Pamiętacie jeszcze taką partię jak SLD? Po dwuletnim wygnaniu Sojusz coś tam próbuje działać. Postawili na pracę u podstaw i powoli widać tego efekty. Co jakiś czas w sondażach wyskakują nad progiem wyborczym i wiele wskazuje, że mogą powrócić do Sejmu. Zbawieniem dla zirytowanych Polaków na pewno nie będą, ale zawsze to jakaś alternatywa. Jedną z osób, która robi setki kilometrów w terenie jest Marcin Kulasek, sekretarz generalny SLD. Porozmawialiśmy o tym, co tam na lewicy piszczy.
Tak. W związku z tym, że nie jesteśmy w parlamencie, zmieniło się nasze podejście do działania. Pierwszy raz musieliśmy zamienić stolik sejmowy na pracę u podstaw. Dzisiaj informujemy o tym, co robimy, nie tylko w radiu i telewizji, ale przede wszystkim w gminach i powiatach, gdzie spotykamy się z naszymi członkami i sympatykami. Dzięki pomocy naszych samorządowców pokazujemy, jaki SLD ma program i co robi dla lokalnych społeczności.
Po zimnym prysznicu, który nas spotkał w 2015 r., zauważyliśmy, że jest to równie dobry sposób, jak obecność na pierwszych stronach gazet, a nawet lepszy. Dlatego postanowiliśmy pierwszy raz w historii partii odwiedzić wszystkie powiaty w Polsce i zaprosić naszych członków oraz każdego mieszkańca do rozmowy o Polsce, o lewicy, o SLD. Razem z przewodniczącym SLD, Włodzimierzem Czarzastym, odwiedzamy nawet najmniejsze miejscowości, niezależnie od tego, czy SLD ma tam 20, 50 czy 300 członków. W każdym powiecie walczymy o każdy głos. Taka taktyka przynosi rezultaty: nasze spotkania są otwarte i zawsze, oprócz członków partii, biorą w nich udział wyborcy, którzy nas popierają, albo dopiero rozważają oddanie na nas swojego głosu. Ostatnie sondaże pokazują, że chyba udaje nam się ich przekonać.
A policzyliście już swoich członków?
Tak, SLD ma 23 tysiące członków w kraju, którzy płacą regularnie składki. W zeszłym roku PKW poinformowała, że SLD właśnie z tych składek zebrało drugą sumę po PiS. Pokazuje to siłę naszej formacji. Za nami była partia Razem, potem PO i PSL. Pomimo tego że partia wypadła z parlamentu, działa nadal, a ostatnie sondaże dają nam miejsce na podium i to z wynikiem powyżej 10 proc.
Wspomniał pan o tej pracy u podstaw. To ile podróży „regionalnych” odbył pan przez ten czas od 2016 roku?
Każdą podróż oznaczmy czerwoną pinezką na wielkiej mapie, którą mamy w warszawskiej siedzibie partii. Ostatnio nawet zastanawialiśmy się, czy jej nie wymienić, bo od nadmiaru czerwonych kropek robi się trochę nieczytelna. Pierwszą pinezkę wbiliśmy we wrześniu 2016 r. Dzisiaj – po przejechaniu 160 tysięcy kilometrów – jest ich 154, a będzie jeszcze więcej.
Czyli można pana nazwać takim pracusiem Sojuszu?
(śmiech) No bardzo mi miło to słyszeć, ale to nie tylko mnie, ale przede wszystkim szefa (Włodzimierza Czarzastego – przyp. red.). Sekretarz generalny musi być cały czas w kontakcie ze strukturami, dbać o nie i odwiedzać. Śmieję się, bo funkcję sekretarza generalnego można, stosując nomenklaturę korporacji, przyrównać do dyrektora administracyjnego, i tak się czasami czuję. Ale trzeba tu pochwalić szefa, bo żaden poprzednik Włodzimierza Czarzastego takiego tournée po Polsce nie odbył. Wspólnie wykonujemy ciężką pracę. Nie jest to jednak praca syzyfowa, bo przynosi rzeczywiste efekty. Pokazują to sondaże.
To one pokazują, że się opłaca?
Tak, ta praca u podstaw się opłaca. Nota bene śmiejemy się, że to, co my już robimy od półtora roku, PiS zaczyna teraz. Partia Kaczyńskiego obudziła się przed kampanią samorządową, bo kolega prezes wydał polecenie swoim funkcjonariuszom partyjnym dopiero na ostatniej konwencji. Ale myślę, że nie tylko to wpłynęło na dobre wyniki w badaniach opinii publicznej. SLD od pewnego czasu trzyma stabilną linię programową. Jesteśmy konsekwentni w ocenie polityki Prawa i Sprawiedliwości, nie zmieniamy też naszych poglądów w najważniejszych sprawach. Dzisiaj opozycja parlamentarna nie spełnia swojej roli. Dlatego SLD czuje się w obowiązku ją podjąć. Stajemy w obronie obywateli i ich konstytucyjnych praw. Walczymy o prawa kobiet, które dzisiaj są zagrożone.
Uczestniczyliśmy dwa razy w zbiórkach podpisów w akcjach „Ratujmy Kobiety”. Braliśmy udział w „czarnych marszach”. Nie zawiedliśmy kobiet, jak Platforma Obywatelska i Nowoczesna, które nie zagłosowały za skierowaniem projektu „Ratujmy Kobiety” do prac w komisji. Projekt został wrzucony do niszczarki, a wraz z nim setki tysięcy podpisów osób, które uważały, że ustawa aborcyjna powinna być zliberalizowana.
Ponadto jako jedyna partia w Polsce stanęliśmy w obronie służb mundurowych, bo uważamy, że prawa nabyte nie powinny być łamane. Że ludzie, którzy byli aktywni zawodowo i społecznie przed 1990 r., nie mogą być wykluczeni, traktowani jako gorszy sort. Obrona praw kobiet czy fundamentów państwa prawnego, do których należy ochrona praw nabytych, nie pojawiły się jednak w programie SLD wczoraj. Wszystko to, co robimy dziś, to po prostu realizacja naszego programu, z którym występujemy od lat, naszej niezmiennej tożsamości.
Głosicie też dość odważne hasła w dobie nagonki na czasy PRL-u…
To prawda, SLD od pewnego czasu dużą wagę przywiązuje do polityki historycznej. W tym roku przypada 100-lecie niepodległości Polski. PiS próbuje przejąć to święto jako święto prawicy. My natomiast odważnie mówimy, że nie ma 100-lecia niepodległości Polski bez 45-lecia PRL.
No ale PRL też nie do końca był chlubnym okresem w historii Polski.
Ale który nie był? Zawsze można znaleźć czarne karty historii. Zdajemy sobie sprawę, że PRL to nie było państwo naszych marzeń. Miało ono jednak wielkie sukcesy: zlikwidowano analfabetyzm, wprowadzono powszechną i darmową edukację, bezpłatną służbę zdrowia. Powstały liczne zakłady i szkoły. Szkoły, które kształciły też tych, którzy teraz te czasy krytykują. A przypomnę tylko, że wielu z nich zdobyło w tych czasach wykształcenie, niektórzy z nich nawet tytuły naukowe, specjalizacje. Doskonale pamiętamy o ciemnych kartach PRL-u. Nie pozwolimy jednak wymazać tego okresu z naszej historii.
Wracając jeszcze do sondaży. Eksperci są zdania, że te wzrosty popularności SLD nie będą miały przełożenia teraz, na wybory samorządowe, a raczej na wybory do parlamentu w 2019 roku. Nie boicie się, że mówiąc kolokwialnie "nie dowieziecie"?
Nie zgadzam się z tym. Mam bezpośredni kontakt z ludźmi z całej Polski, z małych miejscowości, miasteczek i oni widzą, że to co się dzieje, jest spowodowane brakiem lewicy w parlamencie, ale również jej odpowiedniej reprezentacji w samorządach. Niestety w 2014 roku – przez nieszczęsną książeczkę i olbrzymią liczbę nieważnych głosów – zdobyliśmy mniej mandatów niż liczyliśmy. Możemy się jednak nadal pochwalić drugą – po Platformie Obywatelskiej – liczbą prezydentów i wiceprezydentów miast. Śmiało mogę powiedzieć, że to sukces.
I ludzie zwracają na to uwagę?
Powiem więcej, mówią, że gdyby SLD było w parlamencie, gdyby nie zabrakło tych dziesiętnych procenta, to PiS by nie rządził. I gdziekolwiek jesteśmy, to prędzej czy później ta informacja i ten zarzut pada, że przez nas, że nie weszliśmy do parlamentu, PiS samodzielnie rządzi i niszczy Polskę.
Ale to chyba pretensja nie do was a do wyborców.
(Śmiech) Tak też się bronimy. Wyborcy zwracają nam jednak na spotkaniach uwagę na błędy, za które odpowiedzialność można przypisać tylko SLD. Źle wybraliśmy kandydatkę na prezydenta RP. Wstydzimy się tego dzisiaj i na każdym spotkaniu za to przepraszamy. Jest to dla nas nauka na przyszłość. Błędem był start w 2015 r. w formule, która narzuciła podwyższony, 8 procentowy próg wyborczy. To że poszliśmy w koalicji nie było błędem, ale ustalenie tego progu już tak. W ten sposób zabrakło 60 tysięcy głosów, żeby SLD znalazł się w Sejmie. Teraz pracujemy na to, by taka sytuacja się już więcej nie powtórzyła.
A propos tej reprezentacji. SLD zapowiedział, że w przyszłych wyborach nie wystartuje do sejmików w koalicji z PO i N. Czy to nie utrudni wam, w niektórych miejscach, współpracy?
Decyzją Rady Krajowej SLD do sejmików idziemy pod szyldem SLD Lewica Razem. Natomiast w powiatach i gminach nasze organizacje mają swobodę w wyborze formuły startu. W gminach, w powiatach, wspólnie z lokalnymi stowarzyszeniami i fundacjami, robimy wszystko dla dobra lokalnych społeczności. Uważamy, że złotówkę znalezioną na chodniku w Olsztynie, lepiej widzi mieszkaniec tego miasta niż mieszkaniec Warszawy. Dlatego lokalne struktury muszą same podejmować decyzje, z kim pójdą do wyborów.
Czyli PRL nie jest już dla was tematem tabu?
Tak, to prawda.
Czy w myśl tej zmiany współprzewodniczył pan ostatnio delegacji 40 osób pokrzywdzonych ustawą deubekizacyjną, do Brukseli?
Sojusz Lewicy Demokratycznej stoi zawsze po stronie ludzi. Trzech naszych europosłów, którzy należą do frakcji Socjalistów i Demokratów, zaprosiło do Brukseli 40 przedstawicieli pokrzywdzonych przez ustawę represyjną. SLD zebrało wcześniej ponad 200 tysięcy podpisów pod inicjatywą ustawodawczą, która miała przywrócić prawa byłych funkcjonariuszy i ich rodzin. Wizyta w PE była pokłosiem tych działań.
Przypomnę, że z powodu wprowadzenia tej ustawy już 37 osób straciło życie: zawały, wylewy, samobójstwa to smutny rezultat represji, które przewiduje ta ustawa. Łamie ona prawa nabyte, sprawia, że porozumienie między państwem a obywatelem, traci rację bytu. Została tu wprowadzona odpowiedzialność zbiorowa, która ostatni raz w historii miała miejsce w III Rzeszy podczas II wojny światowej. To kuriozum na światową skalę!
A wracając do wysłuchania…
Pierwszy raz w historii nie odbyło się ono na posiedzeniu komisji, tylko podczas obrad Parlamentu Europejskiego. Na wysłuchaniu obecni byli parlamentarzyści z różnych krajów i ugrupowań, z wyjątkiem europosłów z PiS. Ludzie pokrzywdzeni tą ustawą mieli szansę przedstawić wszystkim posłom swoje racje. Pokazali, że tą ustawą pokrzywdzeni zostali nie tylko byli funkcjonariusze, ale także wdowy i sieroty, które pozbawiono należnych im rent.
Jeśli dojdziecie do władzy, zrobicie coś z nią?
Z przewodniczącym wszędzie głosimy takie stanowisko, że kiedy SLD wróci do Sejmu, a wróci na pewno, i będzie miało wpływ na władzę, to pierwszą ustawą, jaką się zajmiemy, będzie ta ustawa. Nie podpiszemy żadnego układu koalicyjnego, gdybyśmy mieli brać odpowiedzialność za nasz kraj – rządzili, czy współrządzili, jeżeli ta ustawa nie będzie cofnięta, ponieważ jest ona represyjna i łamiąca prawo. Ona tak naprawdę kwalifikuje się do tego, żeby osoby, które ją wymyśliły, postawić przed Trybunałem Stanu.
A co SLD zrobi z in-vitro i aborcją?
Niepłodność jest chorobą, a in vitro – jedną z metod jej leczenia. Konstytucja gwarantuje każdemu prawo do ochrony zdrowia, które obejmuje prawo do leczenia wszystkimi dostępnymi i skutecznymi metodami. Dlatego in vitro powinno być dostępne dla każdej kobiety, która spełnia medyczne kryteria do zastosowania tej procedury. Nie jest to kwestia światopoglądu czy wiary, tylko wiedzy medycznej. In vitro daje ludziom, którzy chcą mieć dzieci, szansę na ich posiadanie. Państwo musi ich w tym wspierać.
Jeśli chodzi o aborcję, to jako socjaldemokrata uważam, że kobieta musi mieć prawo do decydowania o swoim ciele. Dlatego aborcja farmakologiczna powinna być dostępna do 12. tygodnia ciąży. Oburza mnie, gdy rządzący mówią, że matka powinna urodzić dziecko nawet, jeżeli wiadomo, że zaraz po urodzeniu ono umrze. To powrót do średniowiecza. W Europie państwa, które miały bardziej restrykcyjne od Polski regulacje dotyczące aborcji, zaczynają je liberalizować. U nas niestety dzieje się odwrotnie. Rządzący chcą na siłę decydować za kobiety. Na to nie ma zgody.
Stwierdził pan w innym wywiadzie, że musi bronić prawa w Polsce. Polska nie jest
państwem prawa?
Niestety nie. PiS od swojego wyborczego zwycięstwa stale łamie prawo, nie respektuje wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Reforma sądów, która miała usprawnić ich pracę, sprowadziła się do wymiany prezesów i wiceprezesów. Rządy PiS są prostym zaprzeczeniem rządów prawa. Wierzę, że przyjdzie czas, gdy politycy tej partii odpowiedzą za łamanie Konstytucji.
Ale musi Pan przyznać, że na ostatniej konwencji PiS znów poszedł na ostro.
Jakbym oceniał to wszystko, co zaproponował na konwencji PiS z perspektywy obywatela, to bym bardzo się ucieszył, bo te obietnice, gdyby zostały zrealizowane, byłyby bardzo korzystne dla każdego. W ten sposób PiS rozpoczął kampanię przed tegorocznymi wyborami samorządowymi. Część z tych obietnic nigdy nie zostanie spełniona i jest oszustwem. Np. obniżka CIT dla małych i średnich przedsiębiorstw. Wiemy, że 90 proc. z nich nie płaci CIT-u, tylko PIT. Wprowadzenie 300 zł na wyprawkę dla każdego dziecka, a jednocześnie wycofanie się z bezpłatnych podręczników, których wartość wynosi od 400 do 450 zł, oznacza, że obywatel traci 150 zł.
100 tys. mieszkań w ciągu roku z Mieszkania Plus? Eksperci mówią, że Polska nie ma ani pieniędzy, ani siły roboczej, żeby zrealizować ten pomysł. Darmowe leki dla kobiet w ciąży – pytanie, jakie leki, skoro kobiety w ciąży unikają leków? A gdzie są darmowe leki dla seniorów? Też tego nie wprowadzono. To są bajki 1000 i jednej nocy. W ten sposób PiS chce swoje błędy i wpadki, których w ostatnim czasie nie brakowało. Wystarczy przypomnieć aferę nagrodową: PiS mówiło, że będzie rządzić oszczędnie, a na pewno oszczędniej od poprzedników. Okazało się, że to kłamstwo. PiS postanowił zamaskować je konwencją i obietnicami bez pokrycia.