Radek ledwo powłóczy nogami, podpiera się kulą, ale powolnym krokiem idzie do pracy. Urodził się z porażeniem mózgowym 47 lat temu. Dostaje rentę, dodatek pielęgnacyjny, ale oprócz tego "staje na ulotkach". Za to od czasu do czasu może pojechać na dyskotekę do Siedlec, bo do warszawskich klubów go nie wpuszczają. – Marzy mi się praca szatniarza, w cieple. Chociaż teraz mam świetną szefową, która dała mi szansę i zatrudniła, mimo niepełnosprawności – opowiada Radek.
Warszawski Mokotów. Słońce odbija się w przeszklonych biurowcach. Elegancko ubrani ludzie w biegu do pracy wyprzedzają się na wąskich chodnikach. Samochody stoją w długich korkach, a kierowcy nerwowo na siebie trąbią. Wszyscy się tu spieszą. Tylko Radkowi czas wolno płynie. On w pracy jest od bladego świtu. Opiera się o metalową siatkę, którą wydzielono obszar pod budowę nowego budynku. Odbija się od niej plecami. Tak jest mu dużo lżej. Prawą ręką podpiera się o kulę, w drugiej trzyma ulotki promujące pizzerię. Rozdaje je tylko tym, którzy chcą je brać. Omija pijanych, nie wyrzuca druczków do kosza. I dokładnie liczy, ile ich poszło. 47-latek jest niepełnosprawny, ma pierwszą grupę inwalidzką i niedowład nóg. Ale to nie jest żadną przeszkodą, by codziennie punktualnie stawić się w pracy. Do Warszawy dojeżdża z Konstancina. Podróż w jedną stronę zajmuje mu ponad dwie godziny.
"Nie, panu dziękujemy"
W maju będzie dziesięć lat, od kiedy Radek "stoi na ulotkach". – Mam niewielką rentę – 550 złotych. Do tego chyba 168 złotych dodatku pielęgnacyjnego. Muszę pracować. Mieszkam ze schorowaną mamą, bo tata nie żyje od '81 roku – opowiada. Płacą mu 10 złotych za godzinę. To duży progres, bo zaczynał od 6,50 złotych za godzinę. – Różnie wyciągam. Czasami 350 złotych, czasami 650 złotych miesięcznie, pracuję tylko 2,5 godziny dziennie. Pieniądze z renty oddaję mamie, połowę wypłaty też, a resztę zostawiam sobie na swoje wydatki – dodaje Radek.
Każdy jego dzień jest podobny do tego poprzedniego. Jutro będzie podobne do dziś. Wczoraj do przedwczoraj. Zwykle Radek wstaje o 3:00. Kąpie się, ubiera i wychodzi z domu. Idzie na przystanek bardzo powoli. – Wychodzę z domu o 5:30, bo o 5:46 mam autobus – mówi z aptekarską dokładnością. Z Konstancina, gdzie jest jego rodzinny dom, udaje się do Warszawy. W różnych miejscach staje z druczkami. – Dobrze, że szefowa daje mi różne lokalizacje. Jutro na przykład będę rozdawał przy ulicy Rodziny Hiszpańskich. Wczoraj byłem na Domaniewskiej 39 – precyzuje.
"Rzucanie" Radka w różne miejsca to pomysł Kasi, jego przełożonej. – Chodzi o to, by zrobił krok do przodu. On czasami do mnie dzwoni i skarży się, że nie wie, jak dojechać na wybrane miejsce. Tłumaczę mu, w jaki tramwaj wsiąść. Spazmów dostaje, stresuje się, ale zawsze dotrze i to na czas – opowiada Kasia. I chwali, że Radek jest świetnym przykładem dla tysięcy zdrowych osób, że do pracy można dotrzeć punktualnie. – Jest rzetelnym pracownikiem – ocenia jego szefowa. I to jego wybrała, by został, kiedy firma zmniejszyła zapotrzebowanie na osoby roznoszące ulotki. – On jest mi szczególnie bliski, mam niepełnosprawną siostrę – opowiada nam Katarzyna.
Radek uśmiecha się do przechodniów i dziękuję im za wzięcie ulotki. Mnie prosi, bym stanęła tak, żeby nie zasłaniać jego wyciągniętej z ulotkami dłoni. Nie chce, żeby zasłaniać. Mija 10:00, więc Radek kończy już pracę. – 30, 31, 32, 33 – liczy na głos. Sprawdza w ten sposób, ile ulotek mu zostało i raportuje Kasi. To ona nauczyła go wysyłać SMS-y. – 300 minus 33, ile to jest? – pyta mnie. – 267, to tyle dziś rozdałem – cieszy się. Bardzo szanuje swoją pracę. – Chodziłem, chodziłem i ją wychodziłem. Ja i tak się dziwię szefowej i jej dziękuję, że chciała mnie przyjąć, bo wszędzie, jak zobaczyli, że jestem niepełnosprawny, to mówili "nie panu, dziękujemy". Nawet na ulotki nie chcą niepełnosprawnych. Uważam, że to dyskryminacja – żali się Radek.
Kiedyś pojechał na rozmowę, bardzo mu zależało mu, bo dobrą płacę oferowali – 12 złotych na rękę. Miałby rozdawać ulotki promujące internetowy sklep z jedzeniem. – Ale jak pojechałem i zobaczyli, że jestem niepełnosprawny, to nawet na dzień próbny nie chcieli mnie przyjąć – opowiada.
"Jak widmo"
– Najgorzej się stoi od listopada do marca. Jak jest więcej niż minus 15 stopni mrozu, to Kasia nie każe nam przychodzić. Miejsca rozdawania ulotek co jakiś czas się powtarzają. Jak już tyle lat to robię, więc mnie ludzie znają i jak jest naprawdę zimno, to wynoszą mi ciepłą herbatę albo kawę. Są ludzie i ludziska, klamki i parapety. Ale większość osób jest naprawdę fajna – rzuca Radek. I wywołuje tymi słowami panią z kiosku. Kłania jej się w pas i szczerze się uśmiecha. Znają się. 47-latek czasami stoi tu z ulotkami. – To dusza, nie człowiek. Ma ogromne serce – rozpływa się kobieta. To ona pożycza Radkowi krzesło, by sobie usiadł i odpoczął. – Ale gdy on widzi, że ktoś przechodzi i potrzebuje pomocy, to wstanie i ustąpi miejsca. Jemu jest ciężko stać, to widać. Jest chorym człowiekiem, nie tak jak my – dodaje kobieta.
Kornelia Radka, który rozdaje ulotki także przy skrzyżowaniu Domaniewskiej i Wołoskiej mija w drodze do pracy. Przechodzi obok niego od pięciu lat. Mężczyzna o kuli zawsze stoi, bez względu na to, czy za oknem deszcz, śnieg czy parzące słońce. Niedawno się zatrzymała. – Wszyscy mijają go jak widomo, on zawsze z uśmiechem i serdecznością stara się rozdawać ulotki – opisuje Kornelia. Poruszyło ją, że mężczyzna nie użala się nad swoim losem. – On nie chce od nikogo pieniędzy, woli sam swoją pracą dorobić na swoje potrzeby – mówi.
Najbardziej marzy mu się, by zimą pracować w cieple. – O pracy w ochronie to nawet nie myślę. Ale w szatni, na recepcji – mówi Radek. Kiedyś podszedł do niego mężczyzna i obiecał, że mu to załatwi. – Warunek był jeden – miałem wziąć mu telefon. Później okazało się, że on nie płaci. Przychodziły rachunki po 200 zł. Gdybym nie zerwał umowy, to mógłby zapłacić parę tysięcy złotych. I za zerwanie tej umowy też musiałem zapłacić tysiąc złotych, dlatego już nikomu nie ufam – zastrzega 47-latek. To nie pierwszy raz, kiedy Radek zawiódł się na ludziach. – Szuka kontaktu i przez to jest zbyt ufny. Kiedyś dwóch innych mężczyzn pobiło go. Oni także rozdawali ulotki – opowiada Kasia. Radek się wylizał. Miał już w swoim życiu wiele kryzysów. – W szkole się ze mnie śmiali starsi koledzy. Miałem myśli samobójcze, ale to było dawno – mówi.
Przytulić się
Radek nie może się zdecydować, które marzenie jest ważniejsze: praca w cieple czy kobieta u boku. – Bardzo chciałbym się móc do kogoś przytulić. To nie o seks chodzi, ale o rozmowę, wypicie kawy, przyjaźń, życie – tłumaczy mi. – Może ktoś boi się ze mną związać ze względu na moją niepełnosprawność? – próbuje sobie wytłumaczyć swoją samotność.
Kiedyś Kasia wprost zapytała go o życie prywatne. Poradziła nawet, by spróbował szukać drugiej połówki przez portale społecznościowe. Ale Radek nie miał komputera. Zorganizowała więc sprzęt, zawiozła mu do domu. – Chciałam dobrze, otworzyć mu drzwi, poszerzyć jego horyzonty. Moim zdaniem on powinien kogoś poznać, ułożyć sobie życie. Mama przecież nie będzie wiecznie żyła – mówi jego szefowa. Ale Radek wciąż nie nauczył się obsługi komputera, umie go tylko włączyć i wyłączyć. A na kurs go nie stać. Za to z pensji, którą zarobi na ulotkach starczy na bilet do Siedlec, gdzie organizowane są cotygodniowe potańcówki dla samotnych. – Do warszawskich dyskotek nie chodzę, bo nie chcieli mnie wpuścić, co takiemu ochraniarzowi zależało? – zastanawia się. Dlatego Radek jeździ raz w miesiącu do Siedlec, częściej go nie stać. Wsiada w pociąg i wraca o świcie w niedzielę. – Ostatnio wydałem 58 złotych, sam wstęp kosztuje 30 złotych – wylicza. Ale mówiąc o Siedlcach ma blask w oczach i szeroko się uśmiecha.
– Gdyby nie moja praca, to mógłbym tylko marzyć, by jechać gdziekolwiek. W Siedlcach jest bardzo fajnie, zapraszam, z mężem. Tam może mnie pani nagrać i przekona się pani, że lepiej tańczę niż chodzę – śmieje się. W tańcu w jednej ręce trzyma kulę, drugą prowadzi kobietę. Najbardziej lubi się pobujać do hitów Radka Liszewskiego z zespołu "Weekend". – Jak grał na patelni, to zwolniłem się z pracy, żeby zobaczyć go na żywo. Nawet porozmawialiśmy. Fajny gość – mówi Radek.