdzie jakiś pogrzeb, jakieś chrzciny czy coś i zaczną się schody. I po co to komu? – pyta retorycznie. – Nikt nikomu za to nic nie robi – zarzeka się jednak proboszcz parafii św. Bartłomieja ks. dziekan Jan Kukowski. Do Chęcin przyjechał w 2013 r. z probostwa w Klimontowie, gdzie pracował wcześniej przez 11 lat. Jak mówi w rozmowie z naTemat, imienna lista ofiarodawców to coś, co już zastał w parafii. Zwyczaj ten wprowadził jego poprzednik. I dziwi się, że akurat teraz ktokolwiek zgłasza pretensje wobec tej praktyki, bo on akurat dokonał ważnej zmiany – lista jest puszczana 2 razy do roku, a nie - jak kiedyś - 12 razy. – Ja ludziom ulżyłem, bo lista nie chodzi już co miesiąc – podkreśla proboszcz.
Pan Kazimierz przyznaje, że zwyczaj z listą ofiarodawców jest starszy niż czas urzędowania ks. Kukowskiego w Chęcinach. – Praktyka przeszła z proboszcza na proboszcza – potwierdza. Ale przedstawia inną wersję co do częstotliwości upominania się o ofiarę potwierdzoną podpisem. Jego zdaniem lista puszczana jest raz na kwartał. Wyraża przy tym żal, że nigdy nie ma na kartce wyjaśnienia, na co te pieniądze są potrzebne.
– Gdyby chociaż było napisane, że psują się organy i potrzebna jest konserwacja albo przecieka dach i trzeba dać na nowe pokrycie. To już brzmiałoby inaczej. Ludzie by widzieli, że dali po stówie i za rok dach jest naprawiony. Wtedy czuliby, że mają jakiś wpływ na to, co się w parafii dzieje. A tak to czują tylko, że są dojeni – mówi chęcinianin.
Skreślić z listy
Proboszcz z opinią parafianina zdecydowanie się nie zgadza. Na moją uwagę, że wierni nie wiedzą, na co są zbierane pieniądze, reaguje: "jak to nie wiedzą - jest napisane: ofiary na kościół". Na co konkretnie? Zdaniem księdza ten, kto chodzi regularnie uczestniczy w życiu parafii, powinien wiedzieć. – Gdy chodziliśmy po kolędzie mówiliśmy, na co potrzebne są pieniądze. Więc takie uwagi uważam za nieco złośliwe – komentuje duchowny. Jego zdaniem sprawa jest prosta do załatwienia – jak ktoś nie chce płacić, może przyjść do kościoła i powiedzieć, żeby go skreślono z listy.
Zdaniem księdza największe pretensje mają ci, co i tak nigdy nic nie dają. Ale absolutnie nie ma mowy o tym, żeby potem ich nazwiska były odczytywane z ambony. Bywa odwrotnie – odczytywane są nazwiska tych, którzy ofiarę złożyli. – Jak ktoś poprosi o to, by wyczytać go, że złożył ofiarę, to ja to szanuję i go wyczytuję. Jak nie, to wyczytuję tylko ogólną kwotę, że z danej strony konkretnej ulicy ofiara wynosi tyle i tyle. Muszę to podać, bo jestem uczciwy – wyjaśnia proboszcz.
Unia już nie daje
I wszystkie pieniądze - jak zapewnia ksiądz dziekan - są uczciwie rozliczane. Bo wydatków w parafii jest wiele. – Z tych ofiar zrobiliśmy parking przepiękny, co kosztowało kilkadziesiąt tysięcy złotych. Cmentarz został doprowadzony do porządku – jest teraz ołtarz polowy, aleje są zrobione. To wszystko kosztowało grube pieniądze. Skąd byśmy na to wzięli, jak nie z ofiar? – tłumaczy ks. Kukowski. Zwraca przy tym uwagę, że kościół św. Bartłomieja Apostoła w Chęcinach to jedna ze starszych świątyń w całej Polsce.
Ufundował ją ok. 1315 r. król Władysław Łokietek, budowę ukończył w połowie XIV w. jego syn, Kazimierz Wielki. W I poł. XIX w. świątynię znacznie rozbudowano. Kościół stoi u podnóża Góry Zamkowej, u stóp słynnych ruin średniowiecznego zamku królewskiego (rok temu obszerny tekst o historii kościoła zamieścił tygodnik "Niedziela"). Wiadomo - jak zabytek, to wymaga to znacznie większych nakładów finansowych. – A teraz nie ma już unijnych dotacji na takie zabytki, od 2017 nie ma nic – ubolewa ks. Kukowski.
Przedsiębiorczy duchowny
Właśnie za sprawne pozyskiwanie dotacji z UE na renowację niemal 700-letniej świątyni chwalony był poprzedni proboszcz z Chęcin, ks. Mirosław Kaczmarczyk, ten, który listę ofiarodawców puszczał w obieg co miesiąc. Mówił o tym burmistrz Chęcin Robert Jaworski podczas uroczystego pożegnania ks. Kaczmarczyka w 2013 r.
Robert Jaworski
Burmistrz Gminy i Miasta Chęciny
"Księże dziekanie Mirosławie, w czasie czternastu lat swojej posługi w chęcińskiej parafii dokonałeś rzeczy, które przetrwają pokolenia. Gdzie nie spojrzymy, tam widać ślady Twojej pracy nie tylko nad udoskonalaniem wizerunku kościoła, ale przede wszystkim nad umacnianiem wiary parafian. Dzisiaj ten kościół jest dumą tej parafii.
Walczyłeś ciężko o pozyskanie środków unijnych na jego renowację. Potrafiłeś zadbać o nasz zabytkowy cmentarz. Nie sposób nie wspomnieć o odnowionych kaplicach w Mostach i Szewcach. Służyłeś nie tylko dla tej parafii, ale również dla całej gminy Chęciny. Twoje piękne homilie przepojone ciepłem, miłością i patriotyzmem zawsze będziemy pamiętać".
cytat za checiny.pl
Od ponad 4 lat ks. Mirosław Kaczmarczyk jest proboszczem w Miechowie – dalej od Kielc, bliżej do Krakowa. I lokalna prasa co jakiś czas opisuje "przedsiębiorczość" duchownego, który przybył tu z Chęcin. Dwa lata temu krakowska "Wyborcza" informowała o tym, że proboszcz oddał parafialny cmentarz w zarząd prywatnej firmy pogrzebowej. Stawki za dzierżawę nagrobków i za wszelkie usługi na cmentarzu poszły w górę nawet dwukrotnie. Skarga setek mieszkańców trafiła do władz Miechowa, te zastanawiały się nad utworzeniem drugiego cmentarza, niezależnego od parafii.
Zresztą to nie pierwsza przeprawa miechowskiego samorządu z ks. Kaczmarczykiem. Trzy lata temu "Dziennik Polski" opisywał jak proboszcz bez ogródek z ambony ogłosił, że potrzebuje pieniędzy na remont klasztoru i placu przed bazyliką. Duchowny wymienił wprost, jakie stawki i kogo powinny obowiązywać: samorządy - gmina i powiat - mają dać po milionie złotych; przedsiębiorcy tzw. dużego biznesu powinni "ofiarować" po 100 tys. zł; pozostali – po 30, 20 i 10 tys.
Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w Miechowie, widać wyraźnie, że mieszkańcom parafii w Chęcinach chyba faktycznie za probostwa ks. Jana Kukowskiego w ostatnich latach "ulżyło". Ale pan Kazimierz widzi to inaczej. Wskazuje, że parafia liczy ponad 6 tys. wiernych i przypomina, że przecież pieniądze do kościelnej kasy trafiają nie tylko przy okazji zbiórek "na listę".
Pan Kazimierz wie, że w jednej z rozmów z duchownymi z chęcińskiej parafii ktoś z wiernych poruszył temat nauki papieża Franciszka. – Zapytaliśmy, jak to jest, że papież mówi o ubóstwie, a tu ciągle trzeba płacić na kościół. Ksiądz uśmiechnął się tylko i nic nie powiedział – opowiada chęcinianin.
Skarga bez sensu
Ksiądz Kukowski natomiast nie widzi powodu, aby zmieniać porządek zastany po poprzednim proboszczu i zrezygnować z puszczania listy od domu do domu. – Nie widzę w tej liście nic zdrożnego. Nie mamy innej możliwości jeżeli chodzi o ofiary – przekonuje, zapewniając, że mało komu to przeszkadza. – Zdarzało się, że kogoś na tej liście nie umieściłem, to zgłaszali się ludzie i mówili 'jak to, przecież jesteśmy parafianami, chcemy być na liście'.
Gdy pytam przedstawiciela niezadowolonych chęcinian, czy ktokolwiek zgłaszał sprawę w kurii w Kielcach, odpowiada, że raczej nie. Bo nikt nie widzi sensu w interwencji u biskupa. Wszyscy wiedzą, że proboszcz Jan Kukowski i biskup Jan Piotrowski to koledzy z jednego roku w seminarium duchownym (pisał o tym m.in. kielecki dziennik "Echo Dnia").
Mieszkańcy zastanawiają się jeszcze nad złożeniem skargi u Generalnego Inspektora Ochrony Danych Ososbowych, ale też nie są pewni, czy to cokolwiek da. Pan Kazimierz mówi, że jego polityka nie interesuje, ale wie, kto w Chęcinach jest za obecną władzą. – A wiadomo, że ta władza z Kościołem trzymają się razem – tłumaczy. – No i nawet tym ludziom coraz bardziej przeszkadza to, co robi proboszcz. Mają dosyć tej listy.
AKTUALIZACJA:
Tuż po publikacji artykułu otrzymaliśmy z GIODO odpowiedź z obszernym wyjaśnieniem dotyczącym gromadzenia i udostępniania danych osobowych przez związki wyznaniowe. Poniżej zamieszczamy fragmenty odpowiedzi.
" (...) zarówno kościoły, jak i inne związki wyznaniowe są w zakresie swojej działalności niezależne i przy wykonywaniu władzy duchowej kierują się swoim wewnętrznym prawem, co w konsekwencji ogranicza możliwość stosowania prawa świeckiego, w tym ustawy o ochronie danych osobowych. Jakkolwiek bowiem Kościół ma prawo przetwarzać dane osobowe dla realizacji swojej działalności statutowej, to przetwarzanie tych danych powinno się odbywać z poszanowaniem godności jednostki. (...)
Zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych, przetwarzanie, w tym udostępnianie danych osobowych zwykłych (jak np. imię i nazwisko czy adres zamieszkania), może odbywać się na podstawie jednej z wymienionych w niej przesłanek, do których zalicza się m.in. przepis prawa czy zgodę osoby, której dane dotyczą. Natomiast przetwarzanie danych osobowych szczególnie chronionych, tj. np. ujawniających przekonania religijne, przynależność wyznaniową, jest dopuszczalne m.in. wtedy, gdy jest to niezbędne do wykonywania statutowych zadań kościołów i innych związków wyznaniowych (...).
Należy podkreślić, że upublicznienie danych osobowych (jako jedna z form przetwarzania) osób, musi odbywać się w zgodzie z ww. przepisami. Zatem, podanie do publicznej wiadomości informacji o tym, że ktoś wsparł kościół bądź związek wyznaniowy jest dopuszczalne, o ile osoba, która taką ofiarę złożyła, wyraża na to zgodę. Przy czym dobrze byłoby, gdyby przekazanie tej informacji nie łączyło się z upublicznieniem adresu zamieszkania ofiarodawcy, lecz by stanowiło jedynie formę podziękowania. Jest to istotne tym bardziej, że część darczyńców nie jest zainteresowana, aby informacja o przekazaniu datku czy darowizny na rzecz kościoła była prezentowana publicznie.
Niewłaściwą praktyką jest również upublicznianie informacji o tym, że ktoś nie wsparł kościoła czy związku wyznaniowego. Nawet jeśli przekazuje się tylko np. adres zamieszkania, to ze względu na możliwość zidentyfikowania konkretnych osób postępowanie takie jest nieuprawnione i osoba, której dane dotyczą, może złożyć skargę do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (GIODO). Choć podkreślić należy, ze kompetencje GIODO do kościołów i związków wyznaniowych są ograniczone. Generalnemu Inspektorowi znane są przypadki publicznego przekazywania różnego rodzaju informacji przez księży, jak choćby wywieszenie na drzwiach jednego z kościołów listy zawierającej imiona i nazwiska, nazwy miejscowości oraz kwoty przekazane przez wymienione na niej osoby podczas kolędy. Tego typu praktyki stały się przyczynkiem do skierowania przez GIODO do proboszcza parafii pisma z wnioskiem o ich zaprzestanie. (...)."
Agnieszka Świątek-Druś
rzecznik prasowy
Generalnego Inspektora
Ochrony Danych Osobowych
To prawda, że lista chodzi – tak było, jest i będzie. To było ustalone przez parafian i ja ten porządek już zastałem, jak tu przyszedłem. Zmieniłem tylko jedno – kiedyś lista chodziła co miesiąc, teraz tylko dwa razy do roku. Jeśli ktoś nie wpłaci, nikt nikomu nic za to nie robi.
KS. DZIEKAN JAN KUKOWSKI
parafia św. Bartłomieja Apostoła w Chęcinach
Nikt nie jest szykanowany za to, że nie wpłacił. Boleję nad tym, że ktoś, kto ma o to pretensje, nie zgłosił się bezpośrednio z tym do mnie. Jak ktoś nie chce płacić, niech się zdeklaruje, że nie chce być na liście.
W Chęcinach mamy ponad 6 tys. parafian. Przyjmując, że średnio każdy da po jakieś 40 zł, to się robi z tego naprawdę niemała suma.
Poza tym księdzu jest wiecznie mało. A to za poświęcenie pól chodził i zbierał. A to jak po kolędzie chodził to też trzeba było dać. To jest świętokrzyskie, to nie jest Warszawa czy Poznań. Tu nikt raczej dużych pieniędzy nie zarabia.