Program "Rolnik szuka żony" liczy już pięć edycji, ale wciąż bije rekordy popularności. Na jego fenomen nie składa się tylko jeden czynnik, a kilka elementów, które sprawiają, że show od lat jest tak chętnie oglądane. Rozkładamy produkcję TVP na czynniki pierwsze i pokazujemy, co zadecydowało o jej fenomenie.
Marta Manowska to urodzona w 1984 r. dziennikarka i prezenterka telewizyjna. Pracowała m.in. w redakcjach Programu III Polskiego Radia i "Dziennika Zachodniego". Zanim została prowadzącą "Rolnik szuka żony", pracowała przy programach "Ugotowani", "Lubię to!" i "Bitwa na głosy". Dopiero jednak dzięki prowadzeniu "Rolnik szuka żony" stała się rozpoznawalna. Gdyby zastąpiła ją – dajmy na to – nie związana już TVP Agnieszka Woźniak-Starak (Szulim), pojawiłby się pewien zgrzyt. Manowska bije ciepłem i naturalną życzliwością, które przywodzą na myśl koleżankę z sąsiedztwa czy – to bardziej pasująca analogia – sympatyczną i prostolinijną wiejską dziewczynę. Tylko nieliczne kobiety mają taki dar.
Szczerzy i oryginalni uczestnicy
Uczestnicy "Rolnika..." są naturalni. To "proste chłopaki ze wsi" – zazwyczaj w najlepszym tego sformułowaniu znaczeniu. W praktyce oznacza to szczerze emocje, ale i sporo humoru. Prawdziwym "pistoletem" jest Zbigniew z trzeciej edycji, który nie ukrywał zamiłowania do płci przeciwnej, a przy okazji wysokiej samooceny. "Zauważyły we mnie, że jestem osoba pociągającą. Bo taki jestem tam". "Kobieta musi mieć na czym siedzieć, czym oddychać. Jak pójdę na polowanie, i wrócę zmarznięty, to żeby było do czego się przytulić i ogrzać". Inną oryginalną postacią jest Stanisław, który wieczorami zaczytuje się w "Panu Tadeuszu" Adama Mickiewicza. W domu nie ma ciepłej wody, bo uważa ją za zbędny luksus. Stanisław to tradycjonalistka. Kiedy zobaczył Grażynkę – kobietę, która najbardziej starała się o jego względy – przebraną za lateksowego kota, zabrał nogi za pas.
Miłość, która wyrasta na oczach widzów
Ideą show jest, by uczestnicy odnaleźli drugą połówkę. Program jest niczym telenowela, w której obserwujemy losy bohaterów, którzy zaliczają wzloty i upadki podczas poszukiwania miłości. Tyle że w "Rolniku..." wszystko dzieje się naprawdę, a miłość bywa obdarta z idealistycznej otoczki. Rolnicy często przyznają, że potrzebują nie tylko kobiety, która będzie towarzyszką do przytulania, ale i pomoże w sprzątaniu domu czy ogarnięciu gospodarstwa.
Ludzie z krwi i kości
Widzowie pokochali "Rolnika...", ponieważ zobaczyli ludzi z krwi i kości, a nie kolejne show z celebrytami w rolach głównych i wszechobecnym blichtrem. Wielu z nas bliżej do uczestnika "Rolnika..." aniżeli Małgorzaty Rozenek. Dlatego widzowie mogą utożsamić się z bohaterami, którzy są szczerzy i nie kryją emocji. – "Rolnik szuka żony" jest jak disco-polo z jedną różnicą – w tym przypadku ludzie przyznają się do tego, że go oglądają! Moim zdaniem ludzie zobaczyli prawdę. A prawda zawsze się sprzedaje. Prawda o skromnym życiu na wsi i o tym, że jeśli ktoś potrafi tam ciężko pracować, to coś osiągnie – powiedział Adam Kraśko, uczestnik pierwszej edycji show.
Naturalność, a nie eskalacja patologii
"Rolnik szuka żony" to nie pierwszy program, który stawia na naturalność i bezkompromisowość. Wystarczy chociażby wspomnieć o "Chłopakach do wzięcia", gdzie ewidentnie chodzi o zakpienie z nieco nieporadnych mężczyzn. Wszystko po to, by widz mógł się z nich ponabijać, a przy okazji poczuć się lepszym. W "Rolniku..." nie to jest celem, a sam program – w przeciwieństwie do "Chłopaków..." – rzeczywiście pozwolił niektórym na odnalezienie partnera. "Chłopaki do wzięcia" koncentrują się na patologiach polskiej wsi, ale nie wnoszą nic ponadto.