W tej chwili jest jednocześnie mistrzem świata, mistrzem Europy i mistrzem Polski. A już wkrótce może być mistrzem olimpijskim. Piotr Siemionowski – człowiek orkiestra. Gdy nie startuje w zawodach, włącza komputer i zarządza swoją firmą. Albo, choć ma już 24 lata, wraca do klocków Lego.
Znajdujący się w Kuźnicach drogowskaz podaje 3 godziny jako czas potrzebny na wejście na Kasprowy Wierch. Tyle zajmuje to przeciętnemu turyście, który przyjeżdża tutaj na urlop. Kiedyś, gdy przygotowywałem się do startu w półmaratonie, wszedłem na szczyt bez zatrzymania się. W półtorej godziny. Ale to i tak nic w porównaniu z tempem, jakie na zgrupowaniu wykręca Piotr Siemionowski.
Ostatnio w wyprawie na popularny w Tatrach szczyt towarzyszył mu Bartosz Gębicz, dziennikarz "Przeglądu Sportowego". – Piotrek bardzo chętnie wpuszcza dziennikarzy, zaprasza na wspólny trening, tak też było z Kasprowym. Weszliśmy tam w godzinę i dwadzieścia minut. Ja byłem dosyć zmęczony, ale on mógł to zrobić dużo szybciej. Myślę, że gdyby zastosował marszobieg, wspiąłby się na wierzchołek w godzinę. Może w godzinę pięć. On po prostu ma taką kondycję – mówi nam Gębicz.
Kajakarz pokonał piłkarzy
Inna historia, 2006 rok. 18-letni wówczas Siemionowski przechodzi w Warszawie badania wspólnie z piłkarzami Legii. Oni byli wówczas mistrzami Polski, on do Warszawy przyjechał po kontuzji, zupełnie nieprzygotowany. Kajakarz wraz z futbolistami biegnie na 1500 metrów i… ma drugi wynik. Ten, który wygrał jest kompletnie zakwaszony, Siemionowski czuje się świetnie. Reszta piłkarzy została daleko
z tyłu.
Na jego stronie internetowej znajdziemy przyświecające kajakarzowi motto: "Sukces nigdy nie jest efektem słomianego zapału, tu trzeba przejść przez prawdziwy ogień". Nie uznaje półśrodków ani drogi na skróty. Wie, że jeżeli chce być na szczycie, musi ciężko zapieprzać. Dzwonię do Mariusza Słowińskiego, trenera Siemionowskiego, pytam o tajniki ich wspólnych przygotowań.
– Dwa razy w tygodniu biegamy, trzy razy w tygodniu ćwiczymy na siłowni. Do tego oczywiście trening w wodzie, tu najczęściej dwa razy dziennie. Ten ostatni nie jest jakiś specjalnie długi, ale bardzo intensywny – słyszę w słuchawce.
– Czy Piotrek ma w ogóle jakiś czas wolny? – dopytuję. – W okresie budowania formy, przygotowań do imprez ma wolne po południu, we wtorek, czwartek i niedzielę. Wtedy najczęściej robi odnowę biologiczną.
Ma wywrotkę, chce mieć helikopter
W zasadzie przed jego imieniem powinno się znaleźć jedno słowo. Prezes. A może nawet Pan Prezes. Nie dość, że w swojej konkurencji – sprincie kajakowym na 200 metrów – jest jednym z dwóch najlepszych zawodników świata, to jeszcze przez cały czas prowadzi firmę transportowo-budowlaną.
– Piotrek tym dyryguje, często w wolnym czasie siedzi w internecie i wysyła maile. W całym interesie pomaga mu tata, który zajmuje się działalnością bieżącą. Można powiedzieć, że syn jest prezesem, a ojciec dyrektorem - śmieje się Mariusz Słowiński, trener Siemionowskiego.
W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" kajakarz zdradzał tajniki swojego drugiego zajęcia: "Kupiłem trzyosobową wywrotkę, która z przodu ma zamontowany pług. Służy do zimowego utrzymania dróg: odśnieżania, sypania solą, piaskiem czy żwirem. Na razie można ją spotkać, oczywiście gdy spadnie śnieg, na trasie Mrągowo-Ryn i obwodnicy Mrągowa. Być może dokupię coś jeszcze, choć to drogi sprzęt" – opowiadał Siemionowski.
Niedawno w jego głowie pojawił się nowy projekt. Chce zainwestować w kilka helikopterów. Takich, z których można by fotografować place budowy albo nawet imprezy rodzinne.
Tak Piotr Siemionowski zdobywał w 2011 roku mistrzostwo świata:
Polak kontra Anglik, dwa dynamiczne wiatraki
Siemionowski – kajakarz, Siemionowski – prezes. Ale jest jeszcze jedno oblicze. Siemionowskiego – fana gier planszowych i miłośnika klocków Lego.
– Gdy swego czasu jeździł na zgrupowania i mieszkał w pokoju z Markiem Twardowskim, to pomieszczenie było taką świątynią zabawy. I nie chodzi tu wcale o żaden alkohol – śmieje się Gębicz. – Piotrek czyta też książki, ale, tak, nie ukrywam, że jego głównym hobby są gry komputerowe oraz planszowe. W co konkretnie gra? Dokładnie panu nie powiem, ale kiedyś zaobserwowałem, że uwielbia gry strategiczne – dopowiada Słowiński.
W Londynie nasz kajakarz najprawdopodobniej będzie miał tylko jednego wielkiego rywala. Anglika, Edwarda McKeevera, faworyta gospodarzy. Niskiego, niepozornego, który przy Polaku może wyglądać jak chłopiec proszący o autograf ulubionego atletę. Ale w kajaku zamienia się w prawdziwego fightera.
– Anglik ma błyskawiczny start, jest niemal pewne, że w Londyńskim finale to on będzie po 50-70 metrach prowadził. Ale spokojnie, nie powinniśmy się wtedy denerwować. Oni od 3 lat ze sobą rywalizują i nieraz zdarzało się już, że druga część dystansu, a zwłaszcza finisz, należały do Piotra. Bo wtedy górę bierze jego siła fizyczna – analizuje Gębicz. A Słowiński dodaje: – Nikogo nie można lekceważyć, ale tak, bardzo możliwe, że to między nimi rozegra się decydująca walka. Wierzę, że górę wezmą umiejętności Piotra.
Angielska prasa już żyje tym pojedynkiem, reklamując go zdaniem: "Jeszcze nigdy nie widzieliście tu tak dynamicznych wiatraków".
Prosiłem o ciuchy, obuwie – bez odzewu. Rower do treningu? Podobnie. Momentami nie podobało mi się zachowanie związku. System był dobry, ale zawodzili w nim ludzie. Jakby nie dostrzegali, że w najlepszych warto inwestować. Odbierałem to wszystko na zasadzie „chłopie, po co ty w ogóle się prosisz". OK, ja to wszystko mogę sobie zapewnić sam. Tylko niech później pewne osoby nie wypinają piersi, głosząc wszem i wobec, jak to Piotrowi pomagają. To taka „komuna", wszyscy są równi.