Londyn to ostatnie Igrzyska dla Mateusza Kusznierewicza i Dominika Życkiego. Czołowi polscy żeglarze regatowi powalczą o złoto w klasie Star. Choć akwen jest trudny, a konkurencja ogromna Polacy mają szansę na złoto. Ich pierwszy start już za 8 dni, a Mateusz Kusznierewicz opowiada o dążeniu do perfekcji na wodzie, swojej żeglarskiej drodze oraz co planuje po Igrzyskach w Londynie.
Jak dzisiaj wiało w Weymouth?
Mateusz Kusznierewicz: Warunki pogodowe na akwenie olimpijskim są cały czas wymagające, dla twardzieli. Gdy w niedzielę wieczorem lądowaliśmy na Heathrow było bardzo zimno. Tak jest niestety przez cały czas. Wczoraj przez cały dzień padał deszcz i było 14 stopni Celsjusza. Śmiejemy się tutaj, że to będą igrzyska zimowe. Ale teraz pogoda się poprawia, dziś było już cieplej.
Żeglowaliśmy pięć godzin. Ale teraz, im bliżej startu w regatach olimpijskich, tym mniej czasu będziemy spędzać na wodzie. 2-3 godziny wystarczą. Poza tym rano zawsze robię rozgrzewkę. Po południu wychodzę na godzinkę na rower, żeby rozluźnić mięśnie po treningu na wodzie.
Codziennie o godz. 19 spotyka się cały team i dyskutujemy o tym, co się zdarzyło i co nas czeka. Dużo czasu, około 1-1,5 godziny, spędzamy na analizowaniu nagrań wideo z treningów, rozmowach o teorii, przepisach, o tym, co nas tutaj czeka. Także dodając do tego posiłki i jakieś 8,5 godziny na sen, tego wolnego czasu na odpoczynek i relaks pozostaje bardzo niewiele. Ale cóż, taka robota. Jeszcze dwa tygodnie.
Co teraz ćwiczycie? Na jakich elementach skupiacie się podczas treningów na wodzie?
Ten akwen jest bardzo specyficzny, bo pływa się tutaj przy prądach morskich. Nie ma ich ani na Bałtyku, ani na Morzu Śródziemnym. Przyzwyczajenie się do nich zajmuje naprawdę sporo czasu, dlatego od samego początku staramy się zwracać uwagę na to, jak żeglujemy w tych warunkach.
Na Igrzyskach w Londynie żeglarze będą się ścigać w ośmiu klasach. Największe łodzie biorące udział w olimpijskiej rywalizacji, to klasa Star. Ma prawie 7 metrów długości i ponad 25 metrów kwadratowych ożaglowania, a załoga to dwie osoby. Wcześniej Mateusz Kusznierewicz ścigał się w klasie Finn. To jednoosobowe, szybkie łódki regatowe. Przy nieco ponad 100 kilogramach wagi, mają aż 10 metrów kw. żagla. Na Finna przesiadł się Kusznierewicz z OK Dinghy. Niezwykle szybkiej, ale i bardzo wywrotnej łodzi, która ma 4 m długości i waży zaledwie 72 kg. Ale przygodę z żeglarstwem mistrz olimpijski z Atlanty zaczynał na Optimiście. Niewielkiej łódeczce, którą można spotkać niemal w każdym klubie żeglarskim na świecie.
Poza tym musimy się przystosować do fali, która nigdzie nie jest taka sama. Sprawdzamy też sprzęt. To już taki ostatni test i upewnienie się, że konfiguracja łódki, żagli, masztu jest okej. Chcemy to sprawdzić we wszystkich warunkach pogodowych, dlatego czekamy na ten weekend na który prognozy pogody przewidują słabsze wiatry.
Bardzo dużą uwagę zwracamy na starty, bo ten element naszej sztuki żeglarskiej ciągle musimy dopracować. Już nie jest źle, nawet jestem zadowolony, ale na 100 startów wychodzi nam dobrze 92. Jeszcze te 8 musimy dołożyć, żeby było perfekcyjnie. Wtedy będziemy gotowi.
Ile startów robicie podczas jednego treningu? Liczy pan to w ogóle?
Dzisiaj zrobiliśmy około 20-25 startów. Z tego chyba tylko jeden nam nie wyszedł. Myślę, że jest coraz lepiej.
Ile czasu zajmuje wam dogranie się po dłuższej przerwie we wspólnym żeglowaniu? Na przykład po zimie.
Myślę, że po dłuższej przerwie potrzebujemy około 2-3 tygodnie, żeby wrócić do najwyższego poziomu. Teraz zrobiliśmy sobie dwa tygodnie wolnego od siebie i pierwszego dnia tutaj mieliśmy jeszcze trochę kwadratowe ruchy, musieliśmy wrócić do formy. Ale już następnego dnia wszystko było w porządku, tak jakbym sobie tego życzył.
Zaczynał pan od łodzi jednoosobowych - najpierw OK Dinghy, później Finn. To duża różnica przesiąść się na taką jednostkę, gdzie trzeba zwracać jeszcze uwagę na partnera?
No tak naprawdę, to zacząłem przygodę z żeglarstwem na Optimiście.
Pewnie jak my wszyscy...
No właśnie. Więc najpierw była popularna "szuflada", później większe łódki. A wracając do pytania - jest to pewne wyzwanie, żeby zaadoptować się do wszystkich sytuacji, jakie się zdarzają na łódce. Czy pływa się w dwie osoby czy w dziesięć, to naprawdę spora różnica w stosunku do żeglowania samemu.
Ale przyszło to nam w miarę gładko. Nie mieliśmy z Dominikiem większych problemów, żeby ten temat ogarnąć. Podeszliśmy do problemu systemowo i nie zostawiliśmy nic przypadkowi. Bardzo dużo czasu poświęciliśmy na analizę, na obserwowanie jak to robią inni. Mieliśmy też doskonałego trenera - Andrzeja Zawieję, który wcześniej trenował z Hiszpanami czy Amerykanami. Bardzo nam pomógł, szczególnie na samym początku.
Przeszedł pan w żeglarstwie ciekawą drogę. Zaczynał pan od Optimista, później OK Dinghy, dalej Finn i wreszcie Star. Te przesiadki wynikały z postępującego wieku czy fascynacji kolejnymi klasami łodzi?
Powód jest jeden - bardzo lubię wyzwania. Pewnie gdybym chciał, mógłbym się nadal utrzymywać w pierwszej trójce na świecie w klasie Finn. Ale ja potrzebuje nowych wyzwań, a takim była przesiadka na Stara. To nie przyszło łatwo, ale myślę, że to się udało.
Z drugiej strony, żeglarstwo jest tak fajną dyscypliną, że nie ma właściwie ograniczeń wiekowych, jest dla kobiet i dla mężczyzn, dla dzieci i dla starszych. Jest tak wiele odmian, rodzajów, klas, że każdy znajdzie coś dla siebie. Nie musi być to nawet ta droga, którą ja wybrałem, czyli żeglarstwo sportowe. W karierze żeglarza kolejny krok to zawsze przesiadka z mniejszych łódek na większe. I ja poszedłem tą sprawdzoną drogą.
Większość moich rywali z Finna z Igrzysk w Sydney już rok później pływała na Starze. My zostaliśmy na Finnie jeszcze jedną olimpiadę dłużej i dopiero po Atenach przesiedliśmy się na Stara. Później pewnie przyjdzie czas na jeszcze większe łódki.
Olimpijską przygodę zaczynał pan od Atlanty w 1996 roku. Jak przez te lata zmieniły się igrzyska?
Jeśli chodzi o formułę, to same igrzyska się nie zmieniły. Były jedynie drobne modyfikacje przepisów, wyścigi wyglądają też nieco inaczej. Ale igrzyska to niesamowite wydarzenie, bo każde są inne ze względu na miejsce w którym się odbywają. Miałem szczęście, bo tylko dwie imprezy powtórzyły się na tym samym kontynencie. A tak, poza Atenami i Londynem, byłem w Ameryce Północnej i Australii i wreszcie w dalekiej Azji. Zawsze będę to bardzo miło wspominał.
A jak zmienili się rywale? Teraz jest trudniej zdobyć medal niż kilkanaście lat temu?
Konkurencja zdecydowanie się zaostrzyła. Ludzie dopracowali swoje umiejętności do perfekcji. Są dużo bardziej zaangażowani w sport. Jesteśmy zawodowcami. Jest też dookoła nas więcej trenerów, lekarzy, specjalistów od budowy jachtów, przepisów regatowych, meteorologów itd.
Na łódkach, na których się ścigałem, szczególnie teraz na Starze, wylądowali właściwie sami mistrzowie. Zawodnicy, którzy ścigają się w Pucharze Ameryki, Volvo Ocean Race czy na innych mniejszych i większych łodziach. Tutaj już naprawdę nie ma przypadku. Jak niedawno policzyliśmy to na 16 załóg, które zakwalifikowało się na Igrzyska jest 3 mistrzów olimpijskich i 9 mistrzów świata. Nie wspominając już o tych, którzy na igrzyskach czy mistrzostwach świata albo Europy zdobyli inne medale.
Konkurencja jest niesamowita i nie można liczyć, że ktoś się spali emocjonalnie przed startem. To są ludzie z ogromnym doświadczeniem. Poziom zawodów bardzo się podniósł i mogę śmiało powiedzieć, że to są ludzie, którzy nie mają słabych punktów.
Czy ze światowych akwenów wraca pan czasami nad Zegrze, gdzie zaczynał pan treningi?
Nad Zalewem Zegrzyńskim byłem niedawno. W maju tego roku odbyło się oficjalne otwarcie nowego ośrodka "Klub Mila" w Zegrzynku będącego bazą Akademii Kusznierewicza. Mam do tego miejsca sentyment i ciągnie mnie tam, pomimo, że teraz mieszkam w Gdańsku i dobrze czuję się nad morzem.
Co po Starze? Oglądając Puchar Ameryki widać, że jest tam pokaźne grono mistrzów z różnych klas. Czy za kilka lat Mateusz Kusznierewicz podąży tą drogą?
Niedawno dostałem bardzo ciekawą propozycję związaną z Pucharem Ameryki, ale nie typowo sportową. Więcej nie chcę na tę chwilę zdradzać. Po Igrzyskach w Londynie zastanowię się czy będę chciał się w to zaangażować. Jestem wielkim fanem tych regat, szczególnie po wprowadzeniu katamaranów. Według mnie to jeszcze zwiększyło atrakcyjność America's Cup.
Dla wielu żeglarzy start w Pucharze Ameryki to był zawsze cel nadrzędny, ale nie dla mnie. Źle się czuję jako trybik wielkiej machiny. Bez możliwości podejmowania własnych decyzji. Praca od świtu do nocy przez 330 dni w roku poza krajem nie pozostawia czasu na spełnianie własnych marzeń.
Chcę mieć czas na swoje projekty, takie jak Program Edukacji Morskiej w Gdańsku czy Baltic Sail w Gdańsku którego jestem komandorem. Chce też dalej rozwijać moją Akademię i firmy które uruchomiłem na przełomie ostatnich kilku lat. W przyszłym roku otwieramy drugi Klub Mila na Mazurach a za dwa lata kolejny na Kaszubach.
Jesienią tego roku uruchomimy z Urzędem Marszałkowskim Województwa Pomorskiego nowy projekt edukacji morskiej dla dzieci i młodzieży dla całego województwa. Przez kolejne dwa lata ponad 10 tysięcy dzieci i młodzieży weźmie udział w darmowych zajęciach i obozach żeglarskich, które dla nich przygotujemy i zorganizujemy. Chodzi mi też po głowie pomysł, by zbudować polski team który będzie startował w różnych w cyklu regat w Europie.
Czego życzyć wam na 9 dni przed startem? Oczywiście poza tradycyjnym "stopy wody pod kilem".
Pomyślnych wiatrów. Przede wszystkim pomyślnych wiatrów, dobrej zabawy i radości z żeglowania bo to się liczy w tym wszystkim najbardziej.