„Kiedy pierwszy raz usłyszałem 'How do you do' miałem dwanaście lat i radio większe od mojego zadka. I ciągle kocham tę piosenkę!” – to tylko jeden z komentarzy pod klipami Roxette, który jutro na żywo w Trójmieście.
Roxette to jeden z tych zespołów, z którymi mam problem. Z jednej strony nie jest trudno wyśmiać obciachowe włosy wokalistki i Sylwester na placu Konstytucji, ale z drugiej trudno zapomnieć przeboje grupy. „Sleeping in my car” był głównym motywem moich wakacji 2008. Czyli naprawdę mam problem.
Muzyka Roxette innych załamuje, lecz mi totalnie pasuje do letnich bulwarów pełnych słońca, z drinkami i odtwarzaczem, w którym Marie Fredriksson pyta się, jak się czuję i że chce mnie rozebrać w aucie. Bawi mnie to o wiele bardziej niż złe romanse i pokerowe twarze Lady Gagi.
Marie sama w sobie inspiruje. Gdy dziesięć lat temu wykryto u niej guza mózgu nic nie wskazywało na to, że wokalistka kiedykolwiek jeszcze zaśpiewa. Straciła zdolność pisania i czytania, przeszła chemioterapię, a działalność zespołu została wstrzymana. Długotrwała rekonwalescencja przyniosła świetne rezultaty, lecz zespół wciąż pozostawał w dołku, wydając kolejne składanki podsumowujące ich działalność. Wydawało się, że jak wiele zespołów z ich lat świetności, tak samo Roxette będzie już tylko odcinało kupony od swojej minionej sławy.
Dwa lata temu przyszedł jednak niespodziewany zwrot sytuacji i grupa po dziewięciu latach przerwy wyruszyła w nową trasę koncertową. Rok później wydali płytę z premierowymi utworami, którym daleko było do ich największych przebojów, ale były dowodem na to, że nie będą kolejnym Perfectem, że mają jeszcze coś do powiedzenia, a swojej działalności nie skończą na dniach Pcimia Dolnego przygrywając emerytom do piwa.
W marcu tego roku ukazał się dziewiąty studyjny album grupy, który promuje singiel „It's possible” gdzie grupa zdecydowanie udowadnia, że „to możliwe”:
1. Możliwe jest nagrywanie po ciężkiej chorobie i to niekoniecznie piosenek o wewnętrznym rozwoju, sferze duchowej i nawróceniu. 2. Możliwe jest pisanie podobnych piosenek trzecie dziesięciolecie ciągle mając przy tym fanów nie tylko na festynach kiełbasy i pierogów. 3. Możliwe jest występowanie w tym samym składzie bez dramatów, rozstań, odwyków i bójek. 4. Możliwe jest tworzenie bez żenujących skandalików w stylu Maryli Rodowicz, skupiając się na muzyce, fanach i koncertach. 5. Możliwe jest wreszcie kręcenie obciachowych teledysków bez żenady, o czym świadczy ich świeżutki klip, trącący początkami lat 90–tych.
Nie uważam się za ignoranta muzycznego, zwłaszcza gatunków na granicy pop/rock, ale zupełnie przegapiłem powrót Roxette, ich nową płytę, singiel i klip. Przewrotnie, to też może świadczyć o ich sile – być może nie jestem w targecie zespołu, ale jak widać po samych komentarzach, a jak wiemy internauci najbardziej lubią narzekać i obrażać, ludzie są zachwyceni. Pojawiają się głosy sceptyków, lecz przeważająca ilość wypowiedzi to, o dziwo, „I love you Roxette!”.
Może chodzi o to, że Szwedzi są po prostu mili? Nie zadzierają nosa, nie są niedostępnymi pięknościami, nie drą szat, nie dramatyzują i nie sprawiają wrażenia wielkich gwiazd. Dodatkowo śpiewają o normalnych rzeczach w rytmie wesołego poprocku, którego naprawdę trudno nie lubić. Nic dziwnego, że bilety na jutrzejszy koncert zostały praktycznie wyprzedane.
Ich innym wielkim atutem jest multimedialność. Widać, że grupa nie zamyka się na fanów pamiętających ich przeboje z lat 90–tych, czego świetnym przykładem jest motyw zespołu wykorzystany w kolejnej wersji popularnej gry komputerowej. I taka właśnie jest muzyka Roxette – lekka, przyjemna, idealna do przejażdżki kabrioletem i krzyczenia na autostradzie: "She's got the look!".
Supportować Roxette w Polsce będzie Madox. Początkowo trudno było mi racjonalnie wytłumaczyć co łączy chłopaka z Polski ze Szwedami poza kolorem włosów, ale dotarło do mnie, że Madox ma szansę stać się trochę takim polskim Roxette. Wokalista skupia swoją karierę na muzyce, którą można lubić lub nie, lecz docenić trzeba, że nie zniża się do poziomu bójek na pokazach mody i rozmowach o swoim przyrodzeniu. Szokuje w teledyskach, a nie w telewizjach śniadaniowych jak jego "rywal" Michał Szpak. I o to właśnie chodzi – konsekwentnie buduje swoją karierę na działalności okołomuzycznej, a nie ogólnocelebryckiej. W tym względzie idzie drogą Roxette i chwała mu za to!