Sport w Polsce? Żużel jest w Zielonej Górze i Tarnowie, koszykówka w Gdyni i Sopocie, siatkówka w Bełchatowie, a piłka ręczna w Kielcach i Płocku. A co mamy w Warszawie? Kiedyś była koszykówka w Pruszkowie i żużel na Gwardii. Dziś w stolicy nie ma nic, oprócz Legii Warszawa i walczącej o utrzymanie w elicie drużyny siatkarzy Politechniki.
Niesprawiedliwością jest twierdzenie, że w Polsce nie można uczestniczyć w wielkich imprezach sportowych. Przecież niedawno mieliśmy Euro. Piłka nożna ogólnie obecna jest w każdym większym mieście. A inne dyscypliny? Siatkówkę, żużel, piłkę ręczną i koszykówkę można obejrzeć na wysokim poziomie w zaledwie kilku miastach w kraju. Na próżno szukać ich jednak w Warszawie. Stolica jest miejscem, w którym załatwia się największe transakcje finansowe, ale wszystkie, niestety, omijają sport szerokim łukiem. Szczególnie ten, w którym za piłką nie biega dwudziestu dwóch ludzi.
– W Warszawie brakuje lokalnego patriotyzmu. Biznesmeni w innych, mniejszych miastach w Polsce utożsamiają się ze swoimi regionami i sponsorują lokalne drużyny. Niekoniecznie piłkarskie, chociaż i one nie mają prawa narzekać na brak wsparcie tych ludzi. W stolicy brakuje nie tylko tego – ocenia Robert Małolepszy, dziennikarz "Polska The Times".
– W każdym większym mieście w kraju jest lokalna gazeta. W Warszawie ostatnia (Życie Warszawy – przyp. red.) zniknęła przed paroma tygodniami. To najlepiej świadczy o tym, że ludzie przyjeżdżają tu załatwić biznes, a potem wracają do siebie – twierdzi Robert Małolepszy.
Rozwód Warszawy z żużlem. To już dziewięć lat
Kilkanaście lat temu w Warszawie można było wybrać się na zawody żużlowe. Sympatycy czarnego sportu spotykali się na stadionie Gwardii, przy ulicy Racławickiej, w prawie każdy weekend. Jedli kiełbasę, zagryzali ją chlebem, dmuchali w trąbki i słuchali ryku jednocylindrowego silnika, napędzanego metanolem. Dziś po tych chwilach zostały tylko wspomnienia. Żużel w Warszawie jest jedynie odległą przeszłość. Bez jakichkolwiek widoków na przyszłość.
Stadion przy ul. Racławickiej porasta krzakami, a tor żużlowy jest powolnie, ale systematycznie rozbierany przez miejscowych zbieraczy złomu. – Każdego dnia znika z niego kolejny element płotu okalającego tor – mówi w rozmowie z naTemat Wojciech Jankowski, menadżer Warszawskiego Towarzystwa Speedwaya.
– Ostatnie zawody na Gwardii odbyły się dokładnie dziewięć lat temu. Jak zawsze w takich sytuacjach sprawa miała podłoże finansowe. Klub funkcjonował w oparciu o prywatne środki inwestora, który pomimo braku własności toru, wkładał w niego niemałe pieniądze. To na dłuższą metę nie mogło jednak tak funkcjonować – dodaje Jankowski.
Podobnie wygląda sytuacja warszawskiej koszykówki. W połowie lat dziewięćdziesiątych jednym z najlepszych klubów polskiej ligi był zespół z podwarszawskiego Pruszkowa. Znicz, który w zależności od sponsora przybierał nazwę Mazowszanki, Pekaes, Hoop, Blachy Pruszyński a nawet Old Spice, lata świetności zakończył jednak upadłością klubu po sezonie 2002/03. Drużyna odrodziła się wtedy, rozpoczynając grę od trzeciej ligi. Dziś znajduje się na zapleczu ekstraklasy, ale do poziomu z przeszłości brakuje jej bardzo dużo. Nie tylko pieniędzy.
W koszykarskiej ekstraklasie do niedawna występował też zespół Politechniki Warszawa. Niestety, w najbliższym sezonie Inżynierowie nie przystąpią do rozgrywek Tauron Basket Ligi. Wszystko, oczywiście, przez brak pieniędzy. – Na pewno nie przystąpimy do rywalizacji. Powód? Brak środków. To wstyd, że miasto nie jest w stanie nam pomóc – mówi naTemat Jolanta Dolecka, prezes Politechniki.
W Warszawie tylko piłka. Nożna i siatkowa - tak, ręczna - nie
Politechnika w zeszłym sezonie występowała nie tylko w lidze koszykówki, ale także w rozgrywkach siatkarzy. W tych drugich zespół Inżynierów wciąż będzie walczył z najlepszymi w Polsce. – Zgłosiliśmy drużynę do PlusLigi – zapewnia Dolecka. To dobra wiadomość dla sportu w Warszawie, bo mieszkańcy stolicy będą mieli alternatywę dla meczów piłkarskiej Legii Warszawa.
Kilka lat temu oprócz spotkania siatkówki mogliby udać się też na Warszawiankę, aby obejrzeć mecz szczypiornistów. Niestety, ta perspektywa dziś też jest tylko przeszłością. Obecna Warszawianka to tylko kilka grup młodzieżowych piłkarzy ręcznych i tenis. A jeszcze pięć lat temu w narodowym zespole, prowadzonym przez Bogdana Wentę, było aż czterech graczy warszawskiego klubu. Warszawianka występowała wówczas w pierwszej lidze piłkarzy ręcznych, a jej prezesi liczyli na szybki awans do ekstraklasy. Sukces wyprzedziła jednak tragedia – pół roku później sekcja piłki ręcznej w mokotowskim klubie została rozwiązana z powodów finansowych.
W przeszłości zniknęła Warszawianka i Gwardia, a wczoraj Polonia
Do niedawna największy wybór mieli kibice piłki nożnej. Mogli zdecydować, czy wybrać się na Legię, czy Polonię. Nie brakowało takich, którzy byli chętni na uczęszczanie na obydwa warszawskie stadiony. Niestety, przed kilkoma dniami właściciel Polonii sprzedał klub do Katowic.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego sport ucieka z Warszawy, daje na swoim blogu Joanna Czyczuk. W artykułach poświęconych tematowi marketingu sportowego porusza ona wiele problemów, z którymi borykają się warszawskie kluby. Za przykład dla wszystkich stawia ona Legię, której jednak - jak uważa - jest łatwiej, ponieważ piłka nożna była, jest i będzie najpopularniejszym sportem w Polsce.
Czyczuk zwraca też uwagę na to, o czym wspominają podczas rozmowy także Dolecka i Jankowski, a więc o braku pomocy ze strony miasta. "W całej tej kwestii najbardziej smutna i rażąca jest postawa władz miasta. Wiceprezydent Warszawy, który odpowiedzialny jest za rozwój sportu (!) mówi, że w Warszawie owszem, należy budować, ale... żłobki." – czytamy na jej blogu.
Z tym ostatnim nie do końca zgadza się Małolepszy. Dziennikarz twierdzi, że faktycznie Legia, Polonia, czy Politechnika nie otrzymały wysokich dotacji. Ale można tak stwierdzić tylko mając na uwadze proporcje pomiędzy dotacją, a ilością potrzebnych im pieniędzy. – Miasto musi wspierać wszystkie dyscypliny. Rozumiem władze największych warszawskich klubów, które chciałyby, aby okazywana im pomoc była większa, ale budżet Warszawy to nie jest worek bez dna. Na sport przeznaczona jest określona kwota. Jeśli więcej dostanie Legia, Polonia albo Politechnika, to mniej dostaną kluby młodzieżowe. Niech każdy sam zastanowi się, kto bardziej potrzebuje tej pomocy – wskazuje dziennikarz.
W związku z tymi problemami, Jolanta Dolecka nie widzi szans na powrót koszykarzy Politechniki do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej. – Chyba, że znajdzie się inwestor, ale na to na razie się nie zanosi – mówi. Na brak wsparcia narzeka też Jankowski.
– Gdy zlikwidowana została sekcja żużla na Gwardii, utworzyliśmy w jego miejsce stowarzyszenie. Z powodu braku odpowiedniego obiektu w Warszawie, musieliśmy podjąć decyzję, aby wszystkie zawody rozgrywać na wyjazdach. Na dłuższą metę takie rozwiązanie nie wchodzi jednak w grę. Jest bowiem bardzo kosztowne. Podejrzewam, że jeżeli przez najbliższy czas nie znajdziemy obiektu do jeżdżenia na miejscu, zawiesimy nasze stowarzyszenie – stwierdza Jankowski.
... Ale żużel chce odrodzić się z hokejem na trawie
Pewną ideą może być połączenie sił kilku dyscyplin. Na taki pomysł wpadli właśnie członkowie Warszawskiego Towarzystwa Speedweya. Zainspirowani pomysłem, na który wpadły władze Manchesteru, postanowili wprowadzić go w Polsce. Na przedmieściach angielskiego miasta, kojarzącego się Polakom najbardziej z piłką nożna i rywalizacją zespołów United i City, budowany jest właśnie jeden stadion dla żużla i hokeja na trawie.
– Podjęliśmy współpracę z klubem hokejowym , który ma podobny kłopot do naszego. Nie ma obiektu. On, tak jak my, zgłosił swój start w lidze, z zastrzeżeniem, że swoje mecze będzie rozgrywał jedynie na boiskach rywali. Pomyśleliśmy, że wzorem Anglików będziemy starać się o powstanie jednego, wspólnego obiektu dla naszych dyscyplin. Na razie do realizacji tej wizji jest jeszcze bardzo długa droga – zdradza Jankowski.
Być może za jakiś czas oprócz piłki nożnej i siatkówki, warszawiacy będą mogli wybrać się na spotkanie żużlowe. Bez jakichkolwiek szans na sportowe wydarzenie w Warszawie zostają zatem jedynie sympatycy koszykówki i piłki ręcznej. Trzeba jednak mieć nadzieję, że i te dyscypliny wrócą niedługo do warszawskich hal, a my będziemy mogli obejrzeć dobry mecz w wykonaniu Warszawianki czy Politechniki. Albo kogokolwiek, kto będzie ich następcą.
Ostatnio tuż po Euro 2012 mieliśmy okazję uciąć sobie z moim trenerem krótką pogawędkę na temat kultury i obyczajów panujących na lekkoatletycznych arenach. Niechlubną inspiracją do tej rozmowy było niedawne zdarzenie podczas Mistrzostw Europy, kiedy to francuski biegacz Mahiedine Mekhissi-Benabbad prawie znokautował dziewczynkę przebraną za maskotkę imprezy. CZYTAJ WIĘCEJ
Warszawa to największe miasto w Polsce. Potencjalnie największy rynek jest jednocześnie rynkiem bardzo trudnym. Dzieje się tak przede wszystkim z uwagi na strukturę mieszkańców. Sport, poprzez identyfikację, pozwala na budowę lokalnej tożsamości – w tym wypadku pomaga stworzyć tożsamość Warszawiaka. Ciężko jednak o prawidłowe funkcjonowanie takiej postawy w aglomeracji, która nieoficjalnie liczy 2 miliony mieszkańców, z których blisko połowa jedynie dojeżdża tu do pracy. Osoby te nie czują więzi z Warszawą, czemu zatem miałyby wspierać stołeczne drużyny? To samo tyczy się sponsorów – duże firmy w Warszawie mają siedziby, prowadzą działalność, ale wspierają zespoły miast, z których wywodzą się ich właściciele. A bez pieniędzy sponsora nie zbuduje się zespołu na miarę medali Mistrzostw Polski. A bez sukcesu ciężko o popularność.
Nie wiem, czy nasze ogólne zamiłowanie do tego, co utarte i niezmienne to cecha narodowa - wiem jednak, że zwłaszcza w świecie piłki nożnej nie jesteśmy jednak zbyt otwarci na nowe, nie stawiamy na przyszłość, zależy nam na dobrej teraźniejszości. Nie zaszkodzi też oczywiście powspominać złotych lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. CZYTAJ WIĘCEJ