Maja Włoszczowska wreszcie wypowiedziała się na konferencji prasowej w sprawie swojej kontuzji. - Teraz najważniejsze jest to, żeby się wyleczyć, by wrócić do pełni zdrowia - stwierdziła. Była spokojna, ale i smutna, przybita. Wydaje się, że na olimpiadzie jej nie zobaczymy. W wersji skrajnej, jeśli badania potwierdzą zerwanie wiązadeł, może to nawet grozić końcem kariery.
Włoszczowska jeszcze do soboty wierzyła w to, że na igrzyskach może zdobyć medal. Teraz sądzi, że nie ma sensu jechać do Londynu, będąc nie w pełni sił, w dodatku ryzykując kontuzję. – Nie ma sensu jechać, by zająć tam 15. miejsce. To nie zadowoli ani mnie, ani tym bardziej kibiców – powiedziała dziś.
Kolarka ostateczną decyzję podejmie, gdy pozna wyniki badań. W czasie konferencji przyznała, że teraz najważniejsze jest pełne wyleczenie urazu. Tym bardziej, że na Londynie jej plany sportowe na ten rok wcale się nie kończyły. – Po igrzyskach są jeszcze dwie imprezy o randze mistrzostw świata. Będzie więc gdzie wystartować i gdzie coś ważnego zdobyć - powiedziała Włoszczowska.
Dziennikarze wypytywali Maję o to, w jakich okolicznościach doznała urazu. - Kolarstwo górskie już takie jest, wiąże się z dużym ryzykiem. To był zwykły rutynowy trening, a wszystko stało się wcale nie w miejscu, które jest najgroźniejsze. Miałam tę trasę w małym palcu ale to nie pomogło. Najpierw podcięło mi przednie koło, a potem - cóż - stało się - opowiadała Włoszczowska. Dodała, że ból był wielki, chwilami nie do wytrzymania.
Jeszcze dziś w "Przeglądzie Sportowym" zapowiadała, że do Londynu raczej nie pojedzie. W czasie konferencji wyglądała już na pogodzoną z losem.