Ryzykanci. Kiedyś postawili wszystko na jedną kartę. Dziś rządzą klubową sceną. Czego się nie dotkną, zamieniają w złoto. Knajpy, eleganckie lokale, plenerowe bary, a nawet kluby fitness. Dawniej walczyli o marzenia, teraz spijają śmietankę. Poznaj klubowych potentatów.
Własna knajpa to marzenie prawie każdego. Mieć swoje miejsce, swoich ludzi i puszczać w nim swoją muzykę. Rzeczywistość jednak bywa brutalna. W końcu bar to nie tylko atmosfera, to także walka z sanepidem, organizacja i dużo pracy. Nie wszyscy się do niej nadają. Trzeba być hardym, nie bać się ryzyka i mieć pomysł. A najlepiej od razu kilka, bo życie potrafi zaskakiwać.
Gra jest jednak warta świeczki. Dobre pomysły lubią się mnożyć, a ciężka praca zwykle w końcu się opłaca. Nie ma jednego przepisu na sukces. Czasem owocuje dobre miejsce, czasem kartą przetargową okazują się fajni znajomi albo niepowtarzalna atmosfera. Poznajcie historię ludzi, którzy nie bali się ryzykować i odnieśli sukces. Królowie klubów.
Bebech i Borek kochają muzykę, grali razem w zespole i od dawna szukali miejsca, w którym mogliby posłuchać dobrych kawałków. Los chciał, że
znaleźli taki lokal na placu Zbawiciela. W PRL-u mieściła się w nim znana knajpa rybna, Mesa.
Pomysł dwóch kumpli był prosty. Bar, koncerty i fajni ludzie. Choć przestrzeń wydawała im się trochę za mała i trudna do zagospodarowania, postanowili zaryzykować. Na sukces nie trzeba było czekać. Knajpa trafiła w sedno i okazała się tym, czego właśnie wtedy potrzebowali młodzi warszawiacy. Bezpretensjonalna, tania i alternatywna. Żadnej selekcji, dresów i stroboskopów. Zamiast we wnętrza, właściciele zainwestowali w atmosferę i był to strzał w dziesiątkę.
Po Planie B przyszedł czas na młodszą siostrę, Powiększenie. Tu miało być już bardziej muzycznie. Jest przestrzeń, na dole do tańca i koncertów, na górze na kawę i plotki. Czegoś takiego właśnie brakowało. Dwa sukcesy to jednak mało dla tego duetu. Dwa lata temu Bebech i Borek wyszli w plener i otworzyli Plac Zabaw, który świetnie wpisał się w trend letnich barów „chwilówek”. O publiczność nie musieli już walczyć. Bywalcy Planu i Powiększenia tylko zacierali ręce na myśl, że latem będę mogli zabawić się pod gołym niebem. Do trzech razy sztuka? Nie w tym wypadku. Kilka dni temu otworzyła się BarKa, bar na Wiśle, o którym było głośno na długo przed otwarciem. Wystarczyło hasło "Plan B na wodzie", żeby zbiegły się tłumy. Wiadomo, Plan to już marka. Dobra marka.
Bebech i Borek postawili na atmosferę. Ich bary w gruncie rzeczy są takie same, różnią się tylko lokalizacją. Nie jest to jednak jedyny sposób na sukces. W przypadku Bartka
Kraciuka i Norberta Redkie, właścicieli chociażby PKP Powiśle, zaletą okazała się architektura. Duet swój pierwszy bar otworzył w dawnej kasie PKP. Piękny, okrągły budynek wygląda, jakby był stworzony do bycia klubem. Charakteru dodaje mu oryginalny neon i wnętrze z rysunkami Janka Dziaczkowskiego. Lokalizacja też nie jest przypadkowa. Bar otworzył się w momencie wielkiego boomu na Powiślu i można powiedzieć, że wykreował modę na tą dzielnicę. W końcu piękne miejsca przyciągają fajnych ludzi. Przynajmniej taka dewiza towarzyszy Kraciukowi i Redkie, bo kolejny lokal otworzyli w równie fascynującym, postmodernistycznym budynku.
Urządzony stylowo klub Syreni Śpiew to jakby starsza siostra młodzieżowego PKP Powiśle. Stworzony z myślą o starszej klienteli, z muzyką na żywo i drogimi alkoholami. Ryzykowne? Nie dla duetu Kraciuk-Redkie. Im wychodzi wszystko. Po Syrenim otworzyli jeszcze kawiarnię Moderna w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a ostatnio Lody na Patyku na Powiślu. Chłopcy stawiają więc na świetną architekturę, lokalizację i oryginalny pomysł. Syreni był pierwszym barem w Warszawie z ograniczeniem wiekowym 21+, Lody na Patyku pierwszą kawiarnią z ręcznie robionymi lodami, a PKP Powiśle pierwszym „ulicznym” barem. Jak widać, dobre pomysły procentują.
Choć razem raźniej, to na polskiej klubowej scenie mamy też wolnych strzelców, którzy świetnie działają w pojedynkę. Do takich walecznych na pewno należy Kaka, który od
kilkunastu lat zajmuje się krakowską Pauzą, nazywaną przez niego też czule krnąbrnym dzieckiem. Może dziecko rzeczywiście trudne, ale na pewno genialne. Klub Pauza to świetny przykład na to, że sukces wcale nie musi zmieniać adresu.
Kaka, w przeciwieństwie do warszawskich chłopaków, nie panoszy się po całym mieście, tylko z głową gospodaruje pod jednym dachem. Do tego nie boi się wyzwań i nie chodzi wytartymi ścieżkami. Najpierw więc zrobił bar, potem galerię, a na końcu kino. W międzyczasie założył jeszcze fundację i zaczął wspierać artystów. Imponująca historia, tym bardziej, że zaczęła się, jak to w życiu bywa, od kieliszka wódki. W końcu gdyby nie knajpa, nie byłoby dziś ani galerii, ani innych atrakcji. Kaka nie spoczywa jednak na laurach. W rozmowie wyznaje mi, że jego dziecko szybko dorasta i chyba w końcu dojrzało do kuchni. Być może więc pod krakowskim adresem już wkrótce pojawi się restauracja. Kto wie? W końcu dobrą energią trzeba się dzielić.
Z tego samego założenia wychodzi Agata Stańko, która rządzi poznański życiem nocnym. Jak na kobietę przystało, Stańko nie tylko zajęła się duchem, otwierając fajne
lokale, ale także ciałem, inwestując w klub fitness. Zanim jednak otworzyła Magiel, rozsławiła swoje nazwisko dzięki Klubowi pod Minogą, gdzie obowiązkowo przynajmniej raz w weekend stawia się każdy poznański student. Roztańczone miejsce wyszło jej tak dobrze, że Stańko postanowiła atakować dalej. Cel wybrała sobie bliski, bo tuż obok klubu matki stanęła Cafe Zielona Gęś.
Już nie roztańczona i młodzieżowa, ale bardziej sentymentalna. Do posiedzenia, popicia i powspominania. Cóż, właściciele starzeją się wraz ze swoimi lokalami, Stańko wychodzi to jednak wyjątkowo dobrze. Nie dziwne więc, że po dwóch strzałach w dziesiątkę zdecydowała się uderzyć jeszcze raz. I to z fantazją. Klub Magiel, który mieści się w kamienicy nad Zieloną Gęsią to wyjątkowy fitness klub. Kameralny i przyjemny. Tyle, że w środku gęsto od ludzi, ale to raczej nie powinno dziwić. W końcu wszędzie tam gdzie Agata Stańko robi się tłoczno. Taka już rola klubowego potentata.
Jak widać cuda czasem się zdarzają. Zaczynali skromnie, na kredyt i pełni obaw. Dziś są królami. Może nie życia, bo wiadomo, że kulturalno-klubowy biznes nie przekłada się zawsze na pieniądze, ale na pewno marzeń. A to już coś.