
Inna historia, 2006 rok. 18-letni wówczas Siemionowski przechodzi w Warszawie badania wspólnie z piłkarzami Legii. Oni byli wówczas mistrzami Polski, on do Warszawy przyjechał po kontuzji, zupełnie nieprzygotowany. Kajakarz wraz z futbolistami biegnie na 1500 metrów i… ma drugi wynik. Ten, który wygrał jest kompletnie zakwaszony, Siemionowski czuje się świetnie. Reszta piłkarzy została daleko
z tyłu.
Prosiłem o ciuchy, obuwie – bez odzewu. Rower do treningu? Podobnie. Momentami nie podobało mi się zachowanie związku. System był dobry, ale zawodzili w nim ludzie. Jakby nie dostrzegali, że w najlepszych warto inwestować. Odbierałem to wszystko na zasadzie „chłopie, po co ty w ogóle się prosisz". OK, ja to wszystko mogę sobie zapewnić sam. Tylko niech później pewne osoby nie wypinają piersi, głosząc wszem i wobec, jak to Piotrowi pomagają. To taka „komuna", wszyscy są równi.
Na jego stronie internetowej znajdziemy przyświecające kajakarzowi motto: "Sukces nigdy nie jest efektem słomianego zapału, tu trzeba przejść przez prawdziwy ogień". Nie uznaje półśrodków ani drogi na skróty. Wie, że jeżeli chce być na szczycie, musi ciężko zapieprzać. Dzwonię do Mariusza Słowińskiego, trenera Siemionowskiego, pytam o tajniki ich wspólnych przygotowań.
W zasadzie przed jego imieniem powinno się znaleźć jedno słowo. Prezes. A może nawet Pan Prezes. Nie dość, że w swojej konkurencji – sprincie kajakowym na 200 metrów – jest jednym z dwóch najlepszych zawodników świata, to jeszcze przez cały czas prowadzi firmę transportowo-budowlaną.
Polak kontra Anglik, dwa dynamiczne wiatraki
Siemionowski – kajakarz, Siemionowski – prezes. Ale jest jeszcze jedno oblicze. Siemionowskiego – fana gier planszowych i miłośnika klocków Lego.