Boeing 787 Dreamliner należący do LOT-u miał awarię silników. Miał awaryjnie wylądować w Miami, ale poleciał aż do Nowego Jorku. Dlaczego? Powodem miała być niechęć do zakwaterowania podróżnych i wydania im posiłków. Do raportu z lotu dotarł dziennik "Fakt". Wynika z niego, że do tragedii było blisko.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Dreamliner z 250 pasażerami na pokładzie wystartował z meksykańskiego Cancun do Warszawy 23 marca 2018 r. Półtorej minuty po starcie wpadł w silne wibracje. Sytuacja powtórzyła się potem dwukrotnie. Centrum Operacyjne LOT zdecydowało, by lądować w trybie awaryjnym. O godz. 22:40, 70 minut po starcie, samolot został skierowany na najbliższe lotnisko do Miami.
Jednak po ponownej konsultacji z CO nastąpiła niespodziewana zmiana decyzji. Maszyna miała polecieć aż do Nowego Jorku. Informatorzy "Faktu" wyjawili, że miały o tym zadecydować... pieniądze. W Miami podróżni mieliby dostać zakwaterowanie i posiłki. Na Florydę trzeba było też wysłać kolejny samolot po pasażerów. W Nowym Jorku za to mogli wsiąść prosto do drugiego samolotu i polecieć do Warszawy.
23 minuty po manewrze piloci byli zmuszeni podjąć decyzję o wyłączeniu jednego silnika. Drugi zaczął się dławić. Do Nowego Jorku były jeszcze dwie godziny lotu, samolot zrzucił paliwo. O godzinie 1:44 czasu polskiego dreamliner szczęśliwie wylądował w Nowym Jorku. Według PLL LOT wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. Przegląd maszyny i silników miał nastąpić na godzinę przed wylotem.
Jednak doświadczony pilot, który lata dreamlinerami, nie ma wątpliwości. – Samolot był o krok od katastrofy! – powiedział w rozmowie z "Faktem". Po awarii dreamliner spędził w Nowym Jorku dwa tygodnie. Wymieniono w nim oba silniki.
Przypomnijmy, że o awarii dreamlinera pisaliśmy już w marcu. Wtedy jednak nikt nie podejrzewał, że sytuacja może być aż tak zaskakująca. Samoloty miały być chlubą naszego przewoźnika.