Wiecie dlaczego czasami fragment torów od metra jest bardzo czysty, wręcz błyszczący? Nie dlatego, że ekipa sprzątająca się pomyliła. To miejsce, w którym kilka godzin wcześniej zdrapywano człowieka. Mowa o samobójcach, którzy rzucają się pod metro. W ciągu pięciu lat było 19 prób, siedem z nich skutecznych.
– Nie przypuszczałem, że tego dnia wydarzy się coś takiego – zaczyna swoją historię 29-letni Wiktor. Jak zawsze rano stał na stacji Wilanowska i czekał na pociąg do pracy.
– Akurat wjeżdżało na stację metro i było głośno, ale pamiętam to do dziś: przerażający krzyk kobiety. Usłyszałem go za plecami. Potem ogromny pisk hamulców i krzyki. Jak się odwróciłem, zobaczyłem grupę ludzi przy krawędzi peronu. Pod pociąg rzucił się jakiś facet. To było mocne przeżycie – wyznaje.
Taka sama sytuacja spotkała 24-letnią Anetę. O dziwo, na tej samej stacji, ale sytuacja inna. – Do tej pory to pamiętam, choć od tego zdarzenia minęło już trochę czasu. Jechałam do pracy metrem, dzień jak co dzień. Stacja Metro Wilanowska, tłum ludzi na peronie. Obok mnie, dosłownie 1,5 metra, stał mężczyzna. Zwykły, normalny, niczym się nie wyróżniający ok. 40-tki – opowiada.
– Pociąg podjeżdża i wtedy on po prostu ruszył i wskoczył centralnie przed niego. Pisk jaki wydało wtedy metro podczas awaryjnego hamowania był tak wielki, że aż ukucnęłam i zakryłam sobie uszy. Nie sposób tego wytrzymać. Podobnie zrobili inni ludzie. Nagle powstał gigantyczny tłum, wszyscy wysiedli i praktycznie siłą rozpędu wynieśli mnie ze stacji metra, taki był tłok – mówi Aneta.
Epilog tej historii jest jednak bardziej przerażający. Przynajmniej dla naszej bohaterki. – Gdy na drugi dzień przyszłam na stację, stanęłam w tym samym miejscu co wtedy i spojrzałam na tory. Całe były standardowo brudne i ciemne poza ok. 2 metrowym odcinkiem, który był wypolerowany na absolutny błysk. To właśnie tam służby sprzątały krew – opowiada.
Samobójstwo to trauma
Wielu zauważa, że samobójstwo w metrze to trauma nie tylko dla rodziny samobójcy, ale także dla wielu innych osób. Przeglądając informacje medialne często można zauważyć takie stwierdzenia w komentarzach pod artykułami.
"Kierowca traumę będzie miał, pracownicy w metrze przekichane, ludzie (możliwe, że nawet dzieci, które tam były) co czekali na stacji i to widzieli również trama, jego rodzina tak samo" – napisał jeden z internautów pod artykułem o samobójstwie mężczyzny na Wawrzyszewie we wrześniu 2016 roku.
– Tak, to prawda, traumę w tym wypadku można porównać do wybuchu bomby atomowej i promieniowania, które dotyka inne osoby. Nawet te trzecie, które mają styczność ze świadkami wybuchu – mówi w rozmowie z naTemat dr Agnieszka Bartkiewicz, psycholog z SWPS.
Trauma oprócz rodziny samobójcy dotyka przede wszystkim maszynistę i bezpośrednich świadków zdarzenia. Człowiek jest osobą społeczną, więc takie wydarzenia wywierają czasami piętno na naszej psychice. Zwłaszcza, gdy na naszych oczach umiera człowiek. Nawet obcy.
Na szczęście przeważnie potrafimy sobie z nią poradzić sami. Jak mówi psycholog, zazwyczaj trauma powinna przejść po maksymalnie dwóch miesiącach. Po prostu wracamy do codzienności. Pomóc może także rozmowa z bliskimi lub specjalistami.
Oczywiście w pamięci zawsze zostają nam wspomnienia, impulsy, które czasami sobie przypominamy. I rzeczywiście, ja sam do tej pory nie mogę zapomnieć przerażenia na twarzy motorniczego tramwaju w Olsztynie, którego skład śmiertelnie potrącił pieszego na pasach. Mężczyzna przechodził na czerwonym świetle. Motorniczy nie miał szans zahamować. To był pierwszy śmiertelny wypadek z udziałem tramwaju w Olsztynie.
Gdy osoba wpada na tory, w metrze włącza się system automatycznego, awaryjnego hamowania. Maszynista nie może nic zrobić, a przecież w środku są pasażerowie, czasami nawet 1500 osób, którym podczas gwałtownego szarpnięcia składem, może stać się coś złego.
Może dlatego też żaden nie chce rozmawiać na ten temat. – Jest to zdarzenie bardzo obciążające i maszyniści nie chcą wracać do tego typu wydarzeń – informuje Anna Bartoń, rzeczniczka warszawskiego metra.
Samobójców jest coraz więcej
A statystyki od dawna są alarmujące. W Polsce z powodu samobójstw ginie obecnie więcej ludzi niż w wypadkach drogowych. W 2017 roku samobójstwo popełniło ponad pięć tysięcy osób z czego 80 proc. to mężczyźni.
Ale jak to się ma w odniesieniu do samobójstw w metrze? Profesor Brunon Hołyst, kryminolog i suicydolog zwraca uwagę, że metro to dość zaskakujące miejsce do popełnienia samobójstwa.
– Musielibyśmy przeanalizować życiorys każdej z osób, które w ten sposób, dość demonstracyjny, odebrały sobie życie właśnie w metrze. Samobójstwo przy tylu świadkach? To taka demonstracja bezsilności wobec życia. Powiedziałbym wręcz, że teatralna. Ale teraz w Polsce to jest stosunkowo rzadki sposób samobójstwa, że osoba rzuca się na tory pod pociąg. W innych państwach jest to natomiast dosyć częsta metoda – wyjaśnia nam profesor.
– Jako osoba pracująca z niedoszłymi samobójcami zauważam, że mniej jest tych, którzy działają mając plan, działają przemyślanie, analizują i pod wpływem tego smutku decydują się na coś takiego. Większość to osoby impulsywne, mające zaburzenia np. dwubiegunowość depresyjną lub mają skłonność do nadużywania różnych substancji psychoaktywnych – mówi doktor Bartkiewicz.
A liczby nie kłamią
Z Metra Warszawskiego dostaliśmy statystyki samobójstw i prób samobójczych na przestrzeni ostatnich pięciu lat. 19 osób próbowało się w tym okresie zabić, a siedmiu się to niestety udało. Ostatnia zginęła pod kołami pociągu w grudniu dwa lata temu.
Znajoma policjantka, która pracuje na komisariacie w warszawskim metrze, powiedziała kiedyś, że tacy samobójcy są cwani i wszystko mają dobrze zaplanowane. – Na próby samobójcze wyjątkowo często upatrują sobie dwie stacje: Metro Wilanowska i Dworzec Gdański. Chyba dlatego, że tam pociąg w teorii ma największy rozpęd podczas wjazdu na stację – opowiada.
Owszem, na obu stacjach dochodziło do prób samobójczych. Jednak nadal "najpopularniejszą" stacją dla samobójców w Warszawie jest ta w centrum. Doszło tam do czterech prób, z czego dwie zakończyły się tragicznie.
Niektórzy nie potrafią zrozumieć...
Bo samobójstwo to tragedia, koniec kropka. Ale wielu nie potrafi tego zrozumieć. W komentarzach pod artykułami o samobójcach z warszawskiego metra można znaleźć wiele negatywnych opinii.
"Dla mnie baran, bo mógł inaczej gdzieś się powiesić np., a tak to jeszcze stresu i nerwów drugiemu człowiekowi (maszyniście) narobił", "oczywiście, takiego samobójcy to nie obchodzi, bo to i to, że chce popełnić samobójstwo i sposób w jaki w tym wypadku to zrobił, są bez wątpienia wydźwiękami skrajnego egoizmu, co nie zmienia faktu, że tacy ludzie powinni się zastanowić jedni z drugimi".
"Naprawdę nie rozumiem ludzi, zamiast, skoro już muszą, w spokoju i ciszy pozbawić się życia to muszą zabić się w metrze i zepsuć innym dzień, bo ludzie nie będą mogli np. dojechać do pracy i mogą mieć później przez to problemy" – dyskutują internauci.
To nie dziwi profesora Hołysta. – Budzi się taki sprzeciw wewnętrzny: dlaczego nam to zrobił, skoro nie chciał żyć, to niech sam w warunkach pełnej dyskrecji odbierze sobie życie, a niech nie stwarza trudności innym ludziom. Pojawia się tutaj także pewna forma agresji tych ludzi wobec samobójcy – mówi Hołyst.
Zakładamy, że samobójca powinien myśleć o innych, bo my sami w tym momencie myślimy. Uważamy, że samobójca jest egoistą i nie myśli o konsekwencjach i de facto sami stajemy się egoistami.
– Ale to tylko wynika z małej wiedzy na temat samobójstw. Nie jest to ogólnodostępna wiedza, a sam temat jest dla nas odpychający, bo normalnym jest, że boimy się śmierci, jest to temat smutny, tragiczny, o którym nie chcemy rozmawiać – wyjaśnia dr Bartkiewicz.
Metro zabezpiecza, ale jest bezsilne
A co można zrobić, żeby zapobiegać tego typu tragicznym wydarzeniom? Anna Bartoń zapewnia, że metro jest przygotowane, ale jego pracownicy nie mają wpływu na podejmowane przez pojedyncze osoby decyzje.
– Zainstalowano na krawędziach peronów pas guzków, linie prowadzące, oznakowano kontrastowo krawędzie stopni i peronów, na M2 zainstalowano system detekcji obiektu, który poprzez system kamer identyfikuje osoby niebezpiecznie zbliżające się do krawędzi peronu i automatycznie ostrzega przed końcem peronu oraz nadjeżdżającym pociągiem – wymienia rzeczniczka.
– Kiedyś w Berlinie niedaleko dworca na ławeczce w parku młoda para popełniła samobójstwo. Po nich aż 10 par odebrało sobie życie. Zabrano ławeczkę i nie było samobójstw. Tak samo z Pałacem Kultury w Warszawie. Ludzie z niego skakali, aż nie powieszono siatki. Pojawiła się siatka i ludzie przestali ginąć. Ale tutaj nie jest to łatwe, bo metra przecież nie da się zabrać... – podsumowuje profesor.