– Jeśli mogę, to omijam tą trasę szerokim łukiem, bo jeżdżą tu sami wariaci. Nigdzie indziej nie mam tylu stresów – mówi 29-letni Marek. Mowa o drodze krajowej numer 7, która na odcinku od Płońska do Gdańska jest po prostu skrajnie niebezpieczna. Tylko w ciągu ostatniego roku na "siódemce" w samym woj. warmińsko-mazurskim doszło do 45 wypadków, w których zginęło 5 osób. Kilka dni temu ratownicy musieli amputować nogę jednemu z poszkodowanych jeszcze zanim przetransportowano go do szpitala. Nie ma się co dziwić, bo czego tu nie było? Wyprzedzanie na trzeciego – norma, na czwartego – bywa i tak, jazda pod prąd – to też się zdarza, przekraczanie prędkości – na porządku dziennym.
Kto jest wierzący, a jedzie "siódemką" z Warszawy w kierunku Gdańska, może się przeżegnać, bo wkracza na naprawdę niepewny grunt. Droga krajowa nr 7, która momentami zamienia się w ekspresową S7, nie należy do najbezpieczniejszych tras w Polsce. To, co się tutaj wyprawia, można opisać w książce o zwariowanych kierowcach.
– Kiedyś jechałem tutaj "blablacarem" z przedstawicielem handlowym – opowiada Karol, student. – Ja rozumiem, że wyprzedza się inne pojazdy. Czasami może zdarzyć się sytuacja "na trzeciego", ale kurde, żeby wyprzedzać wyprzedzający samochód?! Przecież to wypadek gotowy, śmierć na miejscu, a on wyprzedzał tak chyba ze trzy razy! – mówi Karol.
Podobne wrażenia z jazdy ma Witek, 34-letni kierowca w firmie transportowej. – Nie wiem od czego zacząć, bo aż tyle tego jest. Jeżdżę tędy praktycznie cztery razy w tygodniu i nigdy nie było tak, żebym nie bał się o swoje życie, widząc jak jeżdżą inni kierowcy. Pal licho prędkość, ale wyprzedzać na tak wąskiej drodze i to na trzeciego? – pyta Witek.
Wąsko, ciasno i wypadkowo
Faktycznie, DK 7 od mazowieckiego przez warmińsko-mazurskie to głównie jednopasmówka, gdzie momentami jest szersze pobocze. I o to pobocze się rozchodzi, bo wtedy niejako kierowcy robią sobie tam jeden dodatkowy pas po środku – na wyprzedzanie. I wiecie co wtedy się dzieje? Gna taki jeden za drugim, trąbi, mruga światłami, żeby mu zjechać. Nie zjeżdżasz? Nic z tego, i tak ciebie wyprzedza i wtedy decyzja należy do ciebie: albo usuniesz się trochę na bok, albo wszyscy w trójkę (łącznie z autem z naprzeciwka) będziecie mieli wypadek.
Dodatkowo od kilkunastu lat prowadzone są na niej prace, które powoli zmieniają ją w drogę ekspresową S7. Tak jest od Napierek do Elbląga. Ale to nie znaczy, że i tam nie ma wypadków. Są i to sporo.
Ostatni z nich wydarzył się w czwartek. Pod Waplewem zderzyły się m.in. dwa tiry i dwa busy. Jedna osoba zginęła na miejscu, druga miała na miejscu amputowaną nogę. Trzy kolejne trafiły do szpitala karetkami. Przyczyna wypadku? Tego jeszcze nie wiadomo.
Ale w większości winna jest nadmierna prędkość. Tak jak dwa tygodnie wcześniej na S7 na wysokości Miłomłyna. Osobówka, chwilę po przelotnym deszczu, pod wpływem nadmiernej prędkości wpadła w poślizg i uderzyła w bariery energochłonne. Jedna z osób podróżująca samochodem została ciężko ranna.
A ludzie lubią sobie na tej trasie depnąć. Miał też tak zrobić Krzysztof Hołowczyc, którego policja zatrzymała pod Mławą. Drogówka chciała go ukarać za przekroczenie prędkości o 114 km/godz., ale rajdowiec nie przyjął mandatu twierdząc, że jechał dużo wolniej. Sprawa się przedawniła, ale niesmak po niej pozostał.
Statystyki nie kłamią
Tragicznie skończyła się natomiast jazda pięciu osób z powiatu przasnyskiego, których samochód zderzył się z busem pod Nidzicą w marcu tego roku. Jechali na pogrzeb, ale cztery z nich nie dojechały. Zginęły na miejscu...
Ale nie tylko nadmierna prędkość jest bolączką "siódemki". Zdarza się, że kierowcy lubią iść na skróty i jeżdżą tutaj pod prąd! Tak było pod koniec czerwca w okolicach Kazimierzowa pod Elblągiem. 58-latka jechała tam swoim fordem niemal pod prąd. Gdy zatrzymała ją policja policja, tłumaczyła, że "to inni kierowcy powinni jej zjeżdżać z drogi, bo tego wymaga kultura jazdy".
Podobna sytuacja wydarzyła się pod Ostródą. Kierowcy samochodów ciężarowych nie chcieli czekać w korku, który powstał po wypadku. Wrzucili wsteczny i zaczęli jechać pod prąd. Całość nagrał internauta. Na filmie widać, jak kierowcy jadą pod prąd na światłach awaryjnych.
A wyniki takich bezmyślnych zachowań na drodze są przewidywalne – wypadek. Tak jak na jesieni 2017 roku pod Napierkami. Osobówka jechała pod prąd i zderzyła się z innym pojazdem.
Statystyki są bezlitosne. Jak ustaliło naTemat, na samej S7 od 2015 roku w 125 wypadkach zginęło 19 osób, a 193 zostały ranne. Doszło tutaj też do 1554 kolizji. Tylko w ciągu ostatniego roku było tu 45 wypadków, w których zginęło 5 osób.
Nie można nic zrobić
W ograniczeniu ilości wypadków miał pomóc system odcinkowych pomiarów prędkości. Aż trzy z nich stanęły między Płońskiem a Glinojeckiem. Niestety zdaniem kierowców nie tędy droga.
– Nie wiem co tak naprawdę musiałoby się zmienić, chyba mentalność kierowców, bo takie odcinkowe pomiary prędkości nie zdają egzaminów – stwierdza 32-letni Krzysztof, mieszkający na co dzień w Gdańsku. – Taką kontrolę trzeba by wprowadzić na całej trasie, może to coś by zmieniło – dodaje.
Podobnego zdania jest Dawid, 50-letni sprzedawca z Olsztyna. Według niego kierowcy już w szkołach nauki jazdy nie są uczeni jazdy na takich trasach. – A potem nie ma co się dziwić, że wyprzedzają "na trzeciego" albo nie zdejmują nogi z gazu jak wjeżdżają w teren zabudowany. Przecież tego wszystkiego można ich nauczyć – przyznaje mężczyzna.
A takie plany już są. Niedawno pojawił się pomysł Stowarzyszenia Właścicieli Ośrodków Szkolenia Kierowców "AUTOS" w Łodzi, którzy chcą zlikwidowania egzaminu "na placu" przez co kursanci mogliby więcej pojeździć po drogach ekspresowych. Stowarzyszenie stworzyło petycję i zbiera podpisy. Dokument ma potem trafić do Ministerstwa Infrastruktury.
Rzeczywistość jednak jest dużo bardziej brutalna, a wyobraźnia ludzi momentami ograniczona. Bo jak inaczej opisać sytuację, gdy naprzeciwko siebie jadą dwa tiry, a pomiędzy nich wpada samochód, licząc, że zjadą na pobocze. Przecież z boku jest jeszcze tyle miejsca...