Firmy od lat gorączkowo poszukują rąk do pracy. Polskie realia zmieniły się tak, że to kandydaci grają pierwsze skrzypce. Przebierają w ofertach, zmieniają pracodawców jak rękawiczki. Istny raj, w którym to "łowcy głów" są ofiarami. A jak jest za dobrze, to ludziom czasem odbija. Rynek kandydata sprawił, że potencjalni pracownicy zupełnie zapominają o dobrych manierach i olewają rozmowy kwalifikacyjne. Nawet nie napiszą SMS-a, że nie przyjdą. Specjaliści jednak ostrzegają, że to się może zemścić.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Nie wyobrażam sobie nie uprzedzić kogoś o tym, że się rozchorowałem i nie przyjdę na imprezę, albo jednak się rozmyśliłem i z randki nici. Nawet spóźniając się 3 minuty - piszę o tym. Dlatego tym bardziej nie mieści mi się w głowie, jak pewnym siebie arogantem trzeba być, by nie poinformować firmy o tym, że jednak nie stawimy się na umówioną rozmowę kwalifikacyjną. Możliwe, że to kolejny kamyczek do ogródka pod hasłem "roszczeniowi millenialsi", a może to sami pracodawcy są sobie winni? I nie chodzi tu tylko o to, że oferują małą pensję.
Mroczna strona rynku pracownika
Tak jak od niedawna na rynku mieszkaniowym to właściciele windują ceny, robią castingi i przebierają w kandydatach, tak na rynku pracy sytuacja jest zgoła odwrotna. – Bez wątpienia mamy rynek pracownika – bezrobocie w Polsce osiągnęło rekordowo niski poziom na koniec 2017 roku. Kandydaci zachęcani są ciekawymi ogłoszeniami, a w niektórych branżach niestandardowymi benefitami i dodatkowymi świadczeniami, które mają ułatwiać im załatwienie np. codziennych spraw z pomocą firmowego concierge’a. Firmy prześcigają się w pomysłach, jak ściągnąć najlepszych kandydatów do pracy – mówi naTemat Małgorzata Czernecka, psycholog i ekspert ds. efektywności z grupy Human Power.
Przez wiele lat to właśnie pracodawcy pozostawiali na lodzie potencjalnych kandydatów odprawiając ich z kwitkiem. Maile mówiące o tym, że "nie skorzystamy z pana oferty", wysyłały tylko nieliczne firmy czy rekruterzy. I co wtedy mieliśmy robić? Czekać? Oddzwaniać? Szukać dalej? Pozostawaliśmy w beznadziejnej niepewności. Dlatego teraz... karma wróciła. To działa jak forma nieplanowanej zemsty na pracodawcach, którzy do tej pory uważali się za pępek świata.
"Oddzwonimy do pana" - karma wraca
"Nie widzę powodu, żeby informować rekruterów, że nie przybędziemy na spotkanie. Uważam nawet, że powinno to być standardowe zachowanie. Rekruterzy też nigdy nie informują kandydatów, że nie skorzystali z ich oferty. Nie widzę także nic złego w wycofywaniu się z zamiaru podjęcia pracy na kilka dni przed podpisaniem umowy. Mamy takie prawo we wszystkich sytuacjach. Możemy się wycofać, nawet po podpisaniu umowy. Nie widzę absolutnie żadnego problemu. Pracodawca przyjmuje kandydata "na okres próbny", ale pracownik też ma prawo do "okresu próbnego pracodawcy" i jak mu się nie spodoba, nikt nie ma prawa mieć do niego żadnych pretensji!" – czytamy w komentarzu pod jednym z artykułów.
"A po drugie, za każdym razem proszę osobę z którą się umawiam na rozmowę o potwierdzenie smsowe lub mailowe, bo często nie mam gdzie zapisać adresu itd. Ostatnio na 4 takie omówione spotkania (oczywiście tak je umówiłam, aby móc pojawić się na każdym) dostałam tylko 2 potwierdzenia. Skąd mam wiedzieć gdzie mam spotkanie, skoro rekruterom nawet nie chce się wysłać glupiego maila?! Ale jasne, lepiej potem obwiniać potencjalnych pracowników, że nie przychodzą na rozmowy" – kwituje internautka poszukująca pracy.
Olewanie rozmów o pracę to nic nowego
Plaga rozpoczęła się mniej więcej w 2016 roku. Wtedy też powstało najwięcej artykułów na ten temat. "Są tacy, którzy mówią, że nie chcą pracować na Pradze, bo nie chce im się wsiadać w metro i przejeżdżać przez Wisłę. To nie ta branża, że będą dojeżdżać dwie godziny do pracy pociągiem, tak jak ja, gdy jeszcze mieszkałem w Łodzi. Nie chcą pracować w centrum, bo nie ma gdzie zaparkować samochodu, a mówią, że komunikacją to im się jeździć nie chce. Nie szanują nas, jako firm rekruterskich, nie szanują swoich pracodawców" – mówił InnPoland Hubert Kubasiewicz z iTalents, agencji HR rekrutującej informatyków.
Rozmówca Rafa Badowskiego zapewniał, że co 5. osoba nie przychodzi na rozmowę: "Możemy mówić wiele o wychowaniu takich ludzi, ale przez to, że dostają tak wiele ofert, myślą, że są wybrańcami, że mogą się w ten sposób zachowywać. Są bardzo wybredni i nie zawsze motywacją są pieniądze". Wtedy dotyczyło to przede wszystkim branży informatycznej.
– Wybieranie pracowników, spośród małej garstki kandydatów, uderza często nie tylko w firmę, ale i w samych zatrudnionych. Brak dobrego dopasowania kandydata do stanowiska pracy, pod względem posiadanej wiedzy, doświadczenia, ale też potrzeb rozwoju, zainteresowań czy wartości bardzo często kończy się spadkiem motywacji i zaangażowania. W takiej sytuacji męczą się obie strony – zarówno pracodawca jak i pracownik. Finalnie ten drugi może szukać nowej pracy i koło się zamyka – tłumaczy Małgorzata Czernecka.
Plaga dotyka kolejne branże
W 2016 roku pisano o tym, że trend potrwa do... 2018 roku. "Rynek kandydata skończy się za maksymalnie 2 lata (patrząc na obecną ekonomię, oraz koniec większości dopłat unijnych). Większość rekruterów, headhunterów, pracowników HR będzie jeszcze wtedy na tych samych stanowiskach. Poza tym – informacje o nierzetelnych kandydatach rozchodzą się bardzo szybko pomiędzy ludźmi rekrutującymi" – czytaliśmy w artykule na stronie akademiarekrutacji.pl. Rynek kandydata nie dość, że się nie skończył, to obejmuje coraz większy obszar.
Znajomy, który jest menadżerem w branży medialnej, będąc na zakupach w H&M przypadkowo podsłuchał rozmowę. Dwie pracownice sklepu narzekały na to, że posuchę przy rekrutacji: "Jest jakaś masakra. Umawiają się, a potem nie przychodzą" – to autentyczny cytat. Rozmowa poruszyła znajomego, bo sam boryka się z podobnym problemem. I nie tylko on - również w gastronomii szefowi renomowanych restauracji muszą bić się o kucharzy.
"Przykładowo wstawiam ogłoszenie, które wisi dwa tygodnie. Zgłasza się na nie dziesięciu kucharzy. Umawiam się z nimi na pierwsze spotkanie, przychodzi pięciu. Umawiam tych pięciu na dzień próbny, przychodzi dwóch. Oni mogą wręcz przebierać w ofertach pracy! Każde miejsce oferuje praktycznie pracę od ręki dla kucharza. Jest ponad dwa tysiące restauracji w Warszawie. Dużo ludzi wyjechało też na zachód. Wydaje mi się, że ci najzdolniejsi wyjechali, ale podniosą za granicą kwalifikacje i pewnie wrócą za jakiś czas" – opowiadał Sylwii Wamej szef kuchni z Warszawy - Wojciech Killian.
Do walki miejsca pracy włączają się roboty
Obecna sytuacja na rynku pracy pokazuje, że jest to nie tylko rynek pracownika, ale też najlepszych pracodawców. – To na co firmy teraz mają jedynie realny wpływ, to kształtowanie odpowiedniej kultury organizacyjnej, nowoczesnych warunków pracy, w tym środowiska które stymuluje, wspiera i daje realne możliwości rozwoju – tłumaczy Małgorzata Czernecka z Human Power. Niestety, tak silnych marek na polskim rynku jest nadal niewiele, choć sporo firm już nad tym intensywnie pracuje.
– Rynek pracownika wynika w największej mierze z obecnej sytuacji demograficznej - ona z pewnością nie ulegnie zmianie w perspektywie następnych 10-ciu lat – zapewnia ekspertka. Duży wpływ na zmianę trendu będzie miał rozwój sztucznej inteligencji, która wygryzie ludzi na takich stanowiskach jak kasjer, księgowy, czy pracownik call center. – Już powstają sklepy zupełnie pozbawione obsługi człowieka lub testowane samochody bez kierowców – dodaje. Nadal jednak będą istniały stanowiska, być może zupełnie nowe, na które ciężko będzie znaleźć kandydatów do pracy.
"Wyścig ten nakręcają media, windując płace i podbijając oczekiwania kandydatów. Nie dziwi zatem fakt, że ci ostatni czując się niezwykle pewnie na obecnym rynku pracy i nie stawiają się na rozmowy kwalifikacyjne bez żadnego uprzedzenia. Szczególnie widać to w młodym pokoleniu, które prawdopodobnie może nawet nie być nauczone, jak zachowywać się w takich sytuacjach, z szacunkiem do czasu pracodawcy. Mając ogromny wybór i w wielu przypadkach opiekuńczych rodziców, zmieniają swoje decyzje z godziny na godzinę. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy tak postępują i duża część kandydatów, szczególnie z większym doświadczeniem przychodzi na rozmowy".
Ania
Komentarz
"Po pierwsze, bardzo często podawane jest wynagrodzenie, a na rozmowie okazuje się, że jest to wynagrodzenie brutto, oczywiście w ogłoszeniu nie było o tym mowy. Jest to marnowanie czasu pracownika, który często decyduje się na dane ogłoszenie ze względu na zarobki. Podawanie wynagrodzenia brutto jest tak podawanie długości penisa razem z długością kregosłupa. Nikogo nie obchodzi ile pracodawca zapłaci za pracownika, tylko tyle ile pracownik może zarobić". Czytaj więcej
Małgorzata Czernecka
psycholog i ekspert ds. efektywności
"Takie podejście prowadzi do sytuacji, w której to kandydaci walczą, aby dla takich firm pracować. Nasze badanie "Praca, moc, energia w polskich firmach" pokazało, że nie jest to jednak proste. Ponad 1/4 pracowników dużych organizacji myśli o zmianie pracy z powodu przeciążenia i zmęczenia obowiązkami zawodowymi, a tylko połowa ma poczucie, że wykorzystuje w pełni swój potencjał i umiejętności".