83-letnia Maria od 12 lat roznosi ulotki. Codziennie rano staje przed warszawskim sądem, tuż obok schodów. Wyciąga dłoń, w której trzyma druczek promujący jedną z warszawskich kancelarii. Pracuje 120 godzin miesięcznie i ani na chwilę nie siada. W taki sposób dorabia do marnej emerytury i spłaca komornika. – W życiu bym nie żebrała – mówi.
Wstaje o 6:00. Najpierw karmi psy, potem wychodzi z nimi na spacer. Zimą krótszy, wiosną czy latem – trochę dłuższy. Serce jej pęka, że musi zostawić Reksa i Skubiego samych w domu. To w końcu cała jej rodzina. – Jak z nimi rano porozmawiam, to są grzeczne. Reks to wszystko rozumie – tłumaczy Maria. Po spacerze łapie tramwaj numer 23. I z warszawskiej Pragi jedzie do pracy, przed sąd przy al. Solidarności. – Cztery przystanki, 10 minut, bliziutko mam – opowiada. "Na ulotkach stoi" od poniedziałku do piątku, od 9:00 do 15:00. Wiosną, latem, jesienią i zimą. Gdy na zewnątrz jest + 35 stopni, i – 15. – Jak przymrozi, to chodzimy się zagrzać do sądu. Co godzinę na 10 minut – opowiada. Wtedy też na spracowane ręce zakłada rękawice. – Ale w rękawiczkach jest źle rozdawać. Ulotki się sklejają – zastrzega.
Płacone ma 8 złotych za godzinę. Dniówka: 48 złotych, tygodniówka: 240 złotych. Ma swoje stałe miejsce pracy – zawsze stoi przed wejściem do wysokiego gmachu budynku, tuż obok schodów. Tu nawet wiosną słońce nie dochodzi. – Przez te mury zawsze jest cień – mówi. Wyciąga jedną dłoń, w której ma ulotkę promującą jedną z warszawskich kancelarii. W drugiej trzyma więcej takich samych druczków. Na jej ramieniu zwisa czarna torebka. Maria nigdy nikomu nie wciska ulotek. Bierze tylko ten, kto chce. Po co miałaby marnować papier.
– Tam kawałek dalej, to nie sztuka rozdać kupę ulotek. Tam to i tysiąc pójdzie. Tylko pies z kulawą nogą nie przyjdzie do kancelarii. A tu ludzie biorą sami i zawsze tylko ci, którzy są zainteresowani. I jest nadzieja, że przyjdą. A mi jak najbardziej zależy na tym, żeby przychodzili do mojego mecenasa – szerze przyznaje. Bo Maria nie miała nawet nadziei, że dostanie tę pracę. – No ze względu na wiek – mówi. Ludzie oglądają się, przechodząc obok 83-latki. W końcu większość staruszek w jej wieku wygodnie siedzi w fotelach.
Kilka przecznic dalej młodzi ludzie wyciągają do przechodniów ręce po pieniądze. – W życiu nie poszłabym żebrać – zastrzega Maria. I ta internetowa sława ją tylko martwi. – Mój mecenas może się na mnie wkurzyć i jeszcze mnie wyrzuci. Ludzie mogą mieć do niego pretensje, że zatrudnia starą babkę. Chyba że pani w ogóle nie użyje mojego nazwiska. Ja mam tutaj od mecenasa najlepszą pomoc, dał pracę i to bardzo dużo – powtarza kolejny raz Maria. Obiecuję nie podać ani jej nazwiska, ani nazwy kancelarii.
Zahartowana
Maria jest niska i mocno przygarbiona. By zobaczyć jej twarz, trzeba przykucnąć. Ma jasne oczy i skórę, którą zniszczyło słońce i mróz. Rozmawiamy, ale ona przez cały czas rozdaje druczki. Mnie zdążyły już zdrętwieć nogi, ale Maria twardo stoi. I tak przez 120 godzin miesięcznie, od 12 lat. – Na ulotkach się nie siada. Nie, w życiu bym nie siedziała – odpowiada pewna swego, gdy pytam, czy nie wygodniej byłoby jej przychodzić z niewielkim stołkiem. Staruszka reklamuje jedną z warszawskich kancelarii. Ale nie chce zaszkodzić swojemu szefowi. – On jest warty każdych pieniędzy. Bardzo mi pomaga, właśnie tym, że mnie zatrudnił – mówi.
Ulotki planuje roznosić do 90., a może i do setki. – Kochana, sama w domu, to bym zwariowała. Tutaj chociaż między ludźmi jestem. Mnie jest dobrze, tak jak jest – zaznacza. Maria miała trzech mężów, ale dwóch ostatnich już nie żyje. Z córką i wnukami nie ma kontaktu. W domu czekają na nią tylko ukochane psy. Pokazuje mi ich zdjęcia w telefonie. – To jest mój Reksio. To jest takie duże dziecko. A zaraz pokażę Skubiego. Jest małym pieskiem. Wolę psy jak ludzi. Jak one się cieszą, gdy wracam... – uśmiecha się.
Koleżanka Marysi, która też rozdaje ulotki, mówi, że 83-latka jest dzielna, dziarska i zahartowana. – Myśmy się chowali w ciężkich warunkach. Nas pędzili z łopatami, żebyśmy odbudowywali Warszawę – odpowiada Maria. I dodaje, że bez pracy, to ona nie potrafiłaby żyć. 35 lat spędziła w Róży (Zakład Wytwórczy Lamp Elektrycznych i Rtęciowych) przy Karolkowej. – Lampy do telewizorów robiliśmy, jarzeniówki – wspomina. Na emeryturze jest od 28 lat, mieszka sama. 1 200 złotych dostaje co miesiąc. – Ale komornik zabiera 436 złotych. Teraz jeśli będzie waloryzacja, to sobie podwyższy – zaznacza. Maria nie mówi tego po to, by jej pomóc. Kilka razy zaznacza, że nie chce żadnej pomocy, żadnych zbiórek, żadnych ciuchów, żadnego jedzenia, czekolady też nie chce.
Oszukana
– Marnie się dziś żyje emerytom. W Polsce jesteśmy kastą pariasów. My się w ogóle nie liczymy. Ta pani Rafalska tylko głupoty opowiada, obiecuje złote góry, ale nic z tego nie robi. Sobie dali po 60-70 tys. złotych premii, a nam po 30 złotych waloryzacji. Kochana, śmiech na sali – mówi 83 latka. Ona gospodarzy tak, żeby z tych 764 złotych emerytury (które jej zostają po odliczeniu komornika) i 960 złotych (pensji z ulotek), wystarczyło do 1. A musi mieć na opłaty, na jedzenie dla siebie i psów. A suchej karmy absolutnie by im nie dała.
Marii żyłoby się lepiej. Ale kobieta twierdzi, że poprzedni pracodawca ją oszukał.
83-latka ma pecha, bo nie ma żadnych dokumentów, które potwierdziłyby jej słowa. – Taki mecenas tu przychodzi, wziął ode mnie wszystkie moje papiery i nie wrócił – mówi Maria. I to samo powtarza jej koleżanka. Teraz obie go wypatrują, żeby chociaż dokumenty odebrać. Próbowaliśmy się skontaktować z mecenasem, o którym wspomniała Maria. – Jeden telefon pani Maria mi wzięła i ja go spłaciłem. A w międzyczasie spłacam u niej abonament, ponieważ umowa została rozwiązana i naliczono nam karę. I ja ją spłacam. Pani Maria co tydzień do mnie przychodziła po odbiór tych pieniędzy. Tylko w ostatnim czasie przestała się pojwiać – tłumaczy nam prawnik.
Jak pomóc?
– Ta pani stoi tu od lat. Jak pani można pomóc? – pyta elegancka blondynka. Ale nieugięta Maria odpowiada jej: – Przyjść do mojego szefa w charakterze klienta. Najważniejsza pomoc.
Chwilę później podchodzi do nas onieśmielony mężczyzna w czapce z daszkiem: – Dzień dobry pani. Wie pani, jaka się pani stała sławna? – zaczyna.
– Nie chcę być sławna, dajcie mi spokojnie pracować i żyć – odpowiada mu staruszka. Ale widać, że na sercu jej lżej.
– Bałem się tu przyjechać. Nie wiedziałem, jak pani zareaguje. A że zobaczyłem więcej osób, to odważyłem się podejść. Podziwiam panią, naprawdę. Jak mogę pani pomóc? Może mogę zabrać panią na zakupy? – dopytuje z troską.
– Naprawdę dziękuję, ale muszę stać i pilnować roboty – odpowiada Maria.
– A zrobi pani coś dla mnie? – cierpliwie pyta mężczyzna.
– Na przykład co? – docieka.
– Przyjmie pani ode mnie parę złotych? Na ciastko. Podziwiam panią – powtarza raz jeszcze i wciska Marii banknot. Przytula, życzy zdrowia i odchodzi.
– Już ma dziś pani dniówkę – mówię i dodaję, że trzeba dać sobie pomóc. Bez komornika na głowie lżej się żyje.
– Mam lepiej niż dniówkę , bo dniówka to 48 złotych. Ten pan mi zapłacił dniówkę. Ja nie mam czasu tak opowiadać, muszę pilnować ludzi, żeby brali ulotki – mówi szorstko. Ale z każdą chwilą łagodnieje. Pilnuje, żebym nie siadała na betonie. – No pewno, że byłoby lepiej nie mieć komornika. Ale jak jest, to już jest – rzuca na koniec.
Pytam, czy mogę zrobić jej zdjęcie. Zgadza się, choć niechętnie, bo przecież – w swoich oczach – źle wygląda. Cykam. Maria próbuje nawet się uśmiechnąć. Chwalę jej spódnicę w kratkę. – Mam dużo ciuchów z dawnych lat. Mogę oddać. Mam nawet taką podobną spódnicę w kratkę, tylko że długą. Ja w niej już na pewno nie będę chodziła. Przyniosę pani jutro. Przyjdzie pani?
Fałszywy książę z niego był. Dałam mu telefon, taki którym nie umiałabym się obsługiwać. On miał płacić za siebie abonament. Mówił mi, że to robi, ale nie płacił. Zerwali umowę i poszło dalej. Sprawą zajął się sąd w Lublinie. Nie dostałam żadnego zawiadomienia. Tylko się dowiedziałam, jak mi komornik łapę położył na emeryturze. I wyszło tak, że ja mam komornika, a on ma święty spokój. Część pieniędzy mi zwrócił, ale mi oddawał po 100 zł. Nadal mam komornika i chyba do końca roku będę go mieć albo i jeszcze dłużej.