"Schody" to serial dokumentalny z gatunku true crime
"Schody" to serial dokumentalny z gatunku true crime Fot. Netflix
Reklama.
Historia, która jest punktem wyjścia serialu, wydaje się błahą i jedną z wielu. W 2001 roku na numer alarmowy zadzwonił rozdygotany mężczyzna. Błagał o pomoc dla żony, która spadła ze schodów i leży w kałuży krwi. Kobieta zmarła, ale niespodziewanie mężczyzna został oskarżony o morderstwo. Są przesłanki wskazujące na to, że nie był to nieszczęśliwy wypadek. Michael Peterson był kochającym mężem, ojcem, autorem wielu książek, felietonów w gazetach i walczył na wojnie w Wietnamie, ale potajemnie prowadził też drugie, niezbyt chwalebne życie. Czy to dowód na to, że mógł również dopuścić się tak okrutnej zbrodni?
logo
Fot. Netflix
True crime z najwyższej półki
Jean-Xaviera de Lestrade zdobył Oscara za "Zabójstwo w niedzielny poranek", ale to dopiero serial "Schody" można uznać za jego dzieło życia. Początkowo nakręcił miniserial dokumentujący proces Michaela Petersona, ale sprawa pisana przez życie ciągnęła się dalej i tak powstały jej kontynuacje. Cały 13-odcinkowy serial można od 8 czerwca oglądać na Netflixie. To najbardziej aktualna wersja, bo ostatni proces był w 2017 roku. Jednak podpis "Sezon 1" zwiastuje kontynuację, bowiem ta życiowa fabuła ciągle żyje.
Francuski reżyser przez wiele lat niemal mieszkał z oskarżonym, towarzyszył jego obrońcom w czasie przygotowywania się do procesu, kręcił też setki godzin materiałów na salach sądowych, skrupulatnie zbierał archiwalia i nagrywał wywiady z oskarżycielami, by całość była jak najbardziej obiektywna. I tak dostaliśmy pełne zwrotów akcji, epickie reality show... na poważnie. Fani gatunku true crime, którzy czują pustkę po "Making a Murderer", będą wniebowzięci, a pozostali koniecznie muszą zasiąść przed telewizyjną ławą przysięgłych, bo czegoś takiego jeszcze nie doświadczyliście.
logo
Fot. Netflix
logo
Fot. Netflix
Zabił czy nie zabił?
"Schody" na mnie osobiście zrobiły wrażenie brutalnym realizmem i bezkompromisowością. Kamera zagląda dosłownie wszędzie i pokazuje wszystko. Zakrwawione schody czy zdjęcia zwłok Kathleen Peterson nie są zamazane i choć śmierć na ekranie widujemy często, to tu aż skręca w żołądku, bo przecież nie mamy do czynienia z aktorami. Szalenie intrygujące były też dla mnie burze mózgów adwokatów głównego bohatera. Dowiadujemy się, jak tworzone są linie obrony i różne scenariusze przebiegu rozprawy - do tej pory nie miałem do czynienia z wymiarem sprawiedliwości, ale nawet takie sceny są widziane tylko przez prawników.
Michael Peterson w tym roku skończy 75 lat. Wydał tysiące dolarów na próbę udowodnienia swojej niewinności i sam przyznał, że jeśli byłby biedny, to już dawno temu siedziałby więzieniu. Tak naprawdę nie jest jasno powiedziane, czy faktycznie zamordował swoją żonę. W tym też tkwi siła tego serialu, bo nie staje po stronie pisarza, ale całą historię, jak i działanie systemu, pokazuje z boku, nie ukrywając niewygodnych faktów. Tak, by ostateczny werdykt należał do samego widza.