Serial dokumentalny ukazujący drobiazgowo ponad 15-letni proces sądowy (i to w USA) brzmi jak najnudniejsza rzecz na świecie. Sposób, w jaki historia została opowiedziana i to, jak nie pozostawia widza obojętnym, biją na głowę wszelkie inne thrillery i produkcje kryminalne. "Schody" są dla dokumentów true crime – tym, czym "Dwunastu gniewnych ludzi" dla dramatów sądowych. Z tą różnicą, że dzieją się naprawdę.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Historia, która jest punktem wyjścia serialu, wydaje się błahą i jedną z wielu. W 2001 roku na numer alarmowy zadzwonił rozdygotany mężczyzna. Błagał o pomoc dla żony, która spadła ze schodów i leży w kałuży krwi. Kobieta zmarła, ale niespodziewanie mężczyzna został oskarżony o morderstwo. Są przesłanki wskazujące na to, że nie był to nieszczęśliwy wypadek. Michael Peterson był kochającym mężem, ojcem, autorem wielu książek, felietonów w gazetach i walczył na wojnie w Wietnamie, ale potajemnie prowadził też drugie, niezbyt chwalebne życie. Czy to dowód na to, że mógł również dopuścić się tak okrutnej zbrodni?
True crime z najwyższej półki
Jean-Xaviera de Lestrade zdobył Oscara za "Zabójstwo w niedzielny poranek", ale to dopiero serial "Schody" można uznać za jego dzieło życia. Początkowo nakręcił miniserial dokumentujący proces Michaela Petersona, ale sprawa pisana przez życie ciągnęła się dalej i tak powstały jej kontynuacje. Cały 13-odcinkowy serial można od 8 czerwca oglądać na Netflixie. To najbardziej aktualna wersja, bo ostatni proces był w 2017 roku. Jednak podpis "Sezon 1" zwiastuje kontynuację, bowiem ta życiowa fabuła ciągle żyje.
Francuski reżyser przez wiele lat niemal mieszkał z oskarżonym, towarzyszył jego obrońcom w czasie przygotowywania się do procesu, kręcił też setki godzin materiałów na salach sądowych, skrupulatnie zbierał archiwalia i nagrywał wywiady z oskarżycielami, by całość była jak najbardziej obiektywna. I tak dostaliśmy pełne zwrotów akcji, epickie reality show... na poważnie. Fani gatunku true crime, którzy czują pustkę po "Making a Murderer", będą wniebowzięci, a pozostali koniecznie muszą zasiąść przed telewizyjną ławą przysięgłych, bo czegoś takiego jeszcze nie doświadczyliście.
Zabił czy nie zabił?
"Schody" na mnie osobiście zrobiły wrażenie brutalnym realizmem i bezkompromisowością. Kamera zagląda dosłownie wszędzie i pokazuje wszystko. Zakrwawione schody czy zdjęcia zwłok Kathleen Peterson nie są zamazane i choć śmierć na ekranie widujemy często, to tu aż skręca w żołądku, bo przecież nie mamy do czynienia z aktorami. Szalenie intrygujące były też dla mnie burze mózgów adwokatów głównego bohatera. Dowiadujemy się, jak tworzone są linie obrony i różne scenariusze przebiegu rozprawy - do tej pory nie miałem do czynienia z wymiarem sprawiedliwości, ale nawet takie sceny są widziane tylko przez prawników.
Michael Peterson w tym roku skończy 75 lat. Wydał tysiące dolarów na próbę udowodnienia swojej niewinności i sam przyznał, że jeśli byłby biedny, to już dawno temu siedziałby więzieniu. Tak naprawdę nie jest jasno powiedziane, czy faktycznie zamordował swoją żonę. W tym też tkwi siła tego serialu, bo nie staje po stronie pisarza, ale całą historię, jak i działanie systemu, pokazuje z boku, nie ukrywając niewygodnych faktów. Tak, by ostateczny werdykt należał do samego widza.