Ostatnio dali się zauważyć w czasie spotkań z politykami PiS. Jeżdżą za nimi, zadają niewygodne pytania. Spotkania z nimi doświadczyli Mariusz Błaszczak, Ryszard Terlecki, a ostatnio Stanisław Piotrowicz. Działają na Podkarpaciu, w bastionie Prawa i Sprawiedliwości. To grupa około 30-40 osób, która postanowiła wstrząsnąć kolebką PiS. Jeżdżą po miastach i wioskach, uświadamiają ludzi. – Tu mają przekaz głównie z TVP i Radia Maryja. Trzeba im otworzyć oczy – opowiadają nam w Rebeliantach. Kim oni w ogóle są? Bo pewnie jeszcze o nich usłyszymy.
To przed nimi, w czasie ostatniego weekendu, poseł Stanisław Piotrowicz – jak mówią – uciekł z Jarosławia. Twierdzą, że się schował, gdy dowiedział się, że oni też będą. – To była typowa ucieczka. Ludzie, którzy zorganizowali to spotkanie, byli przerażeni, co Piotrowicz powie, że przyszła opozycja. A gdy przyjechał, spóźniony, to ukryli go w jakiejś salce i nie dopuścili do spotkania. Potem pojechaliśmy za nim do Gaci. Tam spotkanie się odbyło i kilka pytań udało nam się zadać. Ale nie wszystkie. Na dalsze Piotrowicz się nie zgodził – opowiada Jerzy Bednarowicz, jeden z założycieli Rebeliantów Podkarpackich.
Ostatnio stowarzyszenie słynie właśnie z zadawania niewygodnych pytań politykom PiS, ale tylko na Podkarpaciu. Nie jeżdżą za nimi po Polsce, ograniczają się wyłącznie do swojego terenu. To trzeba podkreślić. A że bywa tu Terlecki, Kuchciński, Piotrowicz, również Błaszczak, te spotkania odbijają się potem szerokim echem. Kto się za nimi kryje?
"Walczymy o normalność"
Rebelianty Podkarpackie to grupa nieformalna, działa już około 2 lat. Nie ma żadnej hierarchii, żadnych struktur, żadnej stowarzyszeniowej organizacji. Sami się finansują. Jej członkowie należeli kiedyś do KOD, ale w pewnym momencie wszyscy z niego odeszli. Z tym odejściem wiąże się nazwa.
– Ktoś powiedział, że wychodząc z KOD tak dużą liczbą ludzi robimy rebelię. Że przyczyniamy się do rozkładu organizacji. A my kierowaliśmy się tylko tym, że organizacja miała być kierowana oddolnie, a zrobił się układ partyjny. Jeden z kolegów podchwycił tę rebelię, ale dodał "anty", żeby był nacisk właśnie na anty. Tu każdy z nas jest prezesem, każdy z nas jest szeregowym członkiem – tłumaczy Jerzy Bednarowicz. Kilka tygodni temu "Gazeta Wyborcza" pisała, że Rebelianci zaczynają przerastać mistrza.
Jest ich około 40 osób, są z województwa podkarpackiego i na jego terenie działają. Członkowie założyciele wywodzą się z Przemyśla, Jarosławia, Rzeszowa, Mielca i Stalowej Woli. Ostatnio ich działania są tak intensywne, że sami śmieją się na FB: "Już niedługo, gdy otworzycie lodówkę w Rzeszowie, to wyskoczą z niej... REBELIANTY PODKARPACKIE".
Właśnie organizują drugą zrzutkę, prosząc ludzi o wsparcie. Z pierwszej kupili sprzęt nagłaśniający, teraz piszą o druku i kolportażu materiałów. "Jesteśmy grupą ludzi, którzy w sposób odważny i bezkompromisowy codziennie walczą o normalność i powrót demokratycznych standardów w naszej Ojczyźnie" – piszą o sobie.
"Orka na ugorze w pisowskim regionie"
– Są bardzo aktywni. Ledwo pisaliśmy o ich spotkaniach z posłami PiS, a już są kolejne informacje. Teraz szykują się do kolejnej weekendowej sesji spotkań. Działają w obronie wolnych sądów, konstytucji, praw kobiet – wymienia w rozmowie z naTemat Katarzyna Wyszomierska z portalu skwerwolnosci.eu, który integruje i opisuje tak zwaną "opozycję chodnikową".
Zwraca uwagę na to, że Rebelianty działają na specyficznym terenie: – To orka na ugorze w typowo pisowskim okręgu.
I nie chodzi tylko o spotkania z politykami czy wsparcie ogólnopolskich akcji opozycji. Oni robią tu coś więcej – na Podkarpaciu, w bastionie PiS, realizują autorski projekt "Polska bez Podziałów", który na pewno nie wszystkim tutaj się podoba. W ten sposób działają, by uświadamiać ludzi. Edukować ich. Pokazać inne spojrzenie na "dobrą zmianę". "Jest nadzieja, że odbijemy Podkarpacie dla demokracji!" – piszą w sieci.
– Chcemy wzbudzić większą świadomość ludzi, by dotarł do nich również inny przekaz niż ten, który sączy się z TVPiS i Radia Maryja. To jest Podkarpacie. Te dwa media są tu bardzo mocne. Dlatego staramy się rozmawiać z ludźmi, przekonywać ich. Mówić, że to, co robi PiS to jest zagrożenie nie tylko dla nas, ale dla nich też – mówi naTemat Anna Grad-Mizgała.
Jerzy Bednarowicz: - Chcemy otworzyć ludziom oczy, bo o wielu rzeczach nie wiedzą.
Raz w miesiącu, pod kościołem...
Od marca, raz w miesiącu, jeżdżą w grupie około 25-30 osób po małych miejscowościach Podkarpacia. W niedzielę, po mszy świętej, kiedy łatwiej dotrzeć do ludzi. W jedną niedzielę starają się odwiedzić trzy miejsca. Wpasowują się między mszami, celując tak, że ludzie akurat wychodzą z kościołów. Powstrzymali się tylko na czas komunii.
– Stajemy w pobliżu kościoła, puszczamy Odę do Radości, Hymn Polski. Rozdajemy ulotki. Zachęcamy do rozmowy. Zawsze rozdajemy Konstytucję, opracowaną przez naszych znajomych w formie bibuły, jak w Stanie Wojennym. Koleżanka zaznaczyła w niej wszystkie artykuły, które zostały złamane przez PiS. Na marginesach są komentarze – opowiada działaczka. Podobno konstytucje bardzo się podobają, choć zdarza się, że ktoś weźmie, a po chwili wraca, by oddać. W jednej miejscowości rozdają 100-150 egzemplarzy.
"Wszędzie mówią, że płaci nam Soros"
Akcje nie są spontaniczne, każde zgromadzenie jest zgłoszone. Ostatnio przekonali się, jak bardzo ta formalność jest konieczna, gdyż w Mielcu ktoś zawiadomił policję o zakłócaniu porządku i musieli się tłumaczyć, że zgromadzenie jest legalne.
Nagrania ze spotkań z politykami pokazują jakie często spotykają ich reakcje ludzi. Oni sami przyznają, że te spotkania – zwłaszcza z politykami – dużo ich kosztują. Zdrowia, nerwów, wysiłku.
Jerzy Bednarowicz: – Zawsze, nawet w najbardziej zabitej wsi, mówią nam, że Soros się nami wysługuje, że płaci nam, a my wszędzie jeździmy, i wszędzie mącimy. Zresztą od szczucia na nas zaczął spotkanie w Gaci poseł Piotrowicz. To spotkanie kosztowało nas dużo nerwów ze względu na agresywne zachowanie mieszkańców. Jeden z nich mocno nas zwyzywał.
Anna Grad-Mizgała: – Nie można rozpatrywać tego w kategorii rozrywki. Kontakt z wyznawcami PiS jest trudny. Najbardziej dynamiczny moment jest na końcu, po spotkaniu. Zawsze musimy bronić swoich racji. Zawsze musimy tłumaczyć, że nie jest to akademia ku czci, że są to spotkania otwarte, że jak chcą słuchać Polaków, niech słuchają wszystkich.
Katarzyna Wyszomierska wskazuje, że ze względu na specyfikę terenu, grupa nie prowadzi akcji konfrontacyjnych. – Mimo tego zdarza się, szczególnie w małych miejscowościach, gdy w ramach akcji "Polska bez podziałów" pytają przechodniów o ocenę rządów PiS, słyszą kierowane do nich bluzgi od zwolenników "dobrej zmiany". Ale mimo wszystko podejmują próby dyskusji z nimi. To bardzo cenne – zauważa.
"Ten beton da się przebić"
Mimo tych nerwów, i tak widzą sens w swojej obecności i zadawaniu pytań politykom. I nie zamierzają odpuścić. Zasiewają ziarno, już widać jakieś efekty. Tak to wygląda z ich strony. Można się śmiać, że wchodzą niemal do paszczy lwa.
– Nawet jeśli nie uda się całkiem przekonać, to niech zasieje się jakaś wątpliwość, niech ludzie zaczną sami myśleć, niech sami zaczną szukać informacji – mówi nam działaczka Rebeliantów.
Opowiadają, że na ogół jest tak, że najpierw słyszą pytania, po co w ogóle przyjechali. – Ale jak ludzie usłyszą konkretne tematy, zaczynają wchodzić w dyskusje, część z nich jest zdziwiona, że faktycznie tak to wygląda. Zawsze jest grupka, która reaguje "Nas to nie dotyczy". Są i tacy, którzy przychodzą, gratulują odwagi – mówi Jerzy Bednarowicz.
Również działaczka Rebeliantów przyznaje, że za każdym razem są ludzie, którzy podchodzą do nich, dziękują, mówią, że to co robią, ma sens: – Zdarzają się sytuacje, gdy chcą nas wypędzić, padają wyzwiska. Ale generalnie przekaz jest pozytywny. Nasze zgromadzenia to pierwsza forma pikiety światopoglądowej, jaka ma miejsce w tych miastach. Zaskoczenie na pewno jest bardzo duże. To, że PiS ma tu duże poparcie, to nie znaczy, że wszyscy myślą tak samo. I dlatego jesteśmy tak zmobilizowani, żeby dać wsparcie ludziom, którzy myślą tak jak my. I którzy w małych miejscowościach nawet boją się przyznać do swoich poglądów, żeby ich społeczność nie zaszczuła.
Jerzy Bednarowicz przyznaje na koniec, że teren jest trudny i w niektórych rejonach ciężko jest rozmawiać z ludźmi, bo nastawieni są na nie i koniec kropka: – Ale nie jest tak trudny, jak się powszechnie wydaje. Nie są to tylko ludzie do końca zatwardziali, nie jest to straszny beton. Da się go przebić. Ale kosztuje nas to dużo wysiłku i dużo zdrowia.
On nie widzi opcji, by Rebelianty Podkarpackie miały odpuścić.
Nie mają zielonego pojęcia, jakie zmiany zostały przeprowadzone, i że w wielu przypadkach również ich dotyczą. I to nie na korzyść, tylko na niekorzyść. W małych miasteczkach, czy na wsi, przede wszystkim otwieramy ludziom oczy na sprawy rolne czy prawo wodne, które uderzy w hodowców ryb. Przekazujemy im takie sprawy, żeby byli bardziej uświadomieni.
Anna Grad-Mizgała
Reakcje posłów, czy ludzi na tych spotkaniach, którzy są zwolennikami obozu rządzącego, często są poniżej wszelkiej krytyki. Tego nie da się opisać i to jest straszne. Ja po każdym spotkaniu mam doła. Nie dociera do mnie, jak można być tak zaślepionym. Powtarzają wszystko, co usłyszeli w TVPiS. Na wszystkich spotkaniach słychać dokładnie to samo. Uważam, że jest to kolejny etap prania mózgów zwolenników PiS. Każda osoba, która ma inne zdanie i której uda się przebić z pytaniem, jest atakowana. Dlatego warto to robić, bo to burzy im rytm.