Są książki, których równie powszechnie się nie czyta, co popisuje się wiedzą na ich temat. Skończyły jako bon moty albo ozdobniki w rozmowie. Nikt nie krzyczy: sprawdzam!, bo boi się, że przepytają i jego. Oto subiektywne zestawienie kilku literackich przykładów, które skończyły jako kanon najpopularniejszej literatury nieczytanej.
1.James Joyce „Ulisses” i "Finneganów tren"
Święte Graale tłumaczy. Epokowe dzieło modernizmu i "najtrudniejsza książka świata" Wszyscy sięgają po te powieści w miłującym wszelką pretensjonalność wieku licealnym, nużą się po kilku stronach i już do nich nie wracają. Boją się przyznać, że ich nie znają, bo znajomość tych powieści uważana jest niemalże za glejt uprawniający do posiadania statusu intelektualisty. A może jednak warto wyjść z szafy i pokazać się, dorosłym i niespeszonym z "Finnganów trenem" w kawiarni? Szczególnie, że ostatnie tłumaczenie jest fenomenalne, a tłumacz – Krzysztof Bartnicki, równie fenomenalny.
2.Marcel Proust „W poszukiwaniu straconego czasu” Cezary Wodziński powiedział kiedyś, że "są książki, które sprawiają, że po ich przeczytaniu nic nie jest już takie, jak przedtem". Są też takie, po których nie przeczytaniu wszystko się zmienia. Po nieprzeczytaniu Prousta z nasze życie wkraczają "rozkwitające dziewczęta", "magdalenki" i upodobanie do rozwlekłej wiwisekcji naszej codzienności, która nagle wydaje nam się proustowska. Siedem tomów zaś dostojnie wygląda na półce, szczególnie jeśli towarzyszy im mniej znany przykład literatury nieczytanej, "Człowiek bez właściwości", Roberta Musila ( 4 tomy).
3.Georges Perec „Życie – instrukcja obsługi” Perec był promowany na Gabriela Garcię Marqueza dla intelektualistów. "Życie" jest traktowane jak taka "Gra w klasy" tylko mniej sentymentalna, bardziej wysublimowana. Jeśli "Gra w klasy" to krzyżówka, "Gra w klasy" to Jolka. Kombinatoryka, gra w szachy, puzzle. Czy to jeszcze literatura, czy już liberatura? Czas akcji – jedna sekunda. Ważny klucz – też ciastko, jak u Prousta, ale tym razem to herbatnik.
4.Jonathan Littell „Łaskawe” – Holokaust, SS, kazirodztwo. Jedna z najważniejszych powieści ostatnich lat. Pod pozorem dokumentalnego, a czasem ekspresjonistycznego opowiadania o II wojnie światowej, opisuje to, w jaki konstruowana jest narracja o wojnie i Holokauście, po wojnie i Holokauście. Język barokowy, czasem wulgarny, czasem kliniczny, nie do zatrzymania. A wszystko o konstrukcji fugi. Wszyscy czują się obowiązku pokiwać głową, że czytali, ale rzadko kto przebrnął przez ponad tysiąc stron tej powieści gęstej jak posoka. A warto. Można zacząć, na przystawkę, od zbioru esejów Littella "Suche i wilgotne". Czyta się je jak przewodnik po świecie "Łaskawych"
5.Thomas Bernhard – cokolwiek
W Austrii nazywany często Nestbeschmutzer, co tylko dowodzi, jak bezkompromisowy potrafi być w rozliczaniu się z historią i tożsamością Austriaków. Ale nie tylko Austriaków. Jego książki boleśnie trafnie podliczają wszystkich. Należy mu się więcej niż wycieranie sobie nim ust przy kolacji z konwersacją.
6.Doris Lessing – „Złoty notes”. Najlepsza, quasi-autobiograficzna powieść Lessing. Życiorys kobiety politycznie i romantycznie zaangażowanej, która dojrzewa do zrozumienia o co jej chodzi. Żywot podręcznikowo feministyczny. Trzeba znać, nawet tylko po to, żeby nie lubić.
7.Szekspir – wszystko
Szekpira dostajemy ostatnio w formie papek filmowych albo teatralnych. Już nie sięga sięga do samego tekstu, żeby zmierzyć się z nim w samotności. Wszyscy Szekspira znają piąte przez dziesiąte, ale nikt go już nawet nie cytuje. Nie mówiąc o czytaniu sobie dla przyjemności. Zrobiliśmy z jego postaci klisze równie papierowe co bohaterowie TVN-owskich seriali.
8.Salman Rushdie – „Szatańskie wersety” Tak, wszyscy wiedzą, że to właśnie za tę książkę Salman został obłożony fatwą. Tak – i niewielu wie, o czym właściwe opowiada powieść i za co ta fatwa. Warto jednak chyba przeczytać książkę, za którą autorowi wciąż grozi zabójstwo, za którą japoński tłumacz został zamordowany, włoski raniony nożem, pod wydawnictwa podkładano bomby, a pierwszy polski wydawca wolał się nie ujawniać w metryce.
Warto, szczególnie, że Salman ostatnio oberwał znowu: Od 23 lat próbują go zgładzić. Teraz stworzyli grę, w której ginie
9.Thomas Pynchon – cokolwiek
Thoams Pynchon fajnie się nazywa, nikt nie wie, jak wygląda i pisze rzeczy, których nikt nie rozumie. Ulubieniec teorii postmodernistycznych. Beniaminek popkultury i akademinków. Ma swoich psychofanów, ale większość ledwo zapamiętuje nazwę jego najpopularniejszej powieści.
10.Fiodor Dostojewski – „Biesy”. Najpierw wszyscy w liceum przeczytają "Zbrodnię i karę", a potem już do końca życia twierdzą, że przeczytali całego Dostojewskiego. Wymieniam w zestawieniu "Biesy", bo ich rzeczywista znajomość dużo by zmieniła w społecznych dyskusjach, szczególnie w myśleniu lewicowym.
11.Biblia – na pamięć znają ją co najwyżej dobrzy protestanci. Rzadko który katolik pamięta jedną całą przypowieść z Nowego Testamentu, a co zostało napisane w Starym, to już w ogóle nie wiadomo. Ci, którzy popisują się znajomością Biblii jako dziedzictwa kultury, zwykle zatrzymują się na poziomie licealnego programu Antyk i Średniowiecze.
12. T.S Elliot – "Ziemia jałowa". Wszyscy chętnie wspomną o tym, że "kwiecień to najokrutniejszy miesiąc" nie za bardzo wiedząc, co mówią. "Ziemia jałowa" jest tymczasem poematem z półki dla hipererudytów, naszpikowanym kontekstami kulturowymi tak, że bez przypisów nie zdrapie się nawet powierzchni. Na szczęście nawet bez ich znajomości, "Ziema jałowa" jest jednym z najbardziej przejmujących wierszy w historii poezji.