Życie na wózku to nie wyrok - wyobrażamy sobie, że to zdanie chociaż raz usłyszeć każdy niepełnosprawny. Ale jak zapomnieć o tym, co się stało i zacząć żyć tym, co przed nami? Czy sportowa przeszłość pomaga, czy jest kulą u nogi? Rozmawialiśmy z Pawłem Parusem, niepełnosprawnym, byłym koszykarzem, założycielem pierwszego w Polsce Klubu Kibica Niepełnosprawnego.
Jego nieszczęście zaczęło się w 2000 roku, gdy uległ wypadkowi. Była to zwykła kolizja drogowa, nie było ofiar. On sam miał ledwie kilka siniaków. Ktoś po prostu wjechał w tył jego samochodu.
Zbagatelizował jednak bóle szyi, które towarzyszyły mu od tego zdarzenie. Pojechał na wakacje, z których wrócił... na wózku. Skoczył do wody, wcale nie na główkę, ale i tak nadwyrężony podczas kolizji kręgosłup nie wytrzymał. W jeden dzień z aktywnego mężczyzny uprawiającego koszykówkę stał się inwalidą, sparaliżowanym od szyi w dół, leżącym całe dnie w szpitalu.
Stracił pan wszystko, co miał, całe życie odwróciło się od 180 stopni, ale nie załamał się pan. Jak się to robi? Skąd czerpie się siłę?
Paweł Parus: To złożona sprawa, wynik wielu rzeczy. Najważniejsze było to, że nie byłem sam. Wokół mnie było wiele ludzi, od których otrzymywałem wiele wsparcia. To pomogło w zmianie mojego życia. Wcześniej byłem sportowcem, trenowałem koszykówkę. Sport też mi pomógł. Dzięki niemu nie było mi tak trudno uczęszczać codziennie na rehabilitację. Po pewnym czasie zaczęła ona nawet sprawiać mi przyjemność. Zdobyłem wiarę, że będzie lepiej. Na początku oczywiście nie było to łatwe. Aby zmierzyć się ze wszystkimi problemami, potrzebowałem dużo czasu.
Kiedy pogodził się pan, że pana życie już nigdy nie będzie wyglądało tak, jak dawniej?
To był długi proces. Trwał przez dwa, trzy pierwsze lata po wypadku. Na początku myśl o tym, co się stało, zajmowała moją głowę praktycznie codziennie. Po pewnym czasie zacząłem jednak stawać przed zupełnie nowymi wyzwaniami. Zmusiło mnie to do zaprzestania rozpamiętywania przeszłości. Musiałem żyć teraźniejszością. Zacząłem umawiać się na pierwsze spotkania z ludźmi. Potem wróciłem do sportu, ale już z jego drugiej strony, zacząłem kibicować. Później wróciłem też na moją uczelnię.
Jak ważny w powrocie do normalnego życia był dla pana sport?
Chyba bardzo. Sportowy charakter bardzo mi pomógł, chociaż bardzo często był też wielką przeszkodą. Nie jest wcale łatwo pogodzić się z tym, że już zawsze zamiast codziennego, aktywnego życia, w którym był trening i wyjazdy na zawody w całej Europie, nagle nie ma nic. Zamiast tego leżysz całymi dniami w łóżku, a jedyny wysiłek fizyczny to rehabilitacja, na którą chodzisz każdego dnia. Pierwsze trzy lata były jakby wyjęte z kalendarza.
Często słyszy się, że sport nie ma barier. Niepełnosprawni grają przecież w koszykówkę na wózku. Pan nie próbował? Jak wygląda pana życie sportowe po wypadku?
Niestety nie jestem w stanie. Sprawność moich rąk nie pozwala mi na wiele. Nie podjąłem zatem takich wyzwań. Jestem jednak aktywny podczas rehabilitacji. Z perspektywy czasu uważam, że jest to czasem większy wysiłek, niż nie jeden trening sportowy. Poza tym nie znalazłbym czasu na aktywny trening sportowy na wózku. Zajmuję się obecnie wieloma sprawami.
Właśnie. Jest pan założycielem Klubu Kibica Niepełnosprawnego. Skąd pomysł na taki klub?
To był trochę przypadek. Gdy wróciłem do sportu jako kibic, na mecze piłkarskiego Śląska chodziło wraz ze mną jeszcze kilka niepełnosprawnych osób. Był to czas, gdy wrocławski klub wracał do ekstraklasy. Powstawały zręby czegoś, co dziś jest działem marketingu. Władze chciały promować piłkę nożną wśród osób z różnych środowisk.
Przy okazji spotkania reprezentacji Polski, organizowanego na wrocławskim obiekcie, zapytałem zatem, w jaki sposób w tym wydarzeniu mogą uczestniczyć niepełnosprawni. Doszło do kilku spotkań, których wynikiem była decyzja, że klub chcę pomóc w aktywizacji tych ludzi. Potrzebny był ktoś, kto się tym zajmie. Założyliśmy zatem stowarzyszenie. W promocji tej idei przydały się moje kontakty w dziennikarstwie, powstało kilka tekstów na ten temat. Nagle okazało się, że Klub jest bardzo potrzebny. Zgłaszało się do nas coraz więcej osób. W tej chwili stanowimy grupę około 200 osób, z których większość pojawia się regularnie na imprezach sportowych. Na rozpoczynający się jutro turniej Polish Masters mamy 150 wejściówek. Właśnie zajmujemy się ich dystrybucją.
Założenie Klubu było bardziej pana wewnętrzną potrzebą działania, czy zewnętrznych zapotrzebowaniem na nie środowiska osób niepełnosprawnych?
To się ze sobą wiąże. Zakładając Klub byłem już aktywny społecznie. Pojawiałem się na meczach Śląska, spotykałem ze znajomymi. Oczywiście, działalność w Klubie w jakimś stopniu była mi pomocna, ale głównie nastawiona była i jest na aktywizację środowiska niepełnosprawnych. Zauważyłem, że w Polsce nie ma takiego tworu, więc pomyślałem, że warto byłoby je stworzyć. Rozpoczęliśmy od środowiska kibiców Śląska, ale po pewnym czasie zaczęliśmy organizować inne inicjatywy, niezwiązane z wrocławskim klubem, w których zaczęli brać udział ludzie niezwiązani z wrocławskim klubem.
Kibice w Polsce jednoczą się rzadko, przeważnie skupiając się na własnym środowisku. Jak ta sprawa wygląda wśród niepełnosprawnych sympatyków sportu?
To jest zupełnie inna specyfika. Nasze stowarzyszenie organizuje bardzo dużo projektów ponad klubowymi podziałami. Spotykamy się z kibicami innych klubów, nawet takich, które – najdelikatniej mówiąc – nie sympatyzują ze sobą.
Członkowie naszego stowarzyszenia spotykają się przy różnych okolicznościach. Nie tylko podczas meczów piłkarskich. Uczestniczymy wspólnie w naszych imprezach urodzinowych, spotkaniach świątecznych. Organizujemy nawet bale, na których nierzadko bawi się ponad setka osób. Mecz jest zatem często jedynie pretekstem do tego, aby wyjść z domu, aby spotkać się po raz pierwszy.
Wiem, że współpracował pan z architektem wrocławskiego stadionu. Na czym polegał pana udział przy jego budowie?
Współpraca była bardzo rzeczowa i konkretna. Dużo osób wiedziało już wówczas o naszej inicjatywie. Główny architekt zwrócił się do nas z prośbą o pomoc. Chciał bowiem wiedzieć, czego oczekujemy od nowego obiektu, jakie są nasze potrzeby. Spotkaliśmy się z nim kilka razy, a potem okazało się, że nie były to tylko bezcelowe rozmowy. Nasze uwagi zostały zrealizowane.
Podczas Euro byłem uczestnikiem kilku meczów na polskich stadionach. Może to zabrzmi nieskromnie, ale teraz uważam, że wrocławski obiekt jest najlepiej przygotowanym na przyjęcie kibiców niepełnosprawnych ze wszystkich w Polsce, a może nawet w Europie. Miejsca dla osób na wózkach są wszędzie – zarówno w strefie dla zwykłych kibiców, jak i w strefie VIP, a nawet w sektorze dla fanów drużyn przyjezdnych.
Jak kibic niepełnosprawny identyfikuje z innymi fanami Śląska? Popiera pan odwiedziny zawodników na treningach i lżenie Jarosława Fojuta, które miały miejsce w poprzednim sezonie?
Identyfikuję się z kibicami, bo sam jestem jednym z nich. Jednak każdy z nas ma inne zasady. Podczas meczów wyjazdowych, w których biorą udział kibice niepełnosprawni zawsze uczulam ich, aby nie prowokować. Gdy są jakieś spory, rozmawiam z ochroną.
Nawiązując do wydarzeń, o które pan pyta... Mamy demokrację. Każdy ma inne zdanie i prawo do jego wygłaszania. Ale nasze stowarzyszenie promuje dobre wzorce zachowania. Mam głęboką nadzieję, że takie same wzorce wyznają prawdziwi kibice Śląska Wrocław.
Być może będą nas czytać osoby niepełnosprawne. Co muszą zrobić, aby stać się członkiem stowarzyszenia?
Mamy bardzo prostą procedurę. Jeśli ktoś zgłasza się do nas po raz pierwszy, to prosimy go o pozostawienie adresu e-mail. Zapisujemy go do naszego newslettera, dzięki czemu otrzymuje on od nas informacje o naszych działaniach. Wystarczy potem, że odpisze, informując, że chce wziąć udział w wydarzeniu. To wszystko.
A jeśli będzie potrzebował pomocy w dotarciu na imprezę?
Mamy swoich wolontariuszy oraz ludzi, którzy pomagają nam przy organizacji spotkań. Jesteśmy w stanie pomóc.