Polska może stracić o wiele więcej pieniędzy w nowym budżecie UE niż zapowiadała Komisja Europejska. W latach 2021-27 mamy otrzymać 64,4 miliarda euro. Warto zauważyć, że obecnej perspektywie mieliśmy do wykorzystania 83,9 mld euro. Tracimy więc niemal jedną czwartą środków: 23,3 proc. Zyskać finansowo mają za to takie kraje jak Bułgaria, Rumunia i Grecja. Powodem cięć wcale nie są wyłącznie Brexit i nowe priorytety wspólnoty. Winy należy szukać także po stronie rządu PiS, który zawalił przygotowania do negocjacji budżetowych z UE.
Faktyczne negocjacje budżetowe dopiero się zaczynają, ale rząd PiS ma tutaj bardzo słabe karty. Przede wszystkim nie mamy silnych sojuszników, na których moglibyśmy liczyć.
– Dysponujemy już generalnymi przymiarkami do całego budżetu UE na lata 2021-27. To nie są dla nas dobre informacje. Następuje zmiana podejścia do polityki spójności. Komisarz Günther Oettinger w trakcie wtorkowej debaty wyraźnie powiedział, że państwa członkowskie takie jak Polska dokonały postępu jeśli chodzi o rozwój, więc teraz inne kraje wymagają większej pomocy i trzeba zmienić kierunek strumienia, którym płyną pieniędze – mówi w rozmowie z naTemat europoseł PO Jan Olbrycht, jeden z tzw. sprawozdawców do spraw budżetu w Parlamencie Europejskim.
– To nie jest tak, że zostaliśmy ukarani. Ale sytuacja w Polsce dała pretekst do tego, żeby ci którzy chcieli zmieniać politykę UE ją zmieniali – podkreśla.
Olbrycht widzi w wystąpieniach przedstawicieli polskich władz chaos i kierowanie się zasadą, że "jakoś to będzie". – Jako posłowie opozycji nie wiemy jak polski rząd prowadzi negocjacje budżetowe, ale obserwujemy co robią koledzy z PiS w Parlamencie Europejskim. A w sprawach budżetowych są nieobecni. Mało tego należą do grupy, której przedstawiciel broni cięć budżetowych niezgodnych z polskimi interesami, choć sami europosłowie PiS na szczęście głosują inaczej – zauważa.
– Poza tym, jak słucham wypowiedzi przedstawicieli polskiego rządu w sprawie nowego budżetu UE to się gubię. Jednego dnia "jesteśmy" zadowoleni, a drugiego dnia "wyrażamy" ostry sprzeciw. Myślę, że nie tylko polska opozycja, ale przedstawiciele innych państw UE mogą mieć trudności ze zrozumieniem stanowiska polskich władz – podkreśla europoseł.
Także Konrad Niklewicz z Instytutu Obywatelskiego ocenia, że propozycje budżetowe przedstawione przez Komisję Europejską to bardzo zła wiadomość dla Polski. – Jeżeli Komisja Europejska proponuje dziś tak istotne cięcia w funduszach europejskich dla Polski, to z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że kolejny budżet UE, ten zaakceptowany już przez rządy państw członkowskich, będzie dla Polski znacznie mniej korzystny niż dotychczasowe budżety UE – wskazuje były rzecznik polskiej prezydencji w Radzie UE.
Może być jeszcze gorzej
– Chyba jeszcze nie zdażyło się żeby rządy państw członkowskich zaproponowały większe kwoty wieloletniego budżetu niż to co proponuje KE. Zazwyczaj w przeszłości było na odwrót. Czyli w stosunku do tego co proponowała na początku oficjalnych negocjacji Komisja dokonywane były jeszcze większe cięcia. A więc to cięcie w wysokości 23 proc. może być jeszcze większe. Startowa propozycja, którą kładzie na stole KE to fatalna wiadomość dla Polski – tłumaczy Niklewicz, który brał udział w negocjacjach budżetowych z UE w 2012 roku.
Jego zdaniem, rząd PiS kompletnie zawalił przygotowania do negocjacji budżetowych. – My na pewno wszystkiego nie wiemy, ale utrzymuję intensywne kontakty z przyjaciółmi z Brukseli i wiem, że ze strony polskiej nie ma przygotowań do negocjacji budżetowych. Owszem minister Konrad Szymański jakieś działania podejmuje, spotyka się, rozmawia, ale innej aktywności nie widać. Ani nasz ambasador w Brukseli, ani pozostali polscy dyplomaci nie prowadzą żadnych intensywnych rozmów – podkreśla.
Niklewicz dodaje, że także atmosfera jaką rząd PiS wytworzył wokół Polski w Brukseli jest "dyplomatycznie mówiąc nie najlepsza”. – Rozmowy budżetowe to są klasyczne negocjacje polityczne, w których warto mieć sporo sojuszników, a my ich nie mamy. A to nie rząd PiS straci pieniądze z UE, tylko Polacy, polskie miasta, firmy, rolnicy. Dam przykład: Warszawskie Metro w 60 proc. jest finansowane z budżetu UE. To jest kolosalna inwestycja – przypomina.
Faktem jest, że w kolejnym unijnym budżecie, na lata 2021–2027, będzie wyraźnie mniej pieniędzy na politykę spójności, której Polska była od lat największym beneficjentem. Pieniędzy będzie mniej nie tylko w związku z wyjściem Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty, ale także w związku z założeniem nowych celów finansowych, takich jak niwelowanie bezrobocia młodych, napływ imigrantów, czy polityka obronna.
Na nowej metodologii podziału pieniędzy najbardziej stracą kraje wschodu Europy, a najbardziej zyska południe kontynentu - Włochy oraz Hiszpania oraz takie kraje jak Bułgaria, Rumunia i Grecja.
Wydawało się, że dymisja Beaty Szydło i nominacja Mateusza Morawieckiego na premiera, to był ten ruch obozu PiS, który miał ratować unijne pieniądze dla Polski. Ale przygotowania do negocjacji z Brukselą szwankowały od dawna.
Fiasko negocjacji budżetowych
"Departament ekonomiczny MSZ, a także polskie przedstawicielstwo w Brukseli alarmowały o sprawie już od wiosny 2017 r. Przekaz był następujący: Polska utraciła zdolności koalicyjne w Unii, które są niezbędne w negocjacjach budżetowych. Ale na posiedzeniach rządu tych alarmów nikt nie czytał, tak jak depesz z Izraela – pisała kilka miesięcy temu "Polityka”.
Gdy przyszło otrzeźwienie okazało się, że nasza strona nie ma żadnych planów. - Zrobili wielkie oczy, gdy przypomniałem im, że do poprzednich negocjacji budżetowych rząd Tuska przygotowywał się dwa i pół roku – mówił jeden z rozmówców tygodnika.
Na dodatek polskie przedstawicielstwo przy UE przez wiele miesięcy nie miało nawet szefa. Dopiero pod koniec stycznia br. MSZ poinformowało, że przy UE Polskę będzie reprezentował Andrzej Sadoś, człowiek byłej szefowej MSZ Anny Fotygi i były rzecznik resortu. Został wysłany do UE, choć już na wstępie zarzucano mu brak kompetencji, bo nigdy nie kierował żadną placówką dyplomatyczną.
A negocjacje budżetowe to szkoła realpolitik. O kompromis trudno, bo Unia liczy 27 członków, których interesy są często sprzeczne. A Polska poza Węgrami nie ma praktycznie sojuszników.
– Polscy negocjatorzy negocjują tak, że godzą się na to co usłyszą i co dają. Bo negocjują ci którzy mają wzajemne interesy, a tutaj jest interes dość jednostronny – ucina w rozmowie z naTemat Marek Grela, były ambasador Polski przy Unii Europejskiej.
Teraz negocjacje toczyć się będą zapewne kolejne kilkanaście miesięcy do połowy 2019 roku i zapewne skończą się dla Polski źle. Na domiar złego Komisja Europejska ma uzależnić wypłatę części funduszy od poszanowania zasad praworządności. Ale czy i ile na tym stracimy, będziemy wiedzieć dopiero za kilka lat.