Plaga upadających ostatnimi czasy biur podróży jest skutkiem niemałego zamieszania w Polsce. Szykują się poważne zmiany. O ich znaczeniu rozmawiamy z sekretarzem generalnym Polskiej Izby Turystyki - Tomaszem Rossetem.
Radio Zet dowiedziało się, że Polska Izba Turystyki razem z Ministerstwem Sportu i Turystyki oraz Ministerstwem Finansów szykują zmiany, które mają pomóc usprawnić funkcjonowanie biur podróży oraz możliwości działania w sytuacjach kryzysowych. Resort, którym kieruje Joanna Mucha chce podwyższenia składki minimalnej gwarancji. Sprzeciwia się temu PIT nawołując jednocześnie, by skrócić termin dochodzenia roszczeń oraz utworzyć fundusz ochronny dla klientów. Pomysłów jest więcej, lecz Radio Zet nieoficjalnie dowiedziało się, że niektóre kolidować będą z innymi ustawami.
Jakie zmiany trzeba wprowadzić, by lepiej przeciwdziałać kryzysowym sytuacjom?
Tomasz Rosset: Naszym zdaniem najważniejsze jest utworzenie funduszu ochronnego dla klientów. Już dwa lata temu postulowaliśmy taki pomysł. Bez rezultatu. Z takiego funduszu będzie miał możliwość skorzystać każdy, kto wykupi w biurze podróży wycieczkę lub imprezę turystyczną. Nie mogłyby z niego skorzystać osoby, które nabywają osobno bilet, hotel czyli korzystają z niepołączonych ze sobą ofert. Składki pobierane na taki fundusz byłyby niskie, a mogą pomóc wielu poszkodowanym osobom.
Dlaczego dwa lata temu nie udało się zrealizować tego pomysłu?
TR: To leży w gestii rządzących. My możemy pomagać, doradzać jako eksperci, ale prawa nie tworzymy. Dodatkowo branża nie widziała wtedy takiej konieczności.
Podwyższenie stawek minimalnej gwarancji proponowane przez Ministerstwo Sportu i Turystyki to zły pomysł?
TR: Oczywiście. To może zrujnować wiele biur. Żeby jakoś zrekompensować straty, będą podnosić ceny swoich usług. To tak jakby łatać dziurę budżetową podwyższeniem podatków z 15 proc. na 30 proc. Oprócz niezadowolonych podróżujących spotykalibyśmy się z różnymi próbami "obejścia" tego wzrostu składek. Zwłaszcza, że już teraz te składki nie są niskie. Dodatkowo trzeba pamiętać, że często można zmniejszyć koszt sprowadzenia kogoś do kraju. Jeśli ta osoba ma już opłacony przelot powrotny, ale hotelarze dwa dni wcześniej wystawili ją za drzwi, bo biuro nie zapłaciło, to lepiej dopłacić za te dwie doby niż wysyłać po poszkodowanego turystę samolot.
Ile poszkodowany podróżny musi czekać, by jego roszczenie zostało rozpatrzone?
TR: Musi czekać rok. Wtedy dopiero rozpocznie się postępowanie. Chcemy, by ten czas został skrócony. Przecież turyści, którzy przeżyli tak niemiłe doświadczenie jak upadek swojego biura podróży, nie czekają rok na to, by złożyć wniosek. Już w pierwszych dniach obserwujemy lawinę zażaleń. Dla przykładu biuro Sky Club ma fundusz gwarancyjny w wysokości około 25 milionów złotych. To jeden z większych w Polsce. Te pieniądze ciągle są, ale nie można ich użyć, bo musi upłynąć rok, zanim rozpocznie się postępowanie.
Ten okres nie jest potrzebny, by oszacować straty?
TR: Nie. Ilość poszkodowanych znana jest bardzo szybko. Wiadomo, kto zapłacił, kto poleciał, a kto nie ma jak wrócić.
Skąd ta plaga upadających biur? Trudny sezon?
TR: Nie. Sky Club upadło, nie do końca wiadomo dlaczego. Marszałek Adam Struzik złożył do prokuratury wniosek o możliwości popełnienia przez nich przestępstwa. Śledztwo pokaże, co było przyczyną upadku biura. Kolejny bankrut - Albo Tour było po prostu nieuczciwe. Właściciel lub właściciele uciekli z pieniędzmi. Trzecie biuro, które niedawno upadło - Africano Travel miało po prostu pecha. Wykupywało miejsca na loty czarterowe od Alba Tour. Ci nieuczciwi pociągnęli za sobą tych uczciwych.