abbeyhouse.pl

Dom aukcyjny Abbey House swoją działalność pod hasłem “alternatywnych form lokowania kapitału”, “Art Bankingu” czy “Wealth Managementu”* prowadzi z sukcesem – mierzonym wzrostem wartości ich giełdowych akcji, bo spółka notowana jest na NewConnect – już od dłuższego czas. Uwagę opinii publicznej zwróciła nań Anna Legierska z Tok FM, która przywołała przypadek sprzedaży dzieła nieznanej nikomu Agaty Kleczkowskiej za 160 tys. zł w opublikowanym dzisiaj tekście zbierającym efekty jej dziennikarskiego śledztwa. W środowisku o praktykach Abbey House mówiło się – niezbyt pochlebnie – już od pewnego czasu. Czy ten dom aukcyjny faktycznie działa na rzecz kolekcjonera? Nie wydaje mi się.

REKLAMA
Mój sprzeciw jako osoby traktującej sztukę jako niezbywalne społeczne dobro budzi już sam zamysł, by z zakupu dzieł uczynić model biznesowy. Mam jednak świadomość, że artysta z czegoś żyć musi, a instytucje państwowe stać w bardzo ograniczonym stopniu na utrzymanie przy życiu twórców kultury. Ile wydaje na zakupy najprężniej działająca polska instytucja artystyczna, tworząca na bieżąco własną kolekcję, czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej, przeczytamy w jej “Raporcie z pierwszych lat działalności” oraz tu. Porównując ceny, być może preferencyjne, które Muzeum (a właściwie głównie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego) wysupłało na tak kluczowe dzieła polskiej sztuki, jak archiwum duetu KwieKulik (300 tys. zł), dwie części tryptyku filmowego Yael Bartany, które reprezentowały Polskę na tegorocznym Biennale w Wenecji (“Mur i wieża” – 64 tys. zł, “Mary koszmary” – 76 875 zł) czy “Lego. Obóz koncentracyjny” Zbigniewa Libery (245 025 zł), widzimy, jak koszmarnie wywindowane są ceny proponowane przez Abbey House.
Wracając jednak do wewnętrznych oporów – przemawia przeze mnie swego rodzaju myślenie elitystyczne, w myśl którego kolekcjonowaniem sztuki powinni zająć się ci, którzy będą potrafili docenić to, co wisi na ich ścianie, a lepiej jeszcze – będą chcieli wypożyczać kolekcję instytucjom powołanym do jej prezentowania. Ci z pewnością nie skorzystają jednak z usług Abbey House. Rzeczywistość oczywiście jest inna i żadne myślenie życzeniowe czy klasizm, z którego nie bez wstydu zdaję tutaj sprawę, nie powstrzymają zjawiska inwestowania w sztukę osób niekoniecznie szczerze ją kochających, za to trzymających ją potem w sejfie w charakterze lokaty kapitału. Niech będzie więc. Im właśnie przyda się doradztwo Abbey House i innych domów aukcyjnych nastawionych na “Zarządzanie luksusem”.
Gorzej, jeśli takie praktyki miałyby zaszkodzić tym niekoniecznie obytym inwestorom, którym wydawać się może, że kupują dzieło genialne, skoro płacą za nie czterdziestokrotność średniej krajowej. Mniej empatyczni powiedzą – niech płacą, skoro naiwni. Grunt jednak w tym, że podskórne wrażenie, że cała ta sprawa śmierdzi, a Abbey House w ogóle porusza się w szarej strefie nieudowadnialnych nieścisłości i niedomówień, których wierzchołek opisała Anna Legierska, pozostaje. Jak bowiem dowieść firmie, że zatrudniła internautów (albo własnych pracowników) do sprokurowania takich oto wpisów: “Polecam dom aukcyjny Abbey House, moja mama ostatnio kupowała tam obraz a jest bardzo ostrożna i zawsze wszystko sprawdza dwa razy, więc skoro ich wybrała to znaczy, ze są godni zaufania” czy też “Długo szukałam i w końcu znalazłam Dom Aukcyjny , który cieszy się dobrą renomą,tak zarekomendowali mi Abbey house moi znajomi, którzy już dokonali tam wielu transakcji,są bardzo zadowoleni z fachowej i bespiecznej obsługi jak również z cennych zakupów jakie tam dokonali , wierzę im na słowo ,gdyż współpracują tylko z najlepszymi, w przyszłym tygodniu i ja wybieram się poczynić jakiś zakup, myślę o niezadrogim na początek obrazie , mam zamiar trochę w dzieła sztuki tam zainwestować , to postanowione , gdyż można na tym podobno nieźle zarobić” (pisownia oryginalna) pod hasłem “Chcę kupić obraz” w serwisie Groszki.pl (sic!)?!
Nie można. Podobnie jak przekonać opornych, że to nie jest – wbrew twierdzeniom niegramatycznych wpisów PR-owych – bezpieczne miejsce do zakupu sztuki. Gdyby było, Abbey House nie musiałoby uciekać się do takich praktyk. Nie kupowałoby również magazynu “Art&Business”, by wpływać na promocję własnych artystów (w zakładce Sztuka-Artyści magazyn “Art&Business” regularnie prezentuje sylwetki malarzy zatrudnionych przez Abbey House, np. 29 grudnia 2011 zamieszcza na stronie notkę o pejzażach Jakuba Słomkowskiego, artysty reprezentowanego przez Abbey House, 9 grudnia o Róży Kordos, a 4 grudnia – o Annie Szprynger, również artystkach DAAH). I nie pytałoby potencjalnego pracownika miesięcznika, jak wysoko wycenia szansę “załatwienia” sesji artystom Abbey House w zaprzyjaźnionych z dziennikarzem magazynach.Tym dziennikarzem byłam ja, która przez chwilę rozważałam zajęcie się rebrandingiem “Art&Business”. Nie doszło jednak do tego, bo dość rozsądne pieniądze przewidziane przeze mnie i moją biznesową partnerkę na nowy format magazynu okazały się dla firmy za duże. Nam natomiast wiele innych aspektów funkcjonowania firmy i zatrudniającego w miesięczniku Abbey House wydało się dziwacznych...
*Wszystkie cytaty pochodzą z oficjalnych tekstów prasowych Abbey House.