W prywatnych rozmowach o Amerykanach czy Brytyjczykach, wymieniamy się czasem żartami o ich narodowej nadwadze. Co jednak robimy, by za kilka lat z nas się nie śmiano?
W trakcie popołudniowych Faktów, TVN 24 wyemitował materiał o opadach w Wielkiej Brytanii. Są największe od wielu lat. Pod koniec programu padła informacja, że na Wyspach czipsy mogą podrożeć ze względu na straty w uprawach ziemniaków. Po materiale prezenterka pogody Omenaa Mensah pozwoliła sobie na żart, mówiąc, że mniej czipsów nie zaszkodzi Brytyjkom.
Pomijamy fakt, czy była fotomodelka ma prawo mówić takie rzeczy na antenie stacji informacyjnej. Czy jednak żarty o grubych Amerykanach czy Brytyjczykach nie obrócą się przeciwko nam? Czy dogonimy zachodnie społeczeństwa, a taki poziom otyłości jest nieunikniony?
Jak pisze w "The Telegraph" Jenny McCartney, również w Wielkiej Brytanii śmiano się kiedyś z obywateli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Dziś sami mają poważny problem. Prawie jedna czwarta obywateli Wysp jest otyłych. Przodują tam byłe rejony górnicze, gdzie zmienił się rynek pracy, ale wysokokaloryczne przyzwyczajenia żywieniowe już nie. Ale w innych rejonach kraju nie jest dużo lepiej.
Polacy są ogólnie chudsi, ale wszystko wskazuje na to, że kolejne pokolenia nie unikną plagi otyłości. Według wyników projektu OLAF (który ma opracować normy ciśnienia tętniczego dzieci i młodzieży) przez dwa lata zbadano potężną grupę 17 573 dzieci i młodzieży w wieku od 7 do 18 roku życia. Okazało się, że 18,7 i 14,1 procent (odpowiednio chłopców i dziewcząt) według indeksu BMI jest otyłych. "Doganiamy Niemcy i Stany Zjednoczone" mówiła minister zdrowia Ewa Kopacz.
Tutaj właśnie powinniśmy włożyć najwięcej sił i środków – wiadomo, łatwiej przyzwyczajać młodych, niż oduczyć starszych. Dlatego problemem otyłości zajmują się różne szczeble państwa, od samorządów, po ministerstwa.
Sprawdziliśmy w ministerstwach, jak walczą z otyłością. Z jednej strony trzeba edukować, a także promować zdrową żywność, z drugiej – namawiać do ruchu. Najbardziej aktywne są zarówno Ministerstwo Sportu i Turystyki, oraz Ministerstwo Zdrowia, które prowadzą różnorakie programy walki z otyłością. Ale nawet Ministerstwo Edukacji Narodowej, choć nie jest to jego ustawowe zadanie, ma swoje programy profilaktyczne.
Szczególnie ministerstwo zdrowia chwali się sporym zaangażowaniem w problem – m.in. stosując profilaktyczną opiekę zdrowotną, przeprowadzając konkursy w szkołach, szkoląc dyrektorów etc. Kierują także współpracą międzyresortową w tej kwestii. Niektóre działania jednak tylko nas rozśmieszyły – bo jak inaczej zareagować czytając o "ulotce dla dzieci i młodzieży promującej obniżenie spożycia soli"… Nie jest to nowoczesne podejście do edukacji prozdrowotnej.
Jedynie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi poważnie rozczarowało nas, gdy na pytanie o walkę z otyłością, skierowało nas na akcję "Poznaj Dobrą Żywność". Choć pozytywna, bo promuje wysokiej jakości produkty żywnościowe, to obok owoców i warzyw, zachwala także mniej zdrowe – wyroby cukiernicze, czy tłuszcze spożywcze, a nawet napoje alkoholowe. Ale już z kolei Agencja Rynku Rolnego znana jest np. z programu "Owoce w szkole", który promował wśród dzieci zdrowe przekąski.
Czy to wszystko wystarczy? Czy może powinniśmy włożyć więcej pieniędzy w walkę z otyłością? A wbrew pozorom to pieniądze włożone na lokatę. Skutki otyłości kosztują bowiem niebotyczne pieniądze – w Wielkiej Brytanii szacuje się, że w 2015 roku zapłacą aż 6,3 miliarda funtów na leczenie otyłości i chorób nią powodowanych.