Pokaz bezradności w meczu z Kolumbią ostatecznie pogrzebał szanse Polaków na wyjście z grupy. Po niezłym Euro 2016, na mundialu w Rosji wróciliśmy do dobrze znanego systemu: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Ten ostatni zagramy z Japonią. Bilet na to spotkanie można dorwać za mniej niż połowę ceny.
Choć po tym, co zobaczyliśmy w niedzielny wieczór, warto byłoby zadać sobie pytanie: czy jest sens na to patrzeć? Dodatkowo stadion w Wołgogradzie leży gdzieś na końcu świata. Euforia kibiców po wylosowaniu biletów ostatecznie zgasła razem z nadzieją na awans Polaków. Zawiedzeni kibice wyprzedają wejściówki na ostatni mecz fazy grupowej grupy H. Bilety I kategorii, których cena wyjściowa wynosiła 210 dolarów można dorwać już za... 159 złotych od sztuki. Te najtańsze, z miejscami z tyłu bramek kosztują jeszcze mniej. 100 złotych powinno wystarczyć. Takie ceny pojawiły się na Allegro, gdzie pojawiło się już 60 ofert sprzedaży wejściówek.
– Wygrałem te bilety, ale jakoś nie mam czasu i ochoty, żeby jechać do Rosji – mówi nam jeden z allegrowiczów. – Niech ktoś inny skorzysta – podkreśla.
Grzegorz Kita, ekspert z zakresu marketingu sportowego i CEO Sport Management Polska nie jest jednak przekonany, czy w najbliższych dniach faktycznie czeka nas wzrost odsprzedaży biletów na spotkanie z japońskimi samurajami. – Ciężko wyczuć, czy rozpocznie się masowa odsprzedaż biletów na mecz z Japonią. Na pewno radykalnie zmniejszy się chęć, by udać się na to spotkanie – mówi w rozmowie z naTemat . – Składają się na to co najmniej dwa czynniki. Po pierwsze odległość do Wołgogradu. Już przed mundialem kibice wyprzedawali wejściówki ze względu na kłopotliwe dotarcie – dodaje.
– Drugi czynnik to oczywiście fatalne występy kadry Adama Nawałki na mundialu. Już po meczu z Senegalem przygasł zapał fanów z Polski – kontynuuje Kita. – Na spotkaniu z Kolumbią na trybunach brakowało biało-czerwonych barw. Frekwencja Polaków była niska. Na meczu z Japonią prawdopodobnie będzie jeszcze mniej kibiców. Jednak naprawdę trudno ocenić, czy polscy kibice będą woleli odsprzedać bilety a przede wszystkim czy będzie na nie popyt, również ze względu na krótki termin czy też warto zostawić sobie bilety na pamiątkę – zastanawia się nasz rozmówca.
Zapytałem na jednej z najliczniejszych grup z biletami na Facebooku, czy ktoś chciałby pozbyć się biletów na mecz z Japonią. Już po kilkudziesięciu sekundach odezwał się do mnie pewien kibic.
– To bilety trzeciej kategorii. Kupiłem je za cztery stówki – poinformował. – No ale jednak nie pojadę. Mogę je sprzedać nawet za połowę ceny. Wolę, żeby cokolwiek mi się zwróciło – dodał.
Jedna z osób, z którymi rozmawiałem miała już nawet zarezerwowany nocleg. – Przez pewne zdarzenia losowe wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Po niedzielnym "kazaniu" nie było już innej decyzji - nie jedziemy na mecz w Wołgogradzie – zapewniał rozmówca.
Tak naprawdę, legalna odsprzedaż biletów na mecze Mistrzostw Świata w Rosji powinna odbywać się na oficjalnej platformie FIFA. Sam proces jest jednak mocno uciążliwy. Wejściówki trzeba najpierw wysłać do jednego z mundialowych biur FIFA (Moskwa, Manchester). Dodatkowo związek potrąca 10% wartości każdego biletu. Przede wszystkim jednak wejściówki muszą dotrzeć do wyznaczonych miejsc co najmniej siedem dni przed pierwszym gwizdkiem danego spotkania. Nic dziwnego, że kibice wolą posługiwać się bardziej partyzanckimi metodami i na własną rękę poszukiwać chętnych.
Nie tylko przegrana
Grzegorz Kita mówił o kłopotliwym dojeździe do Wołgogradu, który może skutecznie zdemotywować kibiców do wzięcia udziału w czwartkowym meczu. INN:Poland już w maju informował o fali odsprzedaży biletów na mecz z Japonią. Problemem dla wielu kibiców okazała się ogromna odległość, dzieląca Polskę i Wołgograd. Sam dojazd do miasta nad Wołgą również wydaje się sporym wyzwaniem.
"Odliczając darmowy pociąg, rozwiązań jest kilka. Przejazd samochodem wydaje się dość karkołomny. Najkrótsza droga prowadzi przez ogarnięty wojną Donbas. Ominięcie go to niewiele mniej ryzykowne rozwiązanie. Jeżeli kojarzycie 'punkty śmierci' porozstawiane na polskich drogach, to pomyślcie, że w Rosji można by takowe ostrzeżenia ustawiać co 100 metrów" – pisał Adam Sieńko.