SLD może być "czarnym koniem" wyborów. Po cichu dzieje się coś, czego nikt nie przewidział
Bartosz Świderski
09 kwietnia 2018, 10:37·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 kwietnia 2018, 10:37
Członkowie SLD podkreślają, że przed wyborami samorządowymi mają solidną podstawę do startu dzięki struktur regionalnym. Pomimo nieobecności w parlamencie Sojusz bije ostatnio rekordy popularności w sondażach, które są zbliżone do wyników wyborów samorządowych z 2014 roku. Czy w 2018 roku partii uda się to powtórzyć?
Reklama.
W wyborach samorządowych w 2014 roku Sojusz Lewicy Demokratycznej w niektórych województwach osiągnął wynik zbliżony do najnowszych sondaży, które jego politykom dają w tej chwili ponad 12-procentowe poparcie. O tegorocznym fenomenie Sojuszu pisaliśmy już kilka razy. Przy pierwszym skoku poparcia dla SLD, na pułap 6 proc. mówiono otwarcie o powrocie partii do życia politycznego.
– Sojusz wykonał pewną pracę jeżeli chodzi o elektorat związany z PRL-em i to chyba dobrze, bo ten elektorat był osamotniony. Myślę tutaj o ludziach, którzy po prostu szanują ten okres historii Polski. Nie dostrzegają w nim wyłącznie ciemnych barw, widzą szarości, ale także momenty jasne – mówił nam polityk SLD Andrzej Rozenek.
Kiedy poparcie dla SLD podskoczyło do 9 proc., wiceprzewodniczący tej partii, Jerzy Wenderlich, komentując wynik, mówił o tym, że sporym atutem Sojuszu jest fakt, że jego partia nie jest w parlamencie. – W Sejmie zajmują się dziś tańcem z szablami i bieganiem z maczugą, a to zbyt mało, jak na poważne ciało ustawodawcze. SLD w tym nie uczestniczy i jawi się jako formacja, która ma dobre pomysły, ciekawych ludzi i nie zajmuje się tylko szukaniem zwady. Jak wiadomo, dla Polaków to ważne atuty.
Oczywiście wielu znawców i ekspertów tak dobry wynik SLD tłumaczy porażkami Prawa i Sprawiedliwości, jednak politycy Sojuszu widzą to inaczej. Twierdzą, że jest to rezultat ciężkiej pracy u podstaw i wielu spotkań lokalnych. – Dostajemy premię za to, że jesteśmy bardzo konsekwentni w tym co robimy – mówi naTemat Tomasz Trela, wiceprezydent Łodzi, wiceprzewodniczący SLD do spraw samorządów. – Mówimy czytelnym językiem, nie kuglujemy, jak mówimy o dezubekizacji to mówimy od początku do końca jasnym językiem. Jak mówimy o 500+, że to jest program, który należy się Polkom i Polakom to nie zmieniamy zdania. Jak mówiliśmy o tym, że chcieliśmy obniżyć wiek emerytalny, to teraz jak PiS to zrobił, to też mówimy, że to była dobra decyzja. Ludzie zaczynają po prostu doceniać tą stabilność, przewidywalność i to będzie procentowało na wybory samorządowe. A jak jeszcze dodamy osiągnięcia w poszczególnych gminach i miastach, to stawia to nas w bardzo dobrej pozycji wyjściowej – stwierdza wiceprezydent Łodzi.
Region jest siłą?
Rzeczywiście, przyglądając się statystykom SLD w regionie, to rezultat partii wygląda całkiem nieźle: 2000 radnych na różnych szczeblach, kilku prezydentów, trzech wiceprezydentów. To sprawia, że, przynajmniej na papierze, lewica ma już pewien grunt w nadchodzących wyborach samorządowych.
Według wiceprezydenta Treli trzeba też brać pod uwagę sytuację, że Sojusz Lewicy Demokratycznej będzie popierał innego kandydata. – Nie ukrywam, że my nad taką koncepcją pracujemy w Łodzi, żeby był wspólny kandydat, a czy to się uda, tego jeszcze nie wiem. Ale jestem zdania, że tam, gdzie dobrze to funkcjonuje, jest to dobrze oceniane i sprawdzone, trzeba to po prostu kontynuować i myślę, że w paru innych miastach też tak pewnie będzie – dodaje Tomasz Trela.
Sojusz Lewicy Demokratycznej wystartował już także z przygotowaniami do wyborów. Miejskie struktury wysunęły kilka kandydatur.
– W Kaliszu była wiceprezydent Karolina Pawliczak, wiceszefowa SLD, już jest oficjalnie zgłoszona na kandydatkę. W Szczecinie mamy także oficjalnie zgłoszonego kandydata (Dawida Krystka - przyp. red.) Szykujemy Artura Ostrowskiego, naszego byłego posła i wicewojewodę, na prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego, zabiegamy o to, aby miał poparcie wszystkich środowisk, ale myślimy też o wspólnym kandydacie w Tomaszowie Mazowieckim. Myślę, że prezydent Jażdżyk, który jest lewicowym człowiekiem, ma szansę na reelekcję w Skierniewicach, więc jakbyśmy tak zaczęli weryfikować i sprawdzać w poszczególnych miastach, to zakładam, że Sojusz jest w stanie odegrać bardzo dużą rolę w nadchodzących wyborach – stwierdza Tomasz Trela.
Jednak eksperci nie są tak bardzo optymistyczni w tej sprawie. Profesor Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, odnosząc się do ostatnich sondaży, uważa, że… – To, co obserwujemy, w przypadku SLD, i co jest pochodną kwestii degradacyjno-komunizacyjnej i mobilizacji tegoż elektoratu, nie będzie aż tak mocno widoczne w nadchodzących wyborach samorządowych. Nie ma takich instytucjonalnych i prawnych przesłanek, żeby to poparcie dla SLD się ujawniło. Pewnie, że to zwiększy poparcie dla tych prezydentów miast związanych z SLD w stylu Świnoujścia, Chełma, Dąbrowy Górniczej czy Będzina. Na pewno bardzo wzmocni to wyniki kandydatów związanych z SLD w tych głównych bastionach Sojuszu, którymi są tereny związane z wojskiem, np. miasto Wałcz, województwo lubuskie, istotne fragmenty zachodniopomorskiego, kujawsko-pomorskiego. Tam pewnie SLD pojawi się w sejmiku wojewódzkim, choć nie oczekujmy, że będą to wyniki porównywalne z 2010 rokiem, kiedy SLD dostało 15 proc. mandatów do sejmików.
Nie samorządowe, a parlamentarne
Profesor Chwedoruk uważa, że SLD może być "czarnym koniem”, ale w wyborach do Parlamentu Europejskiego czy w wyborach sejmowych. Dlaczego?
– Wybory samorządowe rozmywają trochę tożsamości partyjne, szczególnie przy mniejszych partiach. I to jest pierwsza przeszkoda. Druga przeszkoda związana jest z asymetrią poparcia w skali kraju. W zasadzie poza Kukizem wszystkie inne partie mają asymetryczne poparcie w różnych częściach kraju, co oznacza, że w przypadku takiej właśnie średniej partii, do iluś sejmików wojewódzkich w ogóle nie wejdzie – twierdzi nasz rozmówca.
Kolejną rzeczą, którą wymienia profesor Chwedoruk jest ordynacja wyborcza. Jego zdaniem nie ulega watpliwości, że w interesie dużych partii, szczególnie w obecnej sytuacji PO, jest takie krojenie okręgów wyborczych, żeby efektywny próg zaporowy podnosić do dwucyfrowych liczb. To spowoduje, że SLD w miejscach, gdzie nawet może mieć poparcie rzędu 5-10 proc., w ogóle nie będzie miał mandatu, albo będzie miał ich mniej. Co więc powinni zrobić przywódcy partii?
Reklama.
Tomasz Trela, wiceprezydent Łodzi, wiceprzewodniczący SLD do spraw samorządów
Mamy naszych lewicowych prezydentów, osoby, które są utożsamiane z lewicą, z SLD, albo są wręcz członkami Sojuszu, mówię tu o Tadeuszu Ferencu w Rzeszowie, Krzysztofie Matyjaszczyku w Częstochowie, w Świdnicy o Beacie Moskal-Słaniewskiej, czy sympatyzującym z lewicą prezydencie Krakowa Jacku Majchrowskim. Ta grupa ludzi jest bardzo duża.
Prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego
Całą sztuką partii Czarzastego będzie teraz podtrzymanie tego obecnego trendu przez wybory samorządowe, mimo wyników w tychże wyborach, który nawet jak będzie dobry, to nie będzie w wielu wypadkach widoczny w rezultatach. Na niższych szczeblach niż sejmiki, SLD będzie startowało do wyborów z PO lub z lokalnymi komitetami, albo pod inną nazwą. A w sejmikach nawet dobre wyniki nie przełożą się, poza trzema czy czterema województwami, na miejsca.