"Avengers: Wojna bez granic" to najnowsza ekranizacja komiksów Marvela. Superbohaterowie muszą stanąć razem do walki przeciwko Thanosowi
"Avengers: Wojna bez granic" to najnowsza ekranizacja komiksów Marvela. Superbohaterowie muszą stanąć razem do walki przeciwko Thanosowi Kadr z filmu
Reklama.
Filmy tandemu Marvel-Disney w dziedzinie blockbusterów ustawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Trudno będzie kolejnym twórcom ją przeskoczyć i nakręcić coś bardziej epickiego (to słowo akurat w tym przypadku jak najbardziej pasuje) niż ich najnowsza produkcja. Przez dekadę superbohaterskie filmy dojrzewały, bawiły się konwencją oraz łamały scenariuszowe schematy. "Spider-Man: Homecoming" udowodnił, że można pokazać genezę bohatera, bez powielania kalki. Z kolei "Czarna Pantera" przemycała nieco głębszą treść. Niestety "Avengers: Wojna bez granic" choć nie jest zły, to stanowi swego rodzaju regres.
logo
Wszyscy aktorzy wcielający się w superbohaterów Marvela na jednym zdjęciu Fot. mat. pras.
Superbohaterów jak mrówków
Disney i Marvel w tańcu się nie rozdrabniają i od razu wrzucają nas w sam środek akcji - wszak mieliśmy 10 lat na przygotowania się do wielkiej wojny. Od samego początku robi się emocjonująco i groźnie - już w pierwszej sceny główny arcywróg Thanos atakuje statek Thora i Lokiego. Potem szybko skaczemy między kolejnymi lokacjami - Ziemią, statkiem "Strażników Galaktyki", Wakandą czy Tytanem.
logo
Kadr z filmu
Wątków wystarczyłoby na serial, a każda z postaci musi się pokazać, co przywodzi na myśl najgorsze praktyki rodem z "Legionu Samobójców". Tu też na żadnym bohaterze nie skupiamy się dłużej niż 5 minut, bo nie ma to czasu. Niemal ciągła walka i demolka potrafi momentami zmęczyć wytrwałego fana napakowanego energetykiem. Wiemy, że gra toczy się o przyszłość Wszechświata, a mamy tylko 2,5 godziny, przez to nowe "Avengers" często przypomina zwiastun filmu, a nie film sam w sobie. Jak "Transformersy".
logo
Kadr z filmu
Wbrew pozorom na ekranie nie panuje totalny chaos. Pomimo mnogości bohaterów i historii wszystko jest poukładane i łączy się ze sobą. To zasługa wieloletniego doświadczenia, które nabrał zarówno Disney, jak i reżyserzy - bracia Russo (nakręcili też m. in. "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów", w którym również nie można było narzekać na niedosyt postaci w obcisłych wdziankach). Również i my, widzowie, którzy przyzwyczailiśmy się do oglądania takich spektakularnych widowisk, możemy to teraz ogarnąć. Podejrzewam, że nasze mózgi musiały w jakiś sposób wyewoluować (zmutowały?), dlatego zawiodłem się, że formuła filmu swym szalonym tempem cofa nas o kilka lat.
logo
Kadr z filmu
Thanos niczym Darth Vader
Fabuła nie należy do najbardziej odkrywczych. W ogóle nie jest niczym nowym - to tradycyjna walka dobra ze złem, gdzie bohaterowie muszę zewrzeć szyki, odrzucić wewnętrzne konflikty, by pokonać ostatecznego bossa. Na szczęście Thanos nie jest bezdusznym, złym, tyranem, które chce podbić wszystko i wszystkich... i co dalej? Ma racjonalne powody i choć nie jest pozytywnym anty-bohaterem jak "bóg podstępu" Loki, to potrafimy zrozumieć, dlaczego chce wyrżnąć pół Wszechświata.
logo
Kadr z filmu
Kontrapunktem do akcji są nieodłączne gagi oraz humorystyczne dialogi. I tym razem są naprawdę zabawne - "pojedynek" między Thorem a Star-Lordem o to, kto jest bardziej męski, rozbawi nawet najbardziej zgorzkniałą osobę, której żarty w zeszłorocznym "Thor: Ragnarok" wydawały się zbyt suche. Zgodnie z zasadami dynamiki Newtona są i momenty dramatyczne, przez które wrażliwe osoby mogą się rozkleić. Zwłaszcza finał filmu szokuje, a na scenę po napisach końcowych czekamy z opadniętą szczęką i myślą "co się właśnie odmarvelowało?".
logo
Kadr z filmu
"Avengers: Wojna bez granic" jest przyzwoitym filmem, ale nie najlepszym z uniwersum Marvela. Tytułowa batalia z ukochanymi postaciami daje dużo frajdy, a efekty i dźwięk sprawiają, że niektóre ekranowe ciosy czujemy w kościach. Uniwersalnego przesłania w stylu "z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność" tutaj nie uświadczymy, bo nowa produkcja Disneya skupia się przede wszystkim na efektownych starciach potęg w różnych częściach kosmosu.
To jednak nie koniec spotkań z naszymi superznajomymi. Nikt nie zabija kury znoszącej złote jaja (produkcje studia zarobiły przeszło 13,5 miliarda), w planach są kolejne komiksowe filmy (sequele "Ant-Mana" i "Deadpoola tuż tuż), a "Avengers: Wojna bez granic" to wcale nie zwieńczenie sagi, lecz bardziej pierwsza część, której sequel zobaczymy mniej więcej za rok.