Smartfon to cud techniki, który już zawsze będzie symbolem minionego dziesięciolecia. To urządzenie, z którym prawie się nie rozstajemy. Jednak wbrew pozorom, nie w każdej sytuacji taki telefon jest pożądanym towarzyszem.
Generacja Y to wdzięczny temat badań i rozważań naukowych. Od prozaicznych po bardzo istotne aspekty tego pokolenia, różne fakty zaprzątają badaczy analizujących demograficzne i społeczne aspekty współczesnego świata. "Igreki", (o których niedawno pisaliśmy) lubią zaskakiwać. Tym razem jedna z firm marketingowych badających rynek poinformowała o nowym trendzie, który pojawił się w tej grupie wiekowej – pijackim telefonie.
Znalezione przypadkiem
O co chodzi tym razem. Według Laury Krajecki, jednej z przedstawicieli firmy Starcom MediaVest Group, młode osoby, jeśli mają do wyboru pijacką imprezę "na całego" lub bezpieczeństwo swojego telefonu, decydują się nie na jedną z dwóch, ale trzecią opcję – kupno kolejnego telefonu, specjalnie na imprezy.
Krajecki w wywiadzie dla portalu adage.com opowiada jak natknęli się na to nietypowe odkrycie. Znalezisko rzeczywiście wyszło na światło dzienne przypadkiem. Pracownicy prowadzili badania dotyczące konsumpcji piwa:
"Robiliśmy globalne badania dotyczące roli jaką pełni piwo w weekendowym życiu nocnym na całym świecie, w odniesieniu do popularności innych drinków. W trakcie badania zauważyliśmy, że młodzi ludzie cenią swoje smartfony tak bardzo, że nie chcą stracić ich w trakcie "epickich" wypadów na miasto. Biorą więc ze sobą coś co nazywają pijackim telefonem – to tani telefon niskiej klasy" – powiedziała w wywiadzie Krajecki.
Wiedzeni dziennikarską ciekawością postanowiliśmy o szczegóły jednego z posiadaczy takiego urządzenia, dwudziestopięcioletnim Maćkiem z Warszawy. – Rzeczywiście jestem posiadaczem "pijackiego telefonu". Po co mi on? Po pierwsze żal mi drogiego urządzenia. Telefon w takich miejscach narażony jest na dużo nietypowych historii. Ktoś mnie potrąci, coś mi wypadnie, zdarzyło mi się, że ktoś mi coś wylało na telefon – wyjaśnia rozmówca naTemat. – Jest jednak druga praktyczna przycyzna takiego zakupu. Baterie w smartfonach trzymają stosunkowo krótko. Wiele razy zdarzyło mi się, że siadła mi bateria, smarfon zawiódł gdzieś nad ranem i nie mogłem się nigdzie dodzwonić – tłumaczy nam Maciek.
Smartfon w Bieszczadach
Jest jeszcze jeden aspekt, posiadania drugiego telefonu "na specjalne okazje". – W takim telefonie mam wyłącznie numery osób, z którymi chodzę na imprezy. Nie mam też Facebooka, więc ani nie wyślę nikomu głupiego SMS-a, ani nie zamieszczę niczego idiotycznego na Fejsie – słyszymy od rozmówcy.
Telefon taki musi być więc tani, wytrzymały i odporny na "mechaniczne uszkodzenia". Dobrze żeby miał też duże klawisze i tylko jeden albo dwa wpisy w książce telefonicznej. Głupie telefony o drugiej nocy w celu przeprowadzenia bełkotliwej konwersacji z niespodziewającą się tego sześćdziesięcioletnią sąsiadką to podobno jedna z popularniejszych rozrywek po piątym lub szóstym drinku.
Nie chodzi tutaj jednak wyłącznie o alkoholowe eskapady. Drugi, tańszy i bardziej wytrzymały telefon to po prostu w erze smartfonów rozsądny wybór. – Spróbuj ze smartfonem pójść w Bieszczady – zaraz ci się rozładuje, no a później go nie naładujesz. Albo dzwonić w trakcie deszczu. Jak masz dotykowy telefon to zaraz ci ekran wysiada, bo nie możesz niczego skutecznie wcisnąć. A z tradycyjnym telefonie z klawiaturą porozmawiasz nawet w sztormie – konkluduje Maciej.
Jak pisze na swojej stronie Time, dziwna to generacja, która jeśli ma do wyboru pić mniej lub zgubić drogi telefon, wpada na pomysł kupienia kolejnego aparatu. Praktyczne myślenie? Zaradność? Sami zdecydujcie.
Dla tych, którzy ekstremalne wyprawy i wszelkie nieprzewidywalne imprezy przeżywać chcą jednak z drogim smartfonem u boku, podsuwamy propozycję, którą na swojej stronie zamieścił niedawno pismo Time: